Czasami pytany bywam, dlaczego w tej rubryce zajmuję się wyłącznie ptakami. Odpowiedź jest prosta: bo ptaki są wszędzie i zawsze, można je spotkać o każdej porze dnia i nocy i w każdej porze roku. Z rybami na przykład byłby problem, a i z obserwowaniem dziko żyjącej zwierzyny, takiej jak sarny, jelenie czy dziki też byłby kłopot.
Niedawno spędziłem ponad godzinę na ławce w pobliżu kościoła p.w. Chrystusa Dobrego Pasterza w Tarnowie. Na drodze do garaży uchowało się tu kilka niewielkich kałuż i popatrywałem jak miejsce to, banalne i nijakie z pozoru, przyciąga rozmaite gatunki ptaków i jak się do siebie wzajemnie odnoszą.
Na pobliskiej łące gawron próbował niezdarnie rozbić dziobem skorupę orzecha włoskiego. Rozglądał się co i rusz wokoło, bo na jego zdobycz czyhało dwóch jego kolegów, licząc na łatwy łup. Ten bardziej śmiały co chwilę doskakiwał do zdobywcy, próbując mu podkraść jedzonko, i dochodziło wtedy do krótkiej bójki. W końcu, zrezygnowany, zostawił zdobycz pod młodym świerkiem i poleciał napić się wody z kałuży.
A tu pluskały się bezwstydnie trzy sroki. Na widok gawrona zaczęły skrzeczeć, dając mu do zrozumienia, że kąpielisko na razie zajęte. Kiedy jednak ten nie reagował, odleciały w gęstwinę orzecha włoskiego, gdzie wśród gwaru dokańczały toalety, poprawiając dziobami pióra na skrzydłach.
Tylko na krótką chwilę pojawiły się w kałuży trzy szpaki, wracające ze stołówki na pobliskiej łące. Niedawno skoszono tam trawę, a to zawsze łatwy łup dla ptaków i dobra sposobność na dotarcia do resztek, jeszcze nie pochowanych przed nadejściem chłodów owadów i larw. Tymczasem sroki miały jeszcze coś do załatwienia w wodzie, przepędziły stąd szpaki i zaczęły raptownie gasić pragnienie. W końcu odleciały na pobliskie osiedle.
Kilka kawek, nim skorzystały z kąpieli, przystąpiło do testowania mnie: czy dam im mianowicie jakiś kawałek chleba. Podskakiwały przed ławką, popatrując z ukosa… Nawet gdybym miał, nie dałbym. Nie z powodu skąpstwa, ale dlatego, że ptaków nie należy dokarmiać chlebem. To nie jest ich naturalny pokarm, chociaż zjadają go łapczywie i chętnie. Ale nierzadko chleb zalega im w jelitach, chorują od tego, a nawet giną w męczarniach. Niestety, mało kto o tym wie…
I wreszcie do towarzystwa dołączyły pliszki siwe. Też – z jakąż gracją!- wykąpały się najpierw, pusząc się przy tym i podrygując śmiesznie, a zaraz potem pobiegły na skwerek w poszukiwaniu tłustości na trawniku. Żerowały bardzo intensywnie, bo czekała je długa podróż na południe Europy albo do Afryki północnej, zgodnie z porzekadłem: ” na świętego Franciszka ( 4 października) odlatuje pliszka”.
Ot, zwykła kałuża, niewielki, przyosiedlowy skwerek, a ileż w nim życia…
Zygmunt Szych
Zdjęcie ilustracyjne pixabay.com