W trakcie jubileuszowego, 60. sezonu, Teatru L. Solskiego aktor wspominał osoby, które przez lata swojej pracy spotkał w Tarnowie (tekst powstał na przełomie grudnia 2013 i stycznia 2014).
Adamska Maria. Scenografka, zrobiła tutaj ponad 50 realizacji, z których jedna zasługuje na szczególną uwagę. Była to scenografia do „Wesela” Wyspiańskiego, która znalazła się w Muzeum Scenografii w Gdańsku i jest znaczącą w dziejach polskiego teatru powojennego. Przepiękna kobieta, szalenie dostojna i kulturalna, o niesamowitym, zrównoważonym wdzięku. Nigdy nie załamywała się krytyką, na tamte czasy robiła niesamowite scenografie, np. za realizację do „Moralności Pani Dulskiej” została skrytykowana, bo wówczas myślano stereotypami, a ona je odrzuciła.
Balawejder Rafał. Naczelny dyrektor, młody człowiek, wciąż teatru się uczy. Godne szacunku jest to, jak przeprowadził teatr po tragicznej śmierci dyrektora Edwarda (Żentary – przyp. red.). To był trudny okres, przechodziliśmy do nowego gmachu, Edward nie zostawił nam właściwie wielkiego wyboru, bo odszedł nagle i dla nas wszystkich bardzo zaskakująco. Dyrektor Rafał w tym czasie stanął na wysokości zadania. Zrobił to spokojnie, bez zbędnych gestów, słów. Cały zespół bardzo się zintegrował, wytworzyła się wówczas symbioza, zaczęliśmy współdziałać, współżyć i była to duża zasługa dyrektora. W tej chwili dyrektor ma pod górkę, ale myślę, że jak będzie słuchał mądrych ludzi, będzie się uczył i wyciągał wnioski z dobrej i życzliwej krytyki, myślę, że ma szansę przejść do historii tego miejsca. Teatr przy tych środkach, które dostaje od miasta jest w niezłej kondycji finansowej, gra dużo przedstawień i jeśli dyrektor nie straci rozsądku, nie da się „wpuścić” w koterie ludzi życzliwych, a zawodowi przeszkadzacze nie będą mu stali na drodze, to myślę, że przy umiejętnym doborze dyrektora artystycznego ma szansę być znaczącą postacią w historii 60-lecia tego teatru. Życzę mu powodzenia!
Ciepiela Roman. Mam do niego wielki szacunek jako do prezydenta, mimo że jak zwykle w tym mieście, jest wielu krytyków jego prezydentury. Chcę się odnieść do mnie bliskich rzeczy – to jeden z nielicznych działaczy samorządowych, który przy każdej okazji jest w teatrze np. na premierach. To swego rodzaju fenomen, bo wielu naszych radnych, którzy jak nie dostaną zaproszenia – są oburzeni, a jak je dostają – nie przychodzą, o co mam do nich żal. Marszałek Ciepiela uczestniczy w tym i nie jest to udawane. Gdy był prezydentem i nie mógł być w teatrze 27 marca, przysyłał swojego zastępcę i honorował aktorów rzeczywistymi nagrodami, a nie zbywającymi mu gadżetami, z pięknym adresem do konkretnej osoby. W tej chwili doceniam jego wsparcie dla miasta, bo będąc w Krakowie sporo robi dla Tarnowa, który pięknieje. Oby tak dalej drogi Romanie!
Filip Piotr. Piotr był za prezydentury Romana Ciepieli dyrektorem Wydziału Kultury i wraz z Andrzejem Pacułą stworzyli festiwal „Talia”, który rozsławia Teatr Tarnowski na całą Polskę i dodaje w tym miesiącu trwania festiwalu Tarnowowi jako miastu rangę ogólnopolską. Piotr przygotował wówczas strategię dla tarnowskiej kultury, jednak przeszła ona bez echa, bo nasi włodarze i radni nie byli zainteresowani tą dziedziną. Umieściłem go w moim rozważaniu, bo cenię go za świetne poczucie humoru i ogromną wiedzę o Tarnowie – zna pewne ciekawostki i niuanse, które przemyca przy różnych okazjach.
Grabowski Andrzej. I tu się uśmiecham! Andrzej to mój kolega, spotkaliśmy się tutaj za dyrekcji Ryszarda Smożewskiego i był wtedy uznaną gwiazdą. I cenię go właśnie za to, że nigdy mu nie „odpaliło”, zawsze był koleżeński, lojalny, za jego sposobem bycia kryła się duża skromność, którą nadrabiał pewnym fasonem czy konsumowaną wódeczką, podczas której świetnie się z nim rozmawiało. To mądry, inteligentny człowiek, ma specyficzne, ale ugruntowane spojrzenie na świat. Cenię go za to, że mówi prawdę, co jest mi bliskie, bo też staram się być szczery, a wiem, że czasem sporo go to kosztuje. Muszę mu to oddać – on zawsze bardzo pięknie mówi o Tarnowie, w wielu wywiadach przyznaje, że wiele Tarnowowi zawdzięcza. W związku z tym, ja chciałbym w imieniu dużej części tarnowian, odwdzięczyć się Andrzejowi, umieszczając go w moim alfabecie. Andrzej, trzymam kciuki, róbta co chceta Przyjacielu!
Holik-Gubernat Lidia. W Tarnowskim Teatrze była od początku. Kobieta o niesamowitej klasie, kulturze, na wskroś skromna i gdy miałem zaszczyt pracować z nią przy jej ostatniej roli w „Krzesłach”, mówiła mi czasami, że przez to, że nie potrafiła się przepychać łokciami, to nie skorzystała z propozycji, które miała. Urocza, koleżeńska, z wielkim dystansem do tego, co się działo dookoła, nigdy nie zrobiła komuś krzywdy, nie zajmowała żadnego stanowiska, kiedy były zawieruchy, a był taki czas w tym mieście, gdy zawieruchy były modne i niektórym potrzebne, Lidia się nigdy w to nie mieszała. W sposób delikatny, subtelny przekazywała swoje doświadczenie młodszym kolegom. Jako jedna z nielicznych tarnowianek miała to szczęście, że była w mieszkaniu Ludwika Solskiego, miała okazję z nim porozmawiać, co świadczy o jej pozycji, bo nie bez kozery się tam znalazła. Nasze próby w „Krzesłach” to były niesamowite spotkania, bawiliśmy się tym znakomicie i było to ukoronowanie jej kariery. Bardzo żałuję, że nie ma jej wśród nas, mam ją w pamięci i jak coś się złego dzieje, to wracam do tych prób, które wiele mi dały. Lidio…
Januszówna Jola. Aktorka krakowska, wrocławska, od jakiegoś czasu związana z Tarnowem. Jej kariera różnie się tutaj toczyła, jesteśmy w podobnym wieku, ona jest młodsza, ale często miałem okazję z nią grać i nie będę ukrywał, a Jola się na pewno nie obrazi, że czasem była trudną partnerką. Jak każda piękna kobieta chciała być jeszcze piękniejsza, dlatego czasami kaprysiła, ale wybaczałem jej to natychmiast. Zagrała świetną rolę w „Windzie”, którą reżyserowałem. Osoba bardzo dobra, mówiła bardzo szczerze i otwarcie, co w wielu wypadkach było traktowane przez kolegów z pewną drwiną, bo nie zawsze rozumieli, że każdy człowiek ma prawo do odrębności, a w zespole powinniśmy to szanować. Oddana bezgranicznie rodzinie, można zaryzykować, że nie zrobiła większej kariery, bo najważniejsi byli dla niej bliscy: córka, mąż, siostry. Osoba wrażliwa na krzywdę ludzką, przeżywająca nawet drobne porażki, co wynikało z braku skorupy. Odeszła na emeryturę, ale jest z nami i dogrywa w kilku sztukach.
Kłopocki Zbyszek. Zbyszku, mam z Tobą kłopot, bo jesteś żywą legendą! Wypiłem z Tobą niejedną wódeczkę, a ostatnie nalewki Basi, które przynosisz na bankiety są przepyszne. Jesteś cudotwórcą, bo potrafisz małą ćwiarteczką obdzielić kilkanaście osób i wszystkie są zgromadzone wokół Ciebie, za to Ci chwała! Zbyszka znam od 1976 r., gdy pojawiłem się w Tarnowie po raz pierwszy, miał ugruntowaną pozycję aktora, był od nas starszy i był szarą eminencją w teatrze, bo miał wpływ na pewna działania dyrektora Smożewskiego. Z zespołem było różnie – przyszli młodzi, gniewni, Zbyszek był człowiekiem o starszych zasadach i dochodziło czasem do drobnych spięć, ale myślę, że ogólnie bardzo dobrze się nam pracowało. Uważam naszą znajomość za szczerą, otwartą i podyktowaną tym, że jesteśmy w takim wieku, że bardziej wspominamy, niż realizujemy. Wspaniale biesiaduje się z nim i Basią, jest tak żywym człowiekiem, że niejednemu z nas brakuje takiego „powera” jak on ma, więc Zbychu – trzymajmy tak dalej!
Lenczewska Anna. Bardzo dobra aktorka, zaangażowana, nieodpuszczająca ani na sekundę, podchodząca do zawodu bardzo serio, za co odnoszę się do niej z szacunkiem. Dla niektórych kolegów było to zobowiązujące, ale z drugiej strony drażniące. Widziałem ją w kilku świetnych rolach, w których dłubała, kopała, ryła, ciągle szukała czegoś głębiej, więc życzę jej wielu ciekawych ról i przede wszystkim, żeby trafiła na taki zespół i taki moment w swoim życiu, gdzie to jej zjawisko teatralne pochłonie ją całkowicie.
Łączyńska-Widz Ewunia. Ojjj, mam słabość do tej kobiety, bo jest niewiarygodnie skromna, ujmująca poprzez swój uśmiech. Przez chwilę pracowała w teatrze i całe szczęście od Boga, że gdzieś ją wyniosło. Uważam, że jest odpowiednim człowiekiem, na odpowiednim miejscu. BWA nie mogło sobie wymarzyć lepszej osoby, trzymałem za nią kciuki, gdy przenosiła się na Dworzec. Moim zdaniem robi coś niesamowitego, tym bardziej, że my jako miasto mamy ciekawe i duże środowisko znakomitych plastyków. Dawniej, w latach `70-`80, chodziliśmy do Cafe Galeria, gdzie spotykali się aktorzy, muzycy, dziennikarze, plastycy i toczyły się rozmowy różnych środowisk. Życzę by Ewie się udało, bo ze wszech miar zasługuje na to, by tu być i kultywować dobre tradycje Tarnowa. Chciałbym, żeby nie zaczęli jej przeszkadzać różni domorośli fachowcy od kultury. Takiej wrażliwej i zacnej osobie jak Ewa należy zapewnić ciągłość, by to, co zaczęła, mogła rozwijać. Ewuniu, trzymam za Ciebie kciuki i wierzę, że będziesz miała osłonę z góry.
Markiewicz Wojciech. Dyrektor teatru, postać barwna towarzysko, zasłużona dla Teatru Polskiego Radia, sympatyczna i inteligentna. Teatr, który prowadził w Tarnowie jest różnie oceniany, chciał otworzyć go na Polskę, zapraszając gościnnie aktorów, realizatorów, co nie zawsze podobało się zespołowi, bo tu dyrektor nie zadbał o proporcje. Człowiek, który w sztuce jest szalenie rozhuśtany, w dobrym tego słowa znaczeniu – dla niego być dzisiaj tu, jutro tam, w imię jego idei, koncepcji, było normalne. Często rozmawialiśmy z Wojtkiem, odnosiłem się w wielu wypadkach bardzo krytycznie, on to przyjmował, nie wiem na ile wyciągał z tego wnioski. Świetnie przeprowadzał widzów przez „Talię”, animując ją jako konferansjer, bo miał do tego pewien dar. Wrócił do korzeni, jest teraz w Teatrze Radiowym i myślę, że tam jest jego miejsce, bo on kocha to, co działa na wyobraźnię.
Niedojadło Marek. Znamy się długo i pamiętam, jak we wspomnianej Galerii toczyliśmy długie rozmowy, bo to człowiek oczytany, wrażliwy. Kiedyś spotkałem go z całą rodziną w ekspresie do Warszawy. Zapytałem go, gdzie się udaje, a on mi odpowiada: „Jak to? Jadę na wystawę do Muzeum Narodowego!”, co świadczy o tym, że jest ciekawym tego, co dzieje się wokół. Jestem pełen szacunku i zachwytu dla jego twórczości plastycznej, jego obrazy wiszą w najbardziej prestiżowych galeriach w Polsce i nie tylko. Jest uznanym twórcą, a przy okazji bardzo dobrym partnerem w rozmowie, ma skrystalizowany pogląd na świat. Uważam, że to silne środowisko, ma wśród różnych twórców fajnego, zdecydowanego, niebanalnego artystę. Mareczku, trzymaj się!
Orlicz Bronisław. Dyrektor teatru, reżyser, gdy wchodził do garderoby jaśniało, zawsze uśmiechnięty. Znam aktorów z czasów, gdy był dyrektorem w Białymstoku. Obaj panowie w latach 70. mieli skłonności do cygańskiego życia i czasami, gdy przesadzili, przychodzili do teatru w różnym stanie. Portier zgłaszał to dyrektorowi, a Bronek wiedząc, że sobie poradzą w tym stanie, bo to naprawdę dwaj wybitni aktorzy, natychmiast brał delegację i wyjeżdżał do Ministerstwa Kultury i Sztuki. „Mnie wtedy nie było, ja tego nie widziałem” – nie chodzi o to, że uciekał, ale dyrektor jest od tego, aby gasić pożary, a nie je wzniecać. Miał niesamowicie ciepłe usposobienie, lubił młodych ludzi i mimo sędziwego wieku otaczał się nimi. W naszym zespole był lubiany, niestety odszedł, ale jak jestem w Mościcach na cmentarzu, to widzę świeże kwiaty, zapalone znicze, co oznacza, że miał grono wielbicieli, przyjaciół.
Pietrzak Jan. Nie chcę się chwalić, ale Pietrzaka do teatru sprowadziłem wespół z Włodkiem Matuszakiem. Wiedzieliśmy, że Smożewski jest na tyle odważną osobą, że może coś z tego będzie, tym bardziej, że Janek był wtedy na cenzurowanym i miał kłopoty z pracą. Udało się, Janek pojawił się swoim Fiatem 125p i rzeczywiście doszło do realizacji kabaretu w Tarnowie. Kabaret „Pod Egidą” był wtedy udręczony, to był 1977 r. i z tym programem Janek wstrzelił się bardzo czujnie, choć duże zasługi miał Smożewski, który dzięki swoim kontaktom walczył z cenzurą. Kabaret cieszył się powodzeniem, a szczególnie finałowa pieśń „Żeby Polska była Polską”, która w tak szerokim gremium, na tak dużej scenie jak nasza, została wykonana po raz pierwszy. Śpiewaliśmy tę pieśń, zawsze były bisy i cenzura powiedziała: „Nie wolno!”. Po wybrzmieniu ostatnich taktów, elektrycy musieli zapalić światło, zasunąć kotary – było jak w kinie, seans się skończył, nie wolno bisować. Potem, na znak dezaprobaty dla tej decyzji, na wielu przedstawieniach pojawiały się biało-czerwone kwiaty, które na proscenium kładł ktoś z widowni. Zawsze jak się spotykamy, to mile wspominamy pracę w Tarnowie.
Rausz Andrzej. Egzemplarz niemożliwy, oryginał totalny, bardzo dobry aktor charakterystyczny, o bardzo specyficznym poczuciu humoru. Z Andrzejem też się czasem spotykaliśmy na wódeczce, ale to było różnie, bo miał swoje zdecydowane zdanie na pewne tematy, choć mówię o tym z sympatią. W tej chwili jest na emeryturze, miał tu dwa czy trzy okresy, ale myślę, że te słowa, które adresuję do niego, nie obrażą go, a wręcz przeciwnie, domyśli się, że muszę nasze pewne wybryki, wagabundy ubrać w słowa: „Tak to było…”.
Smożewski Ryszard. Mój panteon nie może obyć się bez tego człowieka, który wrył się w każdy zakątek tego miasta. W tamtych czasach jego umiejętność zarządzania teatrem, oprócz tej artystycznej sfery, ale i dbania o byt socjalny, zabiegania o pieniądze, mieszkania, była wręcz fenomenalna. W ciężkich czasach administracja miała sery, kiełbasę, kierownik Gębala sprowadzał specjały, by aktorzy mieli dobrze. Byliśmy rozpieszczani, bo aktor dużo grał u niego. Smożewski miał bardzo dobry zespół, m.in. Andrzej Grabowski, Ela Kijowska, Wojciech Droszczyński, Janusz Świerczyński, Anka Tomaszewska, Anna Chudzikiewicz – uznane w tej chwili nazwiska. Rysiek był wtedy stosunkowo młodym człowiekiem, ale potrafił to wszystko ogarnąć, wspaniale poprowadzić. Napisano o nim wiele dobrych słów, ale zdarzały się też spięcia, sam miałem z nim taką sytuację. Potem, kiedy nie było go już w teatrze, zaglądał tu, wpadał z przyzwyczajenia, bo jeśli się oddaje taki kawał życia teatrowi, to trudno się spodziewać, że kiedy jest się na emeryturze, można przechodzić Mickiewicza i nie mieć ochoty zajrzeć do tego, co się stworzyło.
Tumiłowicz Zbigniew. Nie był rodowitym tarnowianinem, zresztą ja też nie jestem, ale zawsze mówiliśmy, że nam na tym mieście zależy. Jako radny dbał o kulturę, bywał na wernisażach, wieczorkach poezji, na każdej premierze pojawiał się z małżonką. On o przedstawieniach musiał rozmawiać – lubiłem, gdy spotykaliśmy się na ul. Wałowej, musieliśmy do końca wyczerpać temat, przez co spóźnialiśmy się: on na radę, a ja na próbę. Napisał piękną strategię gospodarczą dla Tarnowa, mam ją w domu, i żaden radny się nad nią nie pochylił, a była to pewna wizja rozwoju tego miasta. Człowiek ze wszech miar szlachetny, działacz samorządowy, których w tej chwili nie ma – zawsze miał czas. Nie poszedł tam dla poklasku, był niezależny finansowo, chciał po prostu zrobić coś dobrego dla Tarnowa, jednak niewielu chciało go słuchać, bo mówił mądrze i z troską…
Urban Kamil. Jak z każdym młodym człowiekiem mam pewien problem, bo nie wiem co tak naprawdę w tych ludziach siedzi, bo w świecie, w którym oni dorastają, jest wiele rzeczy, które są mi znane, a jednocześnie obce. Bardzo lubię młodych ludzi, pracuję z klasami teatralnymi w „Szczepaniku”, ale jeśli chodzi o moich kolegów aktorów, z których część uważam za zdolnych, część za bardzo zdolnych, coraz trudniej jest nam się komunikować. Dawniej w Teatrze chodziło się na wódeczkę czy piwo w szerokim spektrum wiekowym, to nie stanowiło bariery. W tej chwili, choć koledzy mnie zapraszają, może sam przez się nie zawsze mam ochotę, wydaje mi się, że rozmawiamy niby o tym samym, a trochę inaczej. Może to moja wina, że nie potrafię się do tego przystosować? Kamil jest w tym alfabecie jedynym przedstawicielem młodego pokolenia, ale uważam, że to są bardzo sprawni ludzie, zdolni, a co z nich będzie to pokaże czas. Kamil to ujmujący, młody człowiek, miał dobry sezon, uważam, że jak to mówili dawni mistrzowie „rokuje”, bo dopiero jest na początku swojej kariery. Trzymam za niego kciuki, życzę mu wszystkiego dobrego i jeżeli zdrowie pozwoli, a on zostanie w Tarnowie, to będziemy razem pracować i będę mógł powiedzieć ze spokojem Kamil, jesteś świetnym aktorem, a teraz mówię: Kamil, jesteś dobrym kolegą i niezłym aktorem.
Węgrzynek Alicja. Kustosz Muzeum Okręgowego, dzięki niej mamy w Tarnowie „Panoramę Siedmiogrodzką”, bo lwią część swojego życia poświęciła tym poszukiwaniom. Oczywiście, ojców sukcesu jest wielu, ją w tych sukcesach pominięto, bo medale przypinano komuś zupełnie innemu. Gdy trzeba było merytorycznej wiedzy na temat „Panoramy” to właśnie ją proszono o wypowiedzi. Alicja nie opuszcza żadnej imprezy kulturalnej: wszystkie koncerty, spotkania, salony poetyckie, co nie wynika to z jej snobizmu i chęci pokazania się. Jest osobą wrażliwą, delikatną, kulturalną i każde spotkanie z Alą, jest dla mnie i mojej żony, sporym przeżyciem. Alu, mogę Ci tylko podziękować za to, że tak dzielnie przychodzisz do teatru, tak trzymaj!
Zbiróg Józef. Objął schedę po Ryśku Smożewskim. Zbirógowie przyjechali z Łodzi i chcieli zrobić teatr wielkomiejski. Tylko co z tego, że się mieszka w dużym mieście, jak się ma troszkę mniejszą mentalność… Przepraszam, że mówię tak o ś.p. Józku, miał bardzo dużo zalet jako człowiek, natomiast z małżonką nie radzili sobie z rzeczami, które dyrektor powinien mieć wypracowane przez doświadczenie czy posiadane predyspozycje. Lubili otaczać się ludźmi, którzy plotkowali, co wpływało na ich relacje i stosunki z zespołem. Realizatorzy, których zatrudniali, czy to, co proponowali nie było złe, tylko w pewnym momencie zrobiło się to kino familijne, tzn. ja z Basią, a do tego, gdy się spalił Teatr Rozmaitości to nasza córka. To przykre na zakończenie mówić o takich rzeczach, ale trzeba odkłamać rzeczywistość. Państwo Zbirógowie wyjechali z Tarnowa z poczuciem krzywdy, ale właściwie na tę krzywdę sobie zapracowali. Ich wybory aktorów do ról nie były obiektywne. Zdarzało się, że podczas prywatnych spotkań pani Basia przychodziła i aktorka, która miała grać główną rolę, została zdejmowana. Gdy robiliśmy „Kurkę wodną” to siedem koleżanek miało grać Kurkę Wodną. Dlaczego dyrektor Zbiróg jest w tym alfabecie? Bo jako miał bardzo dobre serce, był bardzo ludzki, gdy szło się do niego jak do człowieka było wszystko w porządku. W tamtym czasie uległem pewnej histerii zwolnienia państwa Zbirogów. Trochę żałuję, bo to mogło się odbyć w innej formie, a postawiło teatr w złym świetle. Wszystkie sprawy w teatrze powinno się załatwiać wewnątrz, wcześniej, a nie w momencie kiedy one narastają i gdy odbywa się to publicznie.
fot. Artur Gawle