Roman Urbaś: Szwecja to naprawdę fajny kraj! Nie wierzycie? Przeczytajcie!

Ilustrowany Kurier Codzienny

W chłodne, październikowe dni przenosimy się do Skandynawii, a dokładniej do Szwecji i urokliwego miasteczka Halmstad, w którym przez 47 lat mieszkał tarnowianin, pan Roman Urbaś. Jak dotarł do kraju Trzech Koron? Jak według niego zmieniała się Szwecja? Czy tęskni za niewielkim miastem portowym? Odpowiedzi na te pytania poniżej.

- reklama -

- REKLAMA -

1

- Advertisement -

Droga do Halmstad

Pan Roman wyjechał do Szwecji w 1965 r., kiedy miał niespełna 18 lat. – Skończyłem szkołę zawodową o profilu elektryk. W Szwecji znalazłem się nieprzypadkowo, byli tam już moi rodzice, którzy pojechali na zaproszenie cioci, która natomiast dostała się do Szwecji z obozu oświęcimskiego. Dzięki pomocy Szwedów cioci udało się wejść do tzw. białego autobusu, które wywoziły chorych, szczególnie kobiety, z Auschwitz – wspomina pan Roman. Oprócz niego do Szwecji wyjechało jeszcze dwóch braci, trzeci też wyemigrował, ale wybrał inny kierunek – Australię. Pan Roman zamieszkał w Halmstad. To miasto na południu kraju leżące nad rzeką Nissan, która dla mieszkających tam Polaków zawsze była Nysą. Miasto jest mniejsze od Tarnowa – liczy ponad 60 tysięcy mieszkańców. Z racji położenia geograficznego pan Roman wraz z żoną na urlop przyjeżdżali do Polski, do rodzinnego Tarnowa, ale chętnie też odwiedzali przyjaciół w Warszawie czy Poznaniu. – Urodziłem się w Tarnowie, dlatego tak chętnie tu wracałem. W czasach młodości śpiewałem w zespole „Filipy”. Z grupą tą wiążą się bardzo miłe wspomnienia – kiedy w Tarnowie pojawił się popularny zespół „Filipinki” to spotkaliśmy się, pisały o tym ówczesne gazety – wspomina. Los jednak pokierował go na Półwysep Skandynawski. Jak znalazł się w Szwecji? –Moja pierwsza podróż była wielkim przeżyciem. Na promie ze Świnoujścia do Ystad spotkałem Amerykanina studiującego w Polsce. Dużo rozmawialiśmy, a kiedy przyszła pora obiadu, on przyznał, że nie ma pieniędzy, bo jedzie do dziewczyny w Oslo. Ustaliliśmy, że zamówimy jeden obiad, który zjemy „na spółkę”, jednak kelner przyniósł nam dwa rachunki – wspomina dziś z uśmiechem. Student z Ameryki okazał się bardzo pomocny. W Ystad odnalazł pociąg do Halmstad – miejsca, gdzie jechał pan Roman. Z pociągu wysiadł o 1:30 w nocy, a ciocia i rodzice wciąż czekali na telefon. Pan Roman jednak nie chciał ich obudzić, dlatego wsiadł w taksówkę. Taksówkarz nie mógł znaleźć ulicy, więc 18-latek wysiadł z auta i uznał, że poczeka do świtu. Okazało się, że czas ten spędzał pod… kostnicą. Spotkał wówczas starszego pana, którego po polsku spytał o swoją ciocię – Wandę Abrahamsson. Ten na szczęście znał Polkę i zaprowadził go pod właściwy adres. – Wszyscy byli przekonani, że coś mi się stało, skoro nie zadzwoniłem – mówi dziś pan Roman. Wiedział, że żeby zostać w tym kraju musi poznać ich język. Szwedzki nie należy do najprostszych, jednak w latach 60. nie było tam wielu Polaków. Pan Roman pracował tylko ze Szwedami, co pomogło w „złapaniu” nowego języka, później odbywał specjalne kursy dla obcokrajowców. Obecnie ma podwójne obywatelstwo, jak mówi, na szczęście nie musiał nigdy rezygnować z polskiego paszportu, co na pewno nie byłoby łatwe.

foto1

Zero problemów z pracą

Pan Roman był szczęśliwcem – w Szwecji pracował w wyuczonym zawodzie, a w pierwszej firmie – warsztacie elektrycznym – poznał Fina, który tak jak on, świetnie znał rosyjski. Pracę tam dostał po trzech dniach pobytu. – Ostatnie 30 lat przepracowałem jako programator w browarze Calsberg, a nawet byłem wysyłany na delegacje do pobliskiego Brzeska. Namawiano mnie do tego, bym nie kończył jeszcze pracy. Jednak ja zdecydowałem, że 47 lat to wystarczająco długi czas i przeszedłem na emeryturę. W nagrodę dostałem złoty zegarek i zapewnienie, że jeśli zmienię decyzję, to zawsze znajdzie się dla mnie miejsce – mówi pan Roman, który chwali sobie pracę w Szwecji. Obecnie ma dwie emerytury – państwową i specjalną, wypłacaną przez browar. Dodaje, że w tym kraju każdy, kto tylko chce pracować, znajdzie zajęcie. Za minimalną pensję (11 tys. koron szwedzkich netto) jest w stanie się utrzymać i żyć godnie. Pan Roman przyznaje, że pod koniec swojej kariery zarabiał bardzo dobrze – trzykrotność minimalnej pensji, ok. 35 tysięcy koron netto. Oczywiście Szwecja nie jest tanim krajem, ale ceny są dostosowane do zarobków. – Mój tata, który też przepracował wiele lat w Szwecji mówił: jak tylko będę miał pełną emeryturę, to wracam do Tarnowa. I tak zrobił. Ja postanowiłem dokładnie tak samo. Wraz z żoną, która co prawda urodziła się we Lwowie, uwielbiamy Tarnów, świetnie się tu czujemy, dlatego nie była to ciężka decyzja. Oczywiście, wielu naszych przyjaciół – zarówno Szwedów, jak i Polaków, tarnowian  – dziwiło się, że chcemy wracać do Polski. Wciąż utrzymujemy bliskie kontakty ze znajomymi ze Szwecji: my jeździmy do nich, oni przyjeżdżają tutaj – wyjaśnia i dodaje, że choć bardzo lubi nasze miasto to widzi wiele mankamentów: miejskie ulice wciąż wymagają remontów, problem pojawił się również w dojeździe do domu – państwo Urbasiowie sami utwardzili 40-metrowy podjazd i wciąż czekają na odpowiedź urzędników. Sam jeździ rowerem albo korzysta z komunikacji miejskiej – dostrzega problem w braku miejsc parkingowych. Pan Roman zauważa też niepewność dzisiejszych czasów, trudność ze zdobyciem pracy, brak stabilizacji młodych osób. – Polecam wszystkim wyjazd zagranicę, nawet krótki, ale to doświadczenie, które zaprocentuje. Można odłożyć trochę pieniędzy i wrócić do kraju – mówi.

Kontakty pana Romana z Polską były bardzo dobre. – Zawsze było tak: „mamy chwilę czasu, to co robimy? Jedziemy do Polski.” Bardzo często odwiedzaliśmy Polskę, mieliśmy stały kontakt z krajem i rodakami. Nie mamy problemów z językiem, zarówno pisanym, jak i mówionym. Próbowaliśmy w Polsce robić interesy – sprowadziłem do Krakowa pierwsze maszyny KFC, mieliśmy ogromny ruch, jednak któregoś dnia pojawił się ambasador amerykański, który zakazał nam używania tej nazwy – wspomina pan Roman.

arch

 

Szwecja dzisiaj

Kiedy Pan Roman opowiada o Szwecji to na jego twarzy pojawia się uśmiech. Ma wiele dobrych wspomnień związanych z tym krajem. Jako młody chłopak dostał od losu szansę, którą w pełni wykorzystał – miał dobrą pracę, zwiedzał Skandynawię, ale i cały świat. Na zdjęciach z młodości pokazuje swój pierwszy samochód, wypoczynek w Tilesand czy rejsy po rzece Nissan, ale zauważa, że Szwecja w ostatnich latach zmieniła się na gorsze. – Naprawdę zrobiło się nieciekawie. Zawsze tłumaczyłem moim szwedzkim znajomym, że jeżeli jest taki napływ emigrantów do kraju, to powinni to być młodzi ludzie np. z Polski, Czech, Słowacji, Węgier, po prostu z Europy, którzy chcą pracować i którzy mają łatwość w przystosowaniu się do szwedzkiej kultury. W ostatnich latach zauważalny jest ogromny napływ muzułmanów, którzy niestety nie chcą podjąć pracy, nie płacą podatków, nie uczą się języka, a żyją jedynie z zasiłków socjalnych, co nie jest korzystne dla Szwecji – mówi. Emigranci nie chcą się dostosowywać w drobnych sprawach – problemem staje się jedzenie w szkolnej stołówce czy zakończenia roku szkolnego, którego do niedawna odbywały się w kościołach. Pan Roman dodaje, że zdarzało się, że na ulicach miasteczka, w którym pracował, nie słyszał szwedzkiego. Wyjaśnia też, że każdy ma prawo zachować swoją kulturę – we własnym domu, organizacjach, stowarzyszeniach, ale nie musi się z nią obnosić w przestrzeni publicznej. Zauważa również różnicę w klimacie – wilgotne zimy nie były dla tarnowian ulubioną porą roku. Wśród pozytywów pan Roman wymienia ilość i jakość ofert pracy. – Szwecja to naprawdę fajny kraj! Razem z żoną mieliśmy dobrą pracę, nie brakowało nam niczego. Kiedy poznaliśmy Szwedów, weszliśmy w to środowisko, to mieliśmy wielu dobrych znajomych i świetnie nam się tam mieszkało. Nie ma tam tak wielkiej biurokracji, wszystko praktycznie da się załatwić przez telefon. To duży kraj pod względem powierzchni, ale ma tylko 9 mln ludzi, jest jedna zasada: emigrant musi się dostosować do ich zwyczajów, być uczciwym, nie kombinować i naprawdę nie będzie miał żadnych problemów i trudności – mówi. Kiedy wracał na stałe do Polski postanowił zrobić kontrolne badania, jednak w szpitalu nie znaleziono go w kartotekach, bo nigdy nie chorował. Lekarz, który go przyjął, przyznał, że takich emigrantów w Szwecji potrzeba. – Pracujesz 47 lat, płacisz podatki, nie robisz problemów – usłyszał pan Roman w gabinecie.

Pan Roman w sieci czyta szwedzkie gazety, interesuje się nie tylko sytuacją w kraju, ale i w swoim ukochanym browarze. Nie tęskni za Halmstad, bo często odwiedza Szwecję. Jeździ tam jako tłumacz, gdy ktoś potrzebuje pomocy, albo po prostu wpada z wizytą do znajomych lub braci. Szwedzi natomiast chętnie odwiedzają Polskę. – Czasem spotykam Szwedów na tarnowskiej Starówce. Od razu ich poznaję, mają pewne typowe rysy twarzy, zawsze są elegancko ubrani. Ostatnio spotkałem małżeństwo z Göteborga, które przyjechało do tarnowskiej huty szkła w sprawie tzw. koni skandynawskich – to piękne, ręcznie malowane ozdoby. Byli zaskoczeni, że znam szwedzki, ale dużo im pomogłem, bo nie wiedzieli jak się tam dostać – opowiada. Wspomina, że jego znajomi z browaru nie chcieli wracać z Warszawy – tak im się spodobało w Polsce. I już zapowiedzieli kolejną wizytę w maju, tym razem w Tarnowie!

 

Olga Zgórniak

Zdjęcia z archiwum domowego p. Romana.

Fotografia główna: Artur Gawle

Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *