Ludzie na Burku ze zgrozą przekazują sobie hiobową wieść, że kończą się właśnie truskawki. Jeśli jest odrobina prawdy w tej istotnie porażającej informacji, to warto te ostatki wykorzystać w jakiś oryginalny sposób. Proponują zastosować truskawki w sałatce śledziowej.
To oczywiście szokująca propozycja, bo przywykliśmy przecież do tradycyjnego podania śledzia, już to w śmietanie, już to w oliwie z dodatkiem sparzonej cebulki. Ale śledź w truskawkach?
A czemuż by nie? Wielki i czczony wręcz przez smakoszy francuski gastronom z połowy 18 stulecia, Anthelmne Brillat- Savarin, autor wiekopomnego dzieła Fizjologia smaku” napisał był , że wynalezienie nowego dani jest większym szczęściem dla ludzkości niż znalezienie nowej gwiazdy i przecież po stokroć miał rację. Zatem – do dzieła.!
Śledzia, oczywiście śledzia bałtyckiego solonego, a nie jakieś erzace w postaci pakowanej w folię podróbki nafaszerowanej chemią musimy najpierw przez kilk godzin potrzymać w mleku. Przekrawamy go następnie na pół, pozbywamy ości skóry i dzielimy na niewielkie cząstki. Zalewamy sosem vinaigrette, czyli łyżką oliwy z oliwek, łyżeczką cytryny i rozdrobnionym z solą czosnkiem. Polewamy kawałeczki śledzia i odstawiamy na godzinę.
Truskawki schładzamy solidnie w lodówce, krajemy na kawałki i ozdabiamy nimi śledzika. Niechby nam się to jeszcze przegryzło przez pół godziny. Teraz kolej na pokrajanego drobniutko banana i zielony groszek z puszki. Jako że to śledź truskawkowy, nie muszę chyba dodawać, że w sałatce takiej truskawki powinny zdecydowanie dominować.
Spróbujmy, bo śledzie są zawsze, ale z truskawkami może być rozmaicie i kto wie, czy stugębna plotka z Burku nie polega na prawdzie…
Zygmunt Szych