Ze Starej Szafy. Mysie gniazdo, zapieczone w chlebie! Bielawski opowiada, Szych spisuje

IKC
IKC

– Te sądy nad rzemieślnikami, o których ostatnio opowiadałeś, to musiał być niezły cyrk. – Rzeczywiście, choć sprawy wyglądały całkiem poważnie. Ale każda sprawa jaką przed sądem koleżeńskim rozpaprywaliśmy to kawał tamtego, dawnego obyczaju. Często zupełnie groteskowego. Czasami myślę, ze najlepszy scenarzysta jakiegoś komediowego film ni wymyśliłby czegoś tak pikantnego…

- reklama -

-Masz na myśli to słynne zamówienie na dwudrzwiową szafę?

- REKLAMA -

– Nie tylko to, ta szafa to raczej komedia pomyłek. Klientka zamówiła szafę do wnęki. Stolarz obmierzył i mówi, że tu pasuje tylko szafa trzydrzwiowa. Bo taka z dwoma drzwiami będzie, po ich otwarciu, zajmować pół pokoju. Nalegała, ale stolarz, fachowiec, postawił na swoim. No i skarga do nas na niego. Ostatecznie doszło do ugody: szafa była trzydrzwiowa , ale zapłaciła jak za dwudrzwiową. Salomonowy wyrok, choć stolarz na tym stracił. Najważniejsze dla rzemieślników było to, żeby takie sprawy, te skargi nie wyszły poza wąskie, nasze grono. I nie wychodziły nigdy. Co najwyżej omawiano je w gronie branżowym. A bywało, że po wyroku sądu cechowego skazany rzemieślnik zaprzyjaźniał się ze skarżącym.

- Advertisement -

– ?

– Bo zależało mu na dobrej opinii o warsztacie. Zapraszał więc klienta, jak było po sprawie, na dobry obiad, taki ”na zgodę”, do Polonii na Wałowej. Wiadomo było, że miał dyskrecję zapewnioną. Fuszerka nie wyszła na jaw, do szerokiego kręgu. A Polonia to było miejsce całkowicie zaanektowane przez tarnowskich rzemieślników, czuli się tu jak u siebie w domu. A tradycje widać tu było jak na dłoni. Pamiętam taką scenę: wchodzi do „Polonii” syn znanego piekarza .Podchodzi do stolika, gdzie z kolegami siedzi jego ojciec i… z nabożnym szacunkiem całuje go w rękę! Dziś absolutnie nie do pomyślenia. Wiadomo było, o co chodzi: syn przyszedł do ojca nie bezinteresownie. Okazał mu demonstracyjnie szacunek, a zaraz potem poprosił go o forsę. Ojcu nie wypadało przy kolegach odmówić, uznany byłby za sknerę, a był to majętny człowiek.

– No, ale kiedy przyszedł do was klient z chlebem, w którym znalazł zapieczone mysie gniazdo..Sprawa musiała być trudna?

– Jeszcze jak! Zdarzały się zapieczone gwoździe, jakiś kawałek sznurka, szkło… Ale mysie gniazdo?! To nas zdumiało, dało do myślenia. No i wykryliśmy sprawcę. To nie mysz, ale pracownik piekarni. Wściekły na szefa, bo zwolnił go z pracy. Za notoryczne pijaństwo. No i ten, żeby się zemścić, znalazł gdzieś takie mysie gniazdo. Poprosił kolegę, żeby dorzucił to do bochenka . I tak też się stało… W sądzie powszechnym, piekarz, znana firma, wymusił, żeby w sentencji wyroku zaznaczono, że chodziło o „sabotaż w zakładzie piekarskim”. Sąd opierał się, ale w końcu uległ. „Skoro pisze się o sabotażu w jakimś państwowym przedsiębiorstwie..- tłumaczył, całkiem zresztą słusznie, ten piekarz.

– No, to teraz kolej na tę najdziwniejszą rozstrzyganą przez sąd cechowy sprawę.

– Trafiła do nas skarga rzeczywiście niezwykła. Był w Tarnowie zakład fryzjerski damski, ale prowadzony przez mężczyznę. Znakomicie układał paniom fryzury, był na bieżąco z modą. Tą światową! Otwarty na wszelkie nowinki, sprowadził jakimś cudem z Francji jakiś , podobno wyjątkowy, preparat do trwałej. Miał powodzenie, panie, same dystyngowane damy, zapisywały się do niego miesiąc wcześniej. Wieść o tym cudownym preparacie szybko rozeszła się po mieście. I jedna z takich dam zażyczyła sobie takiego właśnie preparatu. Był drogi i, na swój sposób- niezwykły, o czym jeszcze nie wiedziała… Kiedy po rozmaitych fachowych ceregielach przy fryzurze zdjęto jej wreszcie z głowy wielką suszarkę, okazało się, że dama jest kompletnie łysa! Zemdlała, ledwie ją docucono, zresztą mdlała jeszcze kilka razy, ilekroć spojrzała w lustro. Sprawa szybko stała się głośna, pisały o niej także ogólnopolskie gazety. No i trafiła do nas, a potem do sądu powszechnego. Zasugerowaliśmy nieszczęsnemu fryzjerowi, żeby jak najszybciej znalazł jakąś gustowną perukę dla tej pani, nim na dobre odrosną jej włosy. Bo na szczęście po jakimś czasie odrosły. Ale musiał zapłacić jej wysokie odszkodowanie. No i zaprzestał eksperymentów z francuskimi kosmetykami. Raz na zawsze. A kiedy wszyscy łysi okładali swoje czaszki jakimś modnym węgierskim „banfi hajszysz”, preparatem od którego miały wyrosnąć im włosy, dostępnym za ciężkie pieniądze na czarnym rynku, ten nasz fryzjer stanowczo tego odmawiał… Na wszelki wypadek, choć tu akurat sytuacja była odwrotna niż z tą nieszczęsną klientką.

Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *