W pracowni Mistrza Mariana Mikuły czujemy się jak w muzeum historycznym. Albo jak na planie filmu historycznego. Ma się wrażenie, że za chwilę wpadną tu aktorzy grający wojów z dawno minionej epoki i będą przymierzać te wszystkie zbroje, które teraz stoją w karnym szeregu. Na ścianach wiszą średniowieczne tarcze, na stołach niezliczona ilość szabel. Szczególne wrażenie robi kompletna, starannie odtworzona zbroja husarska ze słynnymi skrzydłami…
Można powiedzieć, że żaden liczący sie polski film historyczny nie obył się bez pieczołowicie odtwarzanych w jego pracowni detali uzbrojenia, karabeli, mieczy, szpad, pistoletów, całych zbroi, ale także takimi detalami, jak średniowieczne czy z epoki renesansu naczyniami. Dla widza w kinie to mgnienia oka, dla Mikuły miesiące precyzyjnej roboty, ślęczenia nad projektami, przekuwanie ich w konkret.
– Moje starania o zezwolenie na działalność rzemieślniczą rozpocząłem jeszcze za Tarnowa powiatowego, w 1971 roku. Trwały… rok, bo tyle czasu potrzebowali ówcześni urzędnicy, żeby wydać stosowną decyzję.
Do dziś pamięta jak go nawiedzali różni tacy.
– Kiedyś przyszło ich dwóch, niby to na jakąś kontrolę. Potem jeden się gdzieś ulotnił, a kiedy zostałem z tym drugim sam na sam, oświadczył mi wprost: „możemy się jakoś dogadać”. Ale suma, za jaką mieliśmy się „dogadać” nie padła. Powiedziałem mu bez ogródek, że nic ode mnie nie dostanie. Ani grosza.
Ale Mikuła postawił na swoim: zaczął współpracę z Filmem Polskim. Trwała równo 17 lat. Był wręcz rozchwytywany przez filmowców.
– Najpierw był film „Kopernik” w reżyserii Ewy i Czesława Petelskich. Zrobiłem dla nich dzban wykonany z mosiądzu techniką wyoblania, z elementami odlewanymi, cyzelowanymi, lutowanymi. Ten dzban, podobnie jak inne naczynia wykonane dla tego filmu, zapamiętałem szczególnie, bo „grał” w wielu innych filmach i gra do dzisiaj. Jego replika znajdowała się w kolekcji Rezy Pahlawiego, szacha Iranu. Potem był „Potop” Hofmanna, z różnego rodzaju szablami, rapierami, pistoletami, bandoletami, ryngrafami, różnego rodzaju zbrojami i ich częściami.
Środowisko filmowe jest bardzo hermetyczne, wszyscy się znają, a ponieważ w Polsce kręcono w tamtych latach wiele filmów historycznych, wieść o płatnerzu z Tarnowa i jego talentach szybko się po tym środowisku rozniosła. Był czas, że nie mógł opędzić się z robotą, która wymaga przecież nie tylko kunsztu, talentu, ale niezwykłej wprost precyzji. Zatrudniał współpracowników, bo sam nie podołałby przy tej specyficznej robocie.
– Dostałem też zlecenie od kierownika produkcji „Piratów” Polańskiego.
Wykonał dla niego kilkanaście szabel i otrzymał – co sobie szczególnie ceni – specjalne podziękowanie od polskich kaskaderów, występujących w filmie i grających z jego szablami.
Jego prace, głownie repliki szabel z rozmaitych epok, są na całym niemal świecie. W Japonii, USA, Australii. W muzeum Lvust Kammarewn w Sztokholmie znajduje się odtworzona co do detalu kareta koronacyjna królowej Krystyny. I tam jest wkład ręki tarnowskiego płatnerza: ozdobne elementy z żelaza.
Współpraca z filmem długa i owocna, nie była łatwa w tamtych czasach.
– Nie mogłem ot tak, moich wyrobów sprzedać filmowi. Trzeba było – takie bzdurne przepisy! – przekazać np. zbroję, czy szable do Desy i tam zakupywali je dopiero filmowcy. Kołowrotek.
Jego niecodzienny warsztat stopniowo się rozwijał: w 1977 roku dostał koncesje na odlewnictwo metali kolorowych, a w nowej już epoce, w 1990 – na przetwórstwo i obrót wyrobami ze złota i srebra. Rok później – także na wyrób i obrót bronią myśliwską, sportową i gazową.
– Kiedy powstało województwo tarnowskie, przyszli do mnie jacyś ludzie z Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Ich sekretarz chciał mieć elegancko urządzony gabinet i wymyślił, że najlepiej by mu pasował wielki na pół ściany orzeł z metaloplastyki. Czy podjąłbym się takiej roboty?
Mikuła pomyślał wtedy, że jest to dla niego jakaś szansa. Mimo licznych kontaktów z filmem, z zagranicznymi kolekcjonerami, muzeami, miał problemy i to poważne. Niby drobiazg: nie posiadał telefonu… I żadnych widoków, że go dostanie w najbliższych latach. Telefon był wtedy dobrem bardziej pożądanym niż samochód. Czasami na jego przydział czekało się kilkanaście lat…
– Więc mówię im: panowie, nie ma sprawy, wykonam to wam za darmo. Nie wezmę ani grosza, ale spowodujcie, żeby mi przydzielili telefon. Wiedziałem, że taki komitet wszystko może. Jak chce.
Ale sprawa wydawała się za trudna. Sekretarz KW stwierdził, że mógłby zostać posądzony o wzięcie łapówki, gdyby najsłynniejszemu polskiemu płatnerzowi wystarał się o telefon …
Wyjaśnił im wtedy, jakie korowody trzeba pokonać, by sylwetkę orła zrobić wedle obowiązujących przepisów:
– Najpierw dostarczycie mi materiał. Potem będzie projekt. Zbierze się specjalna, komisja, która go zatwierdzi. Projekt trafi do was. Wy przekażecie go specjalnej komisji po zatwierdzeniu. Następnie wezmę się do roboty, która zostanie zatwierdzona przez specjalną komisję. Ta przekaże ją do was do zatwierdzenia. Wszystko to potrwa kilka miesięcy, bo komisje nie zbierają się przecież codziennie.
Do filmu „Kronika Polska” wykonywał repliki hełmów, miecze, tarcze, kusze, łuki, topory i inną broń, w sumie kilkadziesiąt sztuk. Większość została na planie zniszczona lub rozkradziona. Zachowało się jedynie kilka szkiców projektowych scenografa. Bodaj najwięcej wyszło szabli z różnych epok spod jego ręki: do samego tylko filmu „Zamach stanu” było ich ponad 400,wraz z pochwami.
– Takie kradzieże z planu filmowego zdarzały się nader często. A bywało i tak, że moje szable trafiały do najwyższych urzędników w państwie. Jako osobliwa łapówka, dzięki której Tarnów dostawał nieco więcej grosza na inwestycje z komisji planowania. Szabla była taką „siłą przebicia” w Warszawie…
W stanie wojennym odnotował tragikomiczny incydent.
– Przyjechał do mnie handlarz z Warszawy, zamówił 30 sztuk szabel. Ponieważ były to wierne repliki dla jakichś warszawskich kolekcjonerów, więc postarałem się, żeby napisy na nich były także zgodne z inskrypcjami na oryginałach. Było więc: „Bij Moskala” (to szable z Powstania Styczniowego) i „Bolszewika goń”, to z wojny polsko–bolszewickiej 1920 roku. Handlarz wraca po jakimś czasie uradowany wielce, bo udało mu się wszystko sprzedać i chciał zamówić więcej. „Wyobraź pan sobie, – powiada – jaka klientela! Sami pułkownicy z ministerstwa spraw wewnętrznych i obrony narodowej!”. Do dziś nie wiem, czy szable z takimi hasłami eksponowali gdzieś w swoich salonach… Ale co za chichot historii: oni, zwalczający patriotyczne podziemie mieli u siebie szable polskich patriotów z minionych epok. Z takimi hasłami!
Dziś dorobił się własnych studentów, prowadził wykłady i ćwiczenia z konserwacji metali dla studentów dziennych i zaocznych specjalności „konserwacja rzemiosła artystycznego”, ćwiczenia i wykłady z konserwacji metali oraz ćwiczenia z materiałoznawstwa i technologii złotniczych dla studentów dziennych i zaocznych na specjalności „jubilerstwo”.
Mistrz Mikuła, obecnie doktorant wrocławskiej uczelni plastycznej, w swoim niezwykłym fachu jest już ostatnim takim płatnerzem. Człowiekiem, który o niecodziennej sztuce potrafi opowiadać godzinami, przeplatając profesjonalne szczegóły wykonania szabli, miecza czy tarczy anegdotami, w jakie obfitowały jego zawodowe kontakty.