Guzdek, kat Powiśla. Udostępniamy cały film

IKC
IKC

Dziś wracamy do naszego filmu dokumentalnego  nagranego kilka lat temu na Powiślu Dąbrowskim. Film jest o kacie Powiśla, mordercy, który zabił osobiście blisko 2 tys. ludzi w naszym regionie. Udostępniamy film z udziałem naocznych świadków, których w większości już dziś między nami nie ma. Został ten film i zdjęcia.

- reklama -

Tytułem wstępu:

- REKLAMA -

Guzdek, znany był , jak już tu wspominałem parokrotnie, ze słowa-klucza. Brzmiało ono „uciekaj!”, wypowiadane do przypadkowych, zatrzymanych przez oprawcę osób. Ci, którzy dawali się na to nabrać, uciekali. I była to ich ostatnia ucieczka, bo Guzdek z zapałem strzelał do nich w plecy i kładł trupem. Pewnie po to, by mieć pretekst dla takich morderstw: ot, zastrzelony w czasie próby ucieczki. Niemcy często stosowali takie „sztuczki” wobec Polaków.

- Advertisement -

Innym określeniem, jakim Guzdek się często posługiwał w szczególnych przypadkach było słowo” zrobić”. „Dziś zrobimy tego…- tu padało nazwisko przyszłej ofiary. „Zrobić” oznaczało zabić…

Tak właśnie próbował, na szczęście nadaremnie „zrobić” księdza wikarego z Gręboszowa, którego zbrodniarz posądzał o sprzyjanie żydom.

Pierwsze wydanie książki „Guzdek, kat Powiśla” trafiło, jak tu wspominam, m.in. za ocean, do Polonii mieszkającej w Chicago. Dotarło także do rozmaitych miejsc w Polsce, czego dowodem list, jaki otrzymałem od księdza wikariusza parafii- sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łodzi. Krzysztofa Nalepy.

– Szanowny Panie Redaktorze – pisze ksiądz Nalepa- postanowiłem napisać do Pana po lekturze książki „Guzdek, kat Powiśla”. Nigdy bym pewnie jej do rąk nie wziął, gdyby nie znajomość tej postaci z innych źródeł. Otóż mój chrzciciel, śp. ks. prałat Kazimierz Martyński, kapłan diecezji tarnowskiej, potem rzeszowskiej, pracował w Otfinowie w latach 1954-1958.Wiele osób, spraw i rzeczy dostrzegał, bo był dobrym obserwatorem życia. Dlatego powstało szereg jego maszynopisów na różne tematy. Przyczyniłem się do publikacji niektórych. Owocem jego pracy w Otfinowie jest tekst „Mieszkałem w pokoju Guzdka”. Brat księdza Martyńskiego udostępnił ten tekst pismu „W zakolu Raby i Wisły”. Kopie przesyłam w niniejszym liście, choć tekst może być panu znany. Nie wnosi do sprawy nowych rzeczy, jednak jest ciekawym świadectwem kapłana, który niedługo po wojnie pracował w tym środowisku i spotykał się z naocznymi świadkami tego okropnego człowieka. Serdecznie pana pozdrawiam i życzę błogosławieństwa Bożego i szczęśliwych dni.

Ks. mgr Krzysztof Nalepa

Tekst „Mieszkałem w pokoju Guzdka” ,autorstwa ks. Kazimierza Martyńskiego, sygnowany „Lipinki, 20.05 .1999”, opatrzony jest krótkim wstępem- objaśnieniem Józefa Martyńskiego, który jest bratem śp. księdza Kazimierza:

– Wśród niewielu zachowanych pamiątek po moim bracie, Księdzu Kazimierzu Martyńskim (1928- 2004) urodzonym w Borzęcinie, absolwencie min. Prywatnego Koedukacyjnego 4-klasowego Gimnazjum Kupieckiego im.Wincentego Witosa w Szczurowej, znajduje się maszynopis jego autorstwa, dotyczący Guzdka, datowany na 20 maja 1999 i mający- w zamierzeniu autora- stanowić uzupełnienie relacji zamieszczonych przed laty w szczurowskim Magazynie Informacyjnym „W zakolu Raby i Wisły”.

Józef Maetyński, Kraków, 8 kwietnia 2008.

Poniżej przedruk ego maszynopisu:

„Guzdek mieszkał w Otfinowie nad Dunajcem. Żona z dwojgiem dzieci mieszkała „na posterunku”, czyli w domu wynajmowanym przez policję jeszcze przed wojną od pani Słupek. Guzdek zażyczył sobie mieszkać na plebanii i tu się stołować. Niektórzy się domyślali, że czuł się bardziej bezpieczny, a wspólne posiłki z księżmi miały go chronić przed otruciem. Mieszkał w północnym pokoju plebanii, do którego miał osobne wejście. Pod tym pokojem była piwnica zakratowanym oknem, którą Guzdek wykorzystywał jako tymczasowy areszt.

Proboszczem w Otfinowie był wtedy starszy już kapłan ks. Józef Kloch, znający dobrze język niemiecki, Guzdek zastrzegł sobie, że w każdej chwili musi mieć dostęp do księdza, bo bardzo lubi z księdzem rozmawiać, choć był Ślązakiem i doskonale znał język polski. Księdzu nie wolno było zamykać żadnego pomieszczenia, nawet własnej sypialni. Guzdek przychodził do księdza w dzień i wieczorem, i nawet późno w nocy, by opowiadać o zdarzeniach minionego dnia. Były to makabryczne opowiadania. Najczęściej o zastrzeleniu pojedynczych ludzi, czy nawet całych grup (Cyganów w Szczurowej, w lesie borzęckim).

Pewnego wieczoru wszedł Guzdek bardzo zadowolony do sypialni ks.Klocha, który był już w łóżku zaczął opowiadać: ”Wreszcie złapałem tego przyjaciela Żydów z Gręboszowa (…)To wikary gręboszowski, który wystawia Żydom metryki chrztu, ale już więcej nie będzie. Siedzi tu pod nami w piwnicy, a rano go zastrzelę. Nie chciałem go zastrzelić wieczorem, by koło plebanii nie robić hałasu, a na cmentarzu jest ciemno i mógłby mi uciec”.

Ksiądz Kloch zaczął prosić Guzdka: ”niech pan mu daruje życie. On może nie wiedział, że to byli Żydzi. W Gręboszowie na początku wojny spaliły się w kancelarii księgi metrykalne, a wikary był łatwowierny, to może i wypisał jakąś niewłaściwą metrykę”. „Nie, nie. Nie przepuszczę mu tego. Jedyne co mogę zrobić dla księdza, to wypuszczę tego drania ( Schweinehund) dzisiaj, a jutro rano zastrzelę go w Gręboszowie”.

Guzdek poszedł do piwnicy, wypuścił trzymanego tam księdza wikarego, wrócił i powiedział proboszczowi: ” Jak ten żydowski przyjaciel szybko zmiatał (ausruecken) do domu, jakby wiedział, że to jego ostatnia noc”. Jeszcze jakiś czas rozmawiali, wreszcie Guzdek odmeldował się służbowo:”Guten nacht”.

Ks. Kloch wyczekał chwilę, kiedy w pokoju Guzdka się uciszyło, ubrał się i jeszcze szybciej niż wikary, polami, prawie biegł do Gręboszowa, by ostrzec wikarego przed niebezpieczeństwem. Zastał go śpiącego najspokojniej w swoim mieszkaniu, bo skoro Guzdek go puścił, to cóż mu mogło grozić? Na słowa ks. Klocha i fakt, że przyszedł w środku nocy, by go przestrzec, opuścił wikarówkę i ukrył się bezpiecznie. Ks. proboszcz wracał również pospiesznie, by zdążyć przed świtem (8km) Ledwie zdążył. Guzdek jeszcze spał. Ks. proboszcz również się położył. Nie potrafił jednak zasnąć. Nasłuchiwał, co u Guzdka. Guzdek wstał wcześnie rano i wyszedł z plebanii .Furmanką pojechał do Gręboszowa. Wrócił jednak szybo i przyszedł do jadalni na spóźnione śniadanie. Tu oczekiwał na niego z wielkim niepokojem ks. proboszcz. Guzdek jednak bez specjalnego złego humoru powiedział tylko: ”A jednak uciekł ten Francek z Gręboszowa, ale jak go jeszcze raz spotkam, wtedy mi nie ujdzie”. Ks. proboszcz odetchnął z ulgą…

W Otfinowie o Guzdku opowiedziano mi taką historię. Opowiadał mieszkaniec Otfinowa pan Magiera. Mieszkał blisko kościoła .Miał parę koni (maści kasztan) i nową, dwukołową bryczkę. Widziałem kiedy wiózł Guzdka tą bryczką w czasie okupacji przez Borzęcin. Dlatego pan Magiera często z nakazu gminy w Otfinowie woził Guzdka tym zaprzęgiem, zwłaszcza na jego eskapady turystyczne. Guzdek jeździł inną furmanką zwyczajnie, w towarzystwie kilku polskich policjantów, tzw. „granatowych”.

Pewnego czerwcowego dnia Guzdek zażyczył sobie przejażdżki do Żabna (9 km).Ubrał się na sportowo. Tyrolski kapelusik, skórzana kamizelka, obcisłe, krótkie tyrolskie spodnie i wysokie sznurowane buty. Zabrał również sportowy karabinek (strzelał bardzo celnie). i ukrył pod kamizelką. Wyjechali z Otfinowa po śniadaniu, około godziny dziesiątej. W połowie drogi do Żabna, gdy minęli Niecieczę, spotkali wiejską kobietę idącą w tym samym kierunku, dźwigającą na plecach w lnianej łochtusie ( prześcieradło) duże zawiniątko. Guzdek kazał się zatrzymać i zwołał do kobiety: ”Babciu, a gdzie wy to idziecie?” (była już niemłoda).”Siadajcie z nami, jedziemy do Żabna”.

Kobieta zadowolona skorzystała z zaproszenia, siadła pokornie na siedzeniu obok furmana, twarzą do Guzdka. Zaczęła wtedy opowiadać. ”Wiecie, panocku, mam córkę w Tarnowie, a tam teraz taka bieda, że nawet nie mają co jeść, Zabiliśmy niedużą świnkę, wiozę właśnie córce trochę słoninki, trochę kiełbaski, trochę wędzonego mięsa by ją poratować w tej bidzie, ale boję się tego pierońskiego Guzdka, żeby mnie nie schwycił”.

Guzdek zachował usatysfakcjonującą i nieco rozbawioną twarz. (opowiadała potem ta sama kobieta). Furmanowi na to opowiadanie ścierpły plecy. Oczekiwał, poganiając konie, że Guzdek w jakimś momencie wyciągnie rewolwer i strzeli do tej kobiety. Bał się też, że ta strzelanina może dosięgnąć i jego. Kobieta jednak opowiadała dalej; ”Wstałam bardzo wcześnie, bo ze strachu przed Guzdkiem nie spałam cała noc. Mąż chciał mnie odwieźć do Żabna, ale byłoby to bardziej niebezpieczne, bo Guzdek lubi rewidować furmanki. Pomyślałam, że kiedy pójdę pieszo, to będę bezpieczniejsza. Połowę drogi ( do Niecieczy) przeszłam polami, żeby nie spotkać się z Guzdkiem. W Niecieczy wyszłam na drogę, bo z Niecieczy jedzie wiele furmanek do Żabna, to może mnie kto zabierze. I poszczęściło mi się, że panocek jechali”.

Guzdek słuchał opowiadania kobiety prawie bez przerywania. Kobieta opowiedziała jeszcze o swojej córce w Tarnowie i tak dojechali do Żabna. Guzdek, ku zdumieniu furmana nie kazał jak zwykle jechać na posterunek ,ale do stacji kolejowej. Kiedy dojeżdżali do stacji, kobieta zauważyła, że stacja obstawiona jest przez Niemców, którzy rewidują podróżnych. Próbowała nawet szybko wysiadać jeszcze przed stacją. Guzdek jednak wziął ją za rękę i powiedział „proszę się nie bać”. Podjechali do samej stacji. Guzdek pomógł kobiecie z koszem na plecach wysiąść z bryczki, przeprowadził ją, trzymając za rękę, przez tzw.. „bramkę” (miejsce rewizji). Żołnierze niemieccy mu salutowali (był starszym stopniem wojskowym) Patrzyli ze zdumieniem na wieśniaczkę i z domysłem kiwali głowami.

Guzdek podprowadził kobietę do stojącego już na stacji pociągu, pomógł jej wsiąść do wagonu, ułożył kosz na półce i wtedy powiedział: ”to ja jestem ten pieroński Guzdek”. Zamknął drzwi wagonu i odszedł. Kobieta jednak nie wytrzymała wrażenia. Nie miała już siły ani odwagi jechać do Tarnowa. Wysiadła szybko na drugą stronę pociągu i pieszo, wraz z całym prowiantem polami wróciła do domu, do Otfinowa.

Ja w 1954 roku jako neoprezbiter (nowo wyświecony kapłan) otrzymałem pierwszą placówkę w Otfinowie. Nowy proboszcz, ks. Franciszek Węgiel przydzielił mi mieszkanie, ten właśnie pokój, w którym kiedyś mieszkał Guzdek. Opał przechowywałem w piwnicy, która kiedyś służyła Guzdkowi za areszt. Miałem też okazję wysłuchać wielu opowieści o Guzdku…”

O spotkaniu kobiety- szmuglerki z Guzdkiem pisałem też w pierwszym wydaniu. Jak widać, jest kilka wersji tego niecodziennego, dramatycznego spotkania. Podobnie jak kilka wersji dotyczących wypadków, w wyniku których Guzdek zginął po dożynkach w Otfinowie…

Zygmunt Szych

Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *