-No nie! Powiadasz, że w latach 80. istniała w Tarnowie Miejska Komisja Do Spraw Chleba?
– Ba! Zasiadałem w niej przecież, jako przedstawiciel Cechu Rzemiosł Różnych.
– I czymże zajmowało się to zacne ciało?
– Dbało ono o jakość chleba. Spotkania odbywały się raz na kwartał. W sposób szczególny zapamiętałem jedno takie posiedzenie, odbyte w 1986 roku. Chleby układano na stole, górą do dołu, żeby nie można było z etykietki przeczytać, z jakiej pochodzi piekarni. Oceny jakości dokonywano organoleptycznie, zjadając po kawałku. Członkowie komisji opiniowali: ten za kwaśny, tamten mało kwaśny, ten znowu przaśny, tamten słodkawy… To znowu za cienki albo nieforemny.
– Przejmował się ktoś tymi ocenami?
– Najmniej codzienni zjadacze chleba, po który w piątki przed wolnymi sobotami ustawiały się tasiemcowe kolejki, co szczególnie widać było przy Krakowskiej 6, gdzie na zapleczu PS Społem miała swoją piekarnię, nigdy nie nadążającą z wypiekiem. Najbardziej przejęci ocenami byli sami piekarze. Tarnów słynął wtedy w Polsce z największej ilości prywatnych piekarni. Była ostra konkurencja między nimi. Dlatego ktoś wpadł na pomysł, żeby chleb ujednolicić, przynajmniej jeśli idzie o nazwę. Niezależnie zatem z czyjej pochodził piekarni, nazywał się „chlebem mazowieckim”.
– Z jakiego powodu zapamiętałeś obrady Miejskiej Komisji Do Spraw Chleba akurat w 1986 roku?
– Bo wtedy po raz pierwszy odbył się osobliwy konkurs. Ktoś rzucił wyzwanie: ”który z panów zechce, próbując kęs, powiedzieć, z czyjej piekarni pochodzi dany chleb?”. Zgłosił się jeden tylko śmiałek. Był nim mistrz piekarski Zbigniew Błaszkiewicz.
– Jakże się potoczył ten konkurs?
– Mistrz staranie przeżuwał każdy kęs, namyślał się chwilę… „Ten pochodzi od Winiarskich, tamten od Klicha, a ten znowu- od Społem”. Komisja zamarła ze zdumienia nad tym mistrzostwem Mistrza. I wtedy odezwał się Antoni Prosowicz, prezes PSS” Społem”. ”- No dobra- powiedział- udało ci się. To w takim razie może ocenisz pozostałe 15 chlebów, od kogo pochodzą. I Mistrz Błaszkiewicz przyjął wyzwanie!
– Posmakować 15 gatunków i powiedzieć z czyjej piekarni? To nie lada sztuka!
– Wszyscy byliśmy takiego zdania. Mistrz obwąchał każdy kawałek, smakował i oznajmiał kto go wypiekł. I odgadł bezbłędnie pochodzenie wszystkich 15 chlebów! Trochę go to kosztowało, bo, jako zwycięzca poczuwał się w obowiązku do uczczenia sukcesu. Udał się więc do najbliższego monopolowego…
– Piękna tradycja!
– Ale to nie był jeszcze koniec tamtego, historycznego posiedzenia komisji. W rozluźnionej atmosferze głos zabrał najstarszy wtedy piekarz tarnowski, pan Wenc. Opowiedział jako anegdotkę prawdziwą historię sprzed wojny.
– Dotyczyła chleba?
– Jakżeby inaczej! Ówczesny, przedwojenny ”sanepid”, choć tak się nie nazywała jeszcze ta instytucja, wziął w obroty pewnego Żyda- piekarza. W jego chlebie znaleziono zapieczonego karalucha
– Fe!
– „Czy ten karaluch pochodzi z pańskiego chleba?”- zapytano go.
– Tak- odpowiedział spokojnie. A czy mógłbym się mu dokładnie przyjrzeć?
Okazano mu kawalątek z karaluchem. Żyd, niewiele myśląc, zjadł ten kąsek.
– Zjadł pan kawałek chleba z karaluchem? – komisja nie mogła się nadziwić.
– Nie! To nie był karaluch, ale kawałek zapieczonej z węglem drzewnym skórki chleba.
– Ale przecież widzieliśmy karalucha, a i pan sam przyznał?
– Przyznał , nie przyznał, ale czy macie panowie dowód rzeczowy?
– No cóż, Żyd ich przechytrzył. Zjadł dowód rzeczowy i sprawa była rozwiązana…