Zygmunt Merta, polonista: od Ikaca, sprzedawcy mydła, księgowego do… Dziennika Polskiego

IKC
IKC

Zygmunt Merta, polonista: od Ikaca, sprzedawcy mydła, księgowego do…
Dziennika Polskiego

- reklama -

Osobliwą drogę kariery dziennikarskiej przeszedł jeden z nestorów Dziennika Polskiego, zmarły w 1978 w wieku 74 lat roku Zygmunt Merta. Pochodzący ze wsi Bestwina k. Bielska-Białej Zygmunt wywodził się rodziny nauczycielskiej i pewnie to zadecydowało, że podjął studia na polonistyce UJ. Ale nie dane mu było pracować w zawodzie nauczycielskim. Szybko poczuł tzw.”smykałkę” do dziennikarstwa i już w czasie studiów podjął współprace z robiącym niebywałą karierę na rynku prasowym przedwojennej Polski „Ikacem, jak popularnie nazwano Ilustrowany Kurier Codzienny”. Jego założycielem i wydawcą był Marian Dąbrowski (ur. 1878).

- REKLAMA -

Jego ojciec był urzędnikiem sądowym w Mielcu, ojcem pięciorga dzieci. Przyszły potentat prasowy i bogacz cierpiał biedę, w młodzieńczych latach handlował papierem, pocztówkami i świętymi obrazkami. Ale ojciec dołożył starań by synowie uzyskali możliwie wysokie wykształcenie. Marian studiował (niektórzy twierdza,że był na polonistyce) filozofię na UJ, szybko jednak poczuł w sobie żyłkę do interesów, i to dość osobliwych jak na tamte czasy. Jeszcze w latach 1 wojny światowej założył w Krakowie pismo które szybko podbiło polski rynek prasowy i rychło stało się największym tytułem w Europie środkowej, rozchodząc się w kraju i poza granicami ( docierał IKAC, czyli Ilustrowany Kurier Codzienny także do Stanów Zjednoczonych,a na kontynencie do Francji,Włoch i Wielkiej Brytanii).

- Advertisement -

Tak oto pisze o skromnym chłopaku z Mielca Adam Bielan z Akademii Pedagogicznej w Krakwie w swoim interesującym tekście „Marian Dąbrowski i legenda Ilustrowanego Kurier Codziennego” :

– Postać założyciela najpopu­larniejszego dziennika II Rzeczypospolitej, redaktora naczelnego i właści­ciela prasowego imperium na trwale wpisała się w historię prasy, a także w dzieje Krakowa. Wydawca „IKC” był osobą nieprzeciętną. W ocenie współpracowników i ludzi, którzy mieli z nim kontakt dominują zróżnico­wane, wręcz skrajne opinie. Z jednej strony Marian Dąbrowski postrzegany był jako bezwzględny dyktator i polityczny kameleon, z drugiej jako geniusz obdarzony nadzwyczajnym wyczuciem koniunktury, nowoczesny menedżer i filantrop (…)
– Legendę M. Dąbrowskiego tworzyła nie tylko „krakowska ulica”. Można powiedzieć, że on sam kreował swój wizerunek społecznika, mecenasa i fi­lantropa. Właściciel prasowego imperium był przykładem nowoczesnego biznesmena na iście amerykańską miarę. Znakomite wyczucie społecznej i politycznej koniunktury, umiejętne jej wykorzystanie a także metody po­stępowania czyniły z niego mistrza marketingu i „public relations”. Nikt tak jak on nie doceniał roli reklamy. Dlatego chętnie pokazywał się publicznie i szczodrze „rzucał groszem”. Wszystko to czynił w interesie swoim i swojej firmy. Niczym amerykański milioner codziennie o 10 rano podjeżdżał jed­nym ze swych luksusowych aut pod frontowe drzwi Pałacu Prasy. Przecho­dził przez główny hall po czerwonym dywanie, odbierając nieodwzajemnione honory swych pracowników. Dalej do windy, którą specjalnie trzymał dla niego portier…)

-„ Dąbrowski da­rzył szczególnym sentymentem tych pracowników, którzy byli przy nim w zaczątkach „Kuriera”, czyli starą kadrę. Nigdy nie odmawiał zaliczki (przeważnie bezzwrotnej), gdy któregoś z pracowników dotknęło nieszczęście. Czasami wystarczył telefon i wysyłano kilka tysięcy złotych będącemu w opresji pracownikowi53. Na wsparcie finansowe właściciela „IKC” mogli liczyć nie tylko etatowi pracownicy koncernu. Jak odnotował Józef Dużyk,M. Dąbrowski wspierał „znanych mistrzów pióra, od których niewiele już można było się spodziewać”54. Tak było w przypadku Władysława Orkana, który schorowany i zadłużony wyciągnął rękę do naczelnego „Kuriera”. Ma­gnat prasowy wypłacił mu zaliczkę na poczet utworów, które nigdy nie zo­stały napisane. O pomocy ze strony „Kuriera” wspominał także Jan Wiktor.

Właściciel Pałacu Prasy zatrudniał u siebie osoby o wszystkich odcie­niach politycznych i światopoglądowych, również takich, o których dobrze wiedział, że nie akceptują jego polityki i mają odmienne przekonania. Byli wśród nich członkowie KPP i komunistycznych ugrupowań młodzieżowych, jak np. Gabriel Sokołowski. Był znany również z tego, że potrafił ująć się za swoim pracownikiem, kiedy ten znalazł się w opałach. Tak było w przypad­ku Mariana Czuchnowskiego, którego trzy razy nie tylko wyciągnął z tym­czasowego aresztu, ale uchronił od procesu i więzienia55.

M. Dąbrowski był osoba stanowczą. W swoim przedsiębiorstwie nie to­lerował osób nadużywających alkoholu. Wyjątkiem był Konstanty Kru- młowski, należący do filaru redakcji, znawca starego Krakowa, jeden z naj­popularniejszych krakowian. Szef „IKC” nie miał za to wyrozumiałości w stosunku do osób, które swymi wybrykami szkodziły opinii koncernu. Mieczysław Krokosz (kasjer „IKC”) wspomina: „Dbano o opinie. Rozmowa z osób która trafiła „pod telegraf”, czyli na komisariat policji przy ul. Ka­noniczej, była krótka. „Prosimy oddać legitymację i pobrać w kasie płacę za 3 miesiące”.

Nie płacił wierszówek, czyli honorariów za napisane teksty. Uważał ,że jego dziennikarze zarabiają wystarczająco dużo. I było to prawdą: zarobków zazdrościli tym z Ikaca dziennikarze z innych pism. T o była elita finansowa polskiego, przedwojennego dziennikarstwa. Nie musieli ścigać się, kto więcej napisze, skoro wierszówek nie było. Ale i tak pisali dużo, bo dopingowały ich do tego wysokie apanaże i premie. Tu Dąbrowski był niezwykle hojny…

Jak pisze Adam Bielan we wspomnianej tu pracy „Właściciel „Kuriera” stawiał wyso­kie wymagania, ale i potrafił docenić umiejętności. To, co wyróżnia koncern od innych wydawnictw, nie zawiera się wyłącznie w bogactwie środków technicznych, wyczuciu koniunktury, umiejętności wychodzenia naprzeciw gustom czytelników, ale przede wszystkim w rzemiośle dziennikarskim. Nie bez podstaw można stwierdzić, że „Ilustrowany Kurier Codzienny” wypra­cował na terenie Polski model nowoczesnego dziennikarstwa, który swym charakterem przypominał wzorce zachodnie, zwłaszcza amerykańskie.

Marian Dąbrowski potrafił też przyciągnąć i wykorzystać wspaniały i różnorodny potencjał intelektualny miasta. Pracownicy i współpracownicy „Kuriera” stanowili elitę kulturalną. Ranga ich nazwisk wykraczała często poza granice Krakowa. Właśnie tacy ludzie budowali legendę pisma i two­rzyli atmosferę przedwojennego Krakowa. Nie zabrakło wśród nich dziwa­ków, malkontentów, aktywnych przedstawicieli krakowskiej bohemy. Wszy­scy stanowili o bogactwie kulturalnym tego miasta, dlatego przetrwali w pamięci wielu krakowian nie tylko z racji swej profesji i zasług.”

I do takiej właśnie redakcji, owianej już wtedy legendą, trafił, jeszcze jak student, Zygmunt Merta. Studiował polonistykę na UJ; w trakcie studiów podjął pracę w koncernie „IKC-a” jako stenograf przy odbieraniu materiałów przekazywanych telefonicznie przez korespondentów terenowych i – ze znajomością języków obcych – przy nasłuchu radiowym. Był też sprawozdawcą z imprez sportowych dla tygodnika „Raz, dwa, trzy” i redaktorem technicznym magazynu „Na szerokim świecie”.

W 1937 roku trafiła mu się, już jako 33-letniemu dziennikarzowi, wyjątkowa gratka. Na koszt firmy spędził wraz z rodziną dwa tygodnie na Lazurowym Wybrzeżu; tak hojnie nagrodził go szef, Marian Dąbrowski, za zdobycie informacji, że w Krakowie przebywa incognito królowa Elżbieta, żona angielskiego monarchy Jerzego VI, późniejsza sławna, lubiąca gin stulatka, Królowa Matka, jedna z najpopularniejszych osób z brytyjskiej rodziny królewskiej!

Jak pisze Jan Rogóż „ Ludzie IKAC-a, ludzie „Dziennika”) wojnę spędził Merta pracując jako księgowy w jednym z przedsiębiorstw miejskich. Niżej podpisanemu opowiadał także inny jeszcze epizod ze swojej okupacyjnej rzeczywistości. On, do niedawna ceniony przez właściciela redaktor, zmuszony był, by zdobyć środki na utrzymanie i mieszkanie w Krakowie- sprzedawać jako domokrążca… mydło firmy „amway”. To była cena z odmówienie współpracy z hitlerowską „gadzinówką”, czyli „Gońcem krakowskim”, do którego pisali niektórzy byli dziennikarze „Ikaca”.

Kiedy w lutym 1945 roku,dosłownie w kilkanaście dni po wyzwoleniu Krakowa w byłym Pałacu Prasy Dąbrowskiego ( magnat prasowy kupił na ten cel wielki dom handlowy, zorganizowany według ówczesnych europejskich norm) powstał tu „Dziennik Krakowski, przemianowany kilka miesięcy potem na „Dziennik Polski”, Merta był jednym z pierwszych dawnych współpracowników „IKC-a”, którzy wrócili do Pałacu Prasy.

Zawsze jowialny, rubaszny, trzymał się z dala od polityki. Jego nabyte i rozwijane w przedwojenny Ikacu dziennikarskie zdolności szybko docenił Stanisław Balicki, redaktor naczelny dziennika. Zygmunt Merta był jego prawą ręką, zwłaszcza w sprawach techniczno- produkcyjnych. „Dziennik„ dziedziczył przecież po Ikacu wszelką infrastrukturę prasową, nowoczesnymi na owe czasy maszynami drukarskimi, które dotrwały do lat 80-tych XX wieku! Pełnił Zygmunt Merta kolejno obowiązki redaktora technicznego, depeszowego, kierownika działu terenowego i kroniki miejskiej.

Od 1956 r. prowadził stały kącik meteorologiczno- przyrodniczy, który do dziś pamiętają liczni dawniejsi czytelnicy „Dziennika” i kojarzą z jego nazwiskiem. W „Przekroju” miał stałą, dowcipnie redagowaną rybrykę pt. „Czy pogoda będzie pod psem”. O pogodzie mówił też do telewidzów ze studia na Krzemionkach, tworząc lokalną konkurencję dla „pogodynek” z Warszawy- Czesława Nowickiego zwanego „Wicherkiem” i równie popularną Elżbietą Sommer, czyli „Chmurką” .

Ale „Dziennikowi Polskiemu” wierny był redaktor Merta do końca swoich dni. Jako nestor, sypiący licznymi anegdotkami z dawnego Ikaca, był w redakcji szanowany i bardzo lubiany…

Zygmunt Szych

TAGGED:
Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *