Ze Starej Szafy. Wszyscy furmankami, a ten tu „syrenką”. Bielawski opowiada, Szych spisuje

IKC
IKC

– Opowiadałeś ostatnio o przedwojennym tarnowskim rzemiośle. Na przykład gwóździarzach, czyli naprawiaczach gwoździ (!) i jednym w Tarnowie szmuklerze- od rozmaitych księżych ornatów. A jak jest dzisiaj? W dobie wysokich technologii. Giną kolejne fachy?

- reklama -

- REKLAMA -

– Zawsze jest coś za coś. Tamto rzemiosło odeszło już na zawsze. Razem z epoką. Nie ma już w Tarnowie gorseciarzy, rękawiczników, kamieniarzy z prawdziwego zdarzenia. Zaniknęło na dobre grawernictwo, ludwisarstwo (odlewanie dzwonów- przyp. Z.Sz.). Szkoda, że brak już także wytwórni galanterii drewnianej. W Tarnowie, przypomnę, wyrabiano kiedyś z niewielkich drewnianych odpadów fikuśne zabawki.

- Advertisement -

– A ludzie? Nie przekazali swoich umiejętności?

– Przekazywali , i to jeszcze jak! Umieli to robić. Z sercem, nie byle jak, na zasadzie „od- do”. Rodzina Mrozów na przykład specjalizowała się kiedyś w wytwarzaniu ławek kościelnych, boazerii do kościołów, konfesjonałów. To była specyficzna sztuka, potem przeszli na… boazerie dla banków i instytucji. Mrozowie to była firma! Podobnie jak bracia Biedrońscy, przedwojenni producenci maszyn różnego typu, kowale, ale przecież nie ci, rozumiani jako podkuwacze koni, lecz ślusarze artystyczni. Byli prawdziwymi artystami w rzemiośle. To u nich powstała słynna replika bramy do cmentarza żydowskiego, kiedy Wałęsa oryginał podarował do Muzeum Holocaustu w Nowym Jorku. Pokorni to słynna rodzina szklarzy, którzy potem pracowali w szlifierniach kryształów. Przetrwały i mają się dobrze stare, porządne rody piekarzy: Błaszkiewiczów, Kazibutów, Winiarskich, Klichów, Kokoszków. Stary Kokoszka, senior rodu- najstarsi tarnowianie to pamiętają- hodował konika przy piekarni i woził nim pachnące pieczywo do sklepów.

– Wspominałeś, że mieli specyficzny kodeks…

– A tak! Jeśli były jakieś niesnaski, potrafili wznieść się ponad to, i załatwiali nieporozumienia we własnym gronie. Nic poza ten krąg nie wychodziło. Mowy nie było, żeby ktoś, jak teraz, ”podkablował” konkurenta do władz. Ale ciekawa rzecz: unikali estetyzacji, modernizacji swoich lokali. Wchodziło się do nich jak do dawno minionej epoki.

– A czemuż to tak?

– Był w tym spryt. I konieczność. Chęć opędzenia się od natrętnego, niebezpiecznego fiskusa. Bo jeśli tylko „skarbówka” zauważyła nowe drzwi do lokalu, odmalowaną fasadę itp.- leciała tam z kontrolą. No jakże to tak: widocznie bogacz z niego, nie wszystko zgłosił fiskusowi, skoro modernizuje siedzibę. I domiar. To im wychodziło najłatwiej. Zresztą, była w tym robota partii (PZPR), która najchętniej by zlikwidowała rzemiosło tarnowskie raz na zawsze. Kłuło ich w oczy to, że to byli ludzie majętni. Ale przecież z własnej pracy się bogacili.

– Warto było być bogatym?

– Niekoniecznie. Było takie powiedzenie: ”duże pieniądze lubią ciszę”. U niektórych zostało to do dziś. Kiedyś zdarzyło się tak, za powiatowych czasów, że na walne przyjechał ktoś syrenką. To tak jakby dziś wśród tych szpanerskich vanów z estetyką jak czołg w połączeniu z karawanem pojawił się ktoś Rolls-roycem… Dookoła furmanki, a on samochodem. „Syrenka” . Wtedy- luksus. No i ci z furmanek pytają ”aleś odważny, „Finansa” się nie boisz?”. Udawał, że nie, ale „Finans” się przyczepił. I dostał tyle domiaru, że zapłacił więcej niż za ten samochód. Duże pieniądze warto było mieć, ale rozsądnie, po cichutku, żeby nikt nie widział.

– „Odważył się” na walne przyjechać samochodem?

– No właśnie, zuchwalec jeden. I odcierpiał. A na walnym mieliśmy przejścia z pewnym krawcem, starszym cechu. Zostać kimś takim to był prestiż. I ten krawiec za nic nie chciał czytać sprawozdania. Pod coraz to innymi pretekstami. A to, przed ucztowaniem- najważniejsze.”Głowa mnie boli… Strasznie mi nagryzmolili, nie odczytam tego… To nie takie ważne, niech kierownik biura odczyta… Słabo widzę… Okularów nie mam…”- tłumaczył się po kolei. Okulary miał. Na czole. W końcu mówi: ”panowie, tam już kaczusie duszone czekają, indyczek pieczony, wódeczka. Po co mi to czytać”? Darowali mu w końcu. Wyszło jednak na jaw, że był… „niegramotny” w biegłym czytaniu. Ale krawiec z niego- pierwsza klasa!

– Poczciwi ludzie. Z honorem. Wszyscy byli tacy?

– Niekoniecznie. Trafiali się i tacy, za których porządne rzemiosło musiało się wstydzić. Za tego krawca- nie, bo poczciwiec był z niego, człowiek honorowy i „rzemiecha” właśnie. Ale trafił się taki… pajac. To i tak delikatne określenie. Były ubowiec.

Wita kiedyś gości i jakie tylko trafił nazwisko, każde potrafił przekręcić: ”witam pana Wisiora” – Niee, ja Wisor, Wisor się nazywam”. „No, mówię przecież -Wisior”- tamten na to. Tak nawiasem, ten Wisor to elegancik i pozer. ”Kupiłem byłem, panowie, nowy chronometr” – Ooo!- rzemieślnicy z zachwytem, bo myśleli, że kupił jakąś limuzynę. ”Pan Wisor kupił sobie nowy zegarek”-musiałem przetłumaczyć.

… no więc ten od witania kontynuuje: ”i pana Cipe też witam” – No nie, nazywam się Ciba . C- i – b – a!”

Moralne zero. Kpiło się z niego w żywe oczy, ale był tumanem, więc nic nie docierało. Był starszym cechu w pewnym miasteczku. Kiedyś jego syn podpadł za jakieś przekręty i trafił do więzienia. ”Nie martw się, wszystko ci załatwię jak trza”. Pojechał do Krakowa, do sędzi penitencjarnej. Jakoś tak pomataczył, że trafił w pielesze pani sędzi. Potem powiada do niej: ”Maryś, tak za szybko tego mojego chłopaka nie wypuszczaj. Tylko niech ma warunki jakie-takie”. No to nie wypuszczała, a on w tym czasie bez żenady kontynuował niecny proceder. Przechwalał się tym „osiągnięciem”, sprawa była głośna. Prezes pojechał kiedyś na wieś, do jakiegoś rzemieślnika, a tam żona tego rzemieślnika, rajcowna i ochocza. Libacja była suta… Rano ta żona łaje męża: ”cicho bądź, prezes z tak daleka przyjechał, śpi jeszcze, zmęczony. I buty mu wyglansuj jak się patrzy, kto to widział, żeby wyjechał od nas w ubłoconych”. Temat na tragikomedię, doprawdy…

– Co będzie z rzemiosłem- teraz, kiedy wszystko tak paskudnieje dookoła?

– Cóż… Nowoczesność to normalna rzecz. Nieunikniona. Któż dziś będzie pisał na maszynie do pisania, skoro są komputery? Ale z tą nowoczesnością padła tradycja. Pani Mieci i jej manier nie żal. Ale tej tradycji- szkoda. Nikt nie wie, co ja zastąpi. Ale za jakiś czas zacznie się zapewne pęd do rzemiosła, bo niektórych rzeczy nie zamówisz w supermarkecie…

Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *