U nas dziś niedziela. Dziennikarze IKC sto lat temu wytężenie pracowali nad liczącym całe 32 strony poniedziałkowym numerem, który nobliwi mieszczanie przeglądali, pijąc kawę w Sukiennicach, „Grandzie” czy Hotelu Saskim, a które właśnie przeglądamy. Treści nowe, a cena niezmienna – całe 15 groszy.
Kraków wzywa Warszawę na pojedynek. Według galicyjskich zasad
O bezkrwawych pojedynkach toczonych między krakowskimi kupcami opisywaliśmy w ostatnim numerze. Temat wraca, a do współpracy na tej niwie zaproszona jest stolica. Oddajmy głos naszemu reporterowi:
„Mamy ostatnio w całej pełni sezon pojedynkowy i w Warszawie i Krakowie. W Warszawie co kilka dni odzywają się odgłosy strzałów, które przeciwnicy nieszkodliwie wymieniają między sobą, robiąc dziury z zębie – albo też odgłosy policzków wymierzanych ociągającym się przeciwnikom. Tak to stolica daje upust rozpierającemu ją rycerskiemu animuszowi i wybujałym sentymentom honorowym. W Krakowie ten animusz rycerski znajduj trochę skromniejszy i cichszy wyraz. Bez odgłosów strzałów czy razów pojedynkują się tu między sobą składający ofiary na rozwój lotnictwa polskiego pod hasłem kto da więcej.
A możeby tak Warszawa – zamiast obrzucania się wyzwiskami, okładania pięściami i strzelania następnie w niebo zaczęła pojedynkować się po krakowsku” – sugeruje redaktor.
Tymczasem w Krakowie „Szał pojedynków doszedł do zenitu”. Do boju o pomyślność finansową polskiego lotnictwa, prócz kupców, włączył się aptekarz, kilku fabrykantów a nawet spedytor!
Pod Wawelem urealniają ceny mięsa
Władze miasta ustaliły górne granice cen mięsa i wyrobów wędliniarskich. I tak, przykładowo, kilogram wołowiny I klasy z dokładką nie mógł kosztować więcej niż 1,40 złotego a bez wkładki 1,65. Za cielęcinę III klasy nie można było wołać więcej niż 1,20 zł. Kilo kiełbasy krajanej wyceniono na maks 2,40 zł, zaś za kiełbasę siekaną płacono nie więcej niż dwa złote.
Przypominamy, IKC kosztuje 15 groszy…
Trochę makabreski, czyli niefartowny samobójca z Krzemionek i…
Ewidentnie Opatrzność czuwała nad urzędnikiem pocztowym Józefem M., który w parku na Krzemionkach usiłował targnąć się na swoje życie. Autoegzekucję sumiennie zaplanował. Najpierw najadł się strychniny, później trzykrotnie wystrzelił do siebie z rewolweru. Jednak za każdym razem chybił. Desperata przewieziono do szpitala św. Łazarza, gdzie zrobiono mu płukanie żołądka. Dalsze losy Pana Józefa są nieznane.
Bardziej pomysłowy w kwestii odebrania sobie życia, jak opisuje nasza gazeta, był niejaki Otto Steffer, 24-letni registrator bankowy z Pomorza. Ten najpierw jedną ręką kilkakrotnie postrzelił się z rewolweru, drugą ręką, dla pewności, zdetonował granat, który urwał mu obie nogi i przyprawił w efekcie o śmierć.
Tydzień Akademika czas zacząć. Coś jak Juwenalia?
W Krakowie rozpoczął się Tydzień Akademika. Od nabożeństwa w Kolegiacie św. Anny się rozpoczął, później przyszedł czas na przemarsze i koncerty. Przy okazji zbierano pieniądze na poprawę doli żakerii. Pod specjalną petycją w tej kwestii podpisał się między innymi metropolita krakowski książę Adam Sapieha.
„Podstawą istnienia narodu i jego przyszłością jest młodzież, która powinna być otoczona całą pieczołowitością i opieką. Albowiem jaką młodzież naród sobie wychowa, taka będzie i jego przyszłość. Każdy bez wyjątku musi poświęcić coś w tym tygodniu na młodzież akademicką. Bez niej niema nasz naród przyszłości” – peroruje słusznie redaktor.
Kraków upada?
No, na pewno jest źle, jeśli chodzi o poziom życia towarzysko-restauracyjno-kawiarnianego w porównaniu do tego, co działo się przed wojną. Do lamusa mają odchodzić czasy, gdy z lubością spotykano się przy porannej gazetce, bilardzie lub przy stole brydżowym. „Chcąc zobaczyć różnicę, wystarczy wejść do kawiarni Grand Hotelu w godzinach wieczornych i przyglądnąć się temu natłokowi, tym tłumom publiczności siedzącej i stojącej. Ścisk, hałas, gwar dym, zaduch i zniecierpliwione wołania kelnerów – oto dzisiejszy obrazek tej kawiarni”.
O tempora, o mores, chciałoby się rzec…
Piłkarski transfer roku w Krakowie. Co dali grajkowi Pychowskiemu za porzucenie Cracovii na rzecz Wisły?
„Dotychczasowy gracz Cracovii Pychowski porzucił barwy Cracovii i przeniósł się po długotrwałej konferencyi z p. A.D do Wisły. Wedle pogłosek kolportowanych w sferach sportowych, Pychowski zmienił barwy klubowe tylko dla… mieszkania
Równocześnie gracz Cracovii Zastawniak zawiadomił zarząd swego klubu, że czyniono mu podobne propozycje, a nawet korzystniejsze za opuszczenie szeregów Cracovii”.
Handel arcydziełem Sienkiewicza
Idziemy Polskę. Nieliche zamieszanie towarzyszyło pokazom ekranizacji powieści Henryka Sienkiewicza „Quo vadis”. Otóż sfilmowana włoska wersja arcydzieła naszego noblisty została zaaresztowana w Warszawie na życzenie spadkobierców pisarza. Ale po kolei. Było tak. Prawo do ekranizacji powieści miał sprzedać Włochom jeszcze sam Sienkiewicz za 500 franków. Następnie wytwórnia „Unione Cinematografica Italiana” przysposobiła sobie tłumacza w osobie Bronisława Kozakiewicza, który zainkasował 150 tysięcy franków za udostępnienie praw do wykonanego przez siebie przekładu francuskiego. Film realizowano z iście hollywoodzkim rozmachem, skoro faktury opiewały na 600 tysięcy dolarów.
Trochę grosza z tego tortu chcieli uszczknąć zstępni Sienkiewicza. Bo oni dysponowali z kolei pełnią praw autorskich. Zaśpiewali więc sobie 50 tysięcy zielonych. Włosi skłonni byli dać o trzydzieści tysięcy mniej. Najbardziej w tym wszystkim ucierpieli widzowie chcący śledzić losy Ligii i Winicjusza. „Zobaczymy, co z tego wyniknie. Na razie wygląda to wszystko na arabską lub amerykańską bajkę” – załamuje ręce autor tekstu.
W rubrykach międzynarodowych możemy poczytać o losach chińskich generałów i czającej się we Włoszech „bestyi:, którą jest komunizm, zwany wprost czerwoną zarazą. Ta również ma mieć swoje macki w polskim parlamencie, w którym własne koło chcą mieć duchowi synowie Marksa i Engelsa. Jest też o nowych odkryciach archeologicznych w Kartaginie czy o ucieczce z Rosji kochanki cara, zwanej „Królową brylantów”.
A przy okazji poniedziałku to kto miał jakieś uwagi, mógł wpaść do Naczelnego na pogawędkę. I stanąć twarzą w twarz z samym Marianem Dąbrowskim, największym na ów czas magnatem prasowym. Strony były przyjmowane w redakcji przy Wielopolu między godziną 13. a 14. Komu nie dopisało szczęście, mógł następnym razem spróbować w sobotę.
Dodatkowo, gdyby chciał być bardziej rozpoznawalny, mógł zgłosić swój akces do „Wielkiej księgi adresowej miasta Krakowa”, podając „imię, nazwisko, zawód, tytuł posiadany, ulicę i numer domu, ewentualnie i numer telefonu”. Anonse przyjmowano w biurach przy Szewskiej i Czapskich. RODO, zapytacie? A kto się tym wówczas przejmował?
Miłego tygodnia z IKC, życzy Szanownym PT Czytelnikom Redakcja.