Ludzie przynoszą tu wszystko: zwykłą puszkę, Jana Pawła II, Matkę Boską albo postać Gazownika.
Czwarta rano. Pan Robert wyłazi ze swojego wyrka na strychu, gdzie biedno i chłodno. Niżej mieszka mama, ale od jakiegoś czasu nie wpuszcza go do mieszkania, więc z konieczności wybrał ten strych. Na ulicach jeszcze nikogo nie ma, ale pan Robert nie zwraca uwagi na to, że szaro i ponuro. Musi przecież obskoczyć teraz, byle szybko, bo konkurencja też czuwa, kilkadziesiąt śmietników w tej części Tarnowa, którą opanował i zna na pamięć. Zajmie mu to cztery godziny i zaraz po ósmej, kiedy otwierają punkt skupu złomu, zjawi się tu z dwiema pękatymi reklamówkami.
W Punkcie, gdzie od 20 lat rządzi pan Adam, centralne miejsce zajmuje waga. Taka sama, na jakiej za komuny ważono ziemniaki. Tyle, że ta tutaj nowocześniejsza: wyświetli od razu rezultaty porannego poszukiwania pana Roberta. Za dwie reklamówki wypełnione pogniecionymi puszkami po piwie, wydobytymi ze śmietników pan Robert dostanie trzy złote i pięćdziesiąt groszy.
Za mało by przeżyć dzień. Dlatego po przerwie na bułkę z salcesonem, pójdzie w miasto raz jeszcze.
– Teraz pójdę jeszcze na Szpitalną i w tamte strony, tam są dobre śmietniki. O dziesiątej będę tu znowu – opowiada i rusza do roboty, w której sam się zatrudnił.
Waga to mityczne miejsce. To ona wyznacza, kto dziś będzie królem i pożyje jak panisko, a kto dostanie tyle, że starczy na tanie wino w spożywczaku.
Różni ludzie tu przychodzą.
– Kiedyś na przykład przyszli studenci. Na kilo wchodzi na mojej wadze ponad pięćdziesiąt puszek. A oni mieli osiemdziesiąt kilo! Zarobili, nie powiem.
Była impreza na „Błękitnych”, jakiś festyn. Ochrona nie wpuszczała złomiarzy, chociaż czatowali w pobliżu.
Pan Robert też tam był, pamięta. Wpuścili tylko studentów. Kilka godzin zbierania i taki sukces!
Pan Robert wyciąga dziennie do dwunastu złotych. Jak jest dobry dzień, po meczu jakimś czy znanych imieninach. Najbardziej opłaca się chodzić po śmietnikach i różnych innych miejscach po Andrzejkach. Piją, a potem rzucają puszki gdzie popadnie. Pan Robert musi to po nich posprzątać.
Wśród rozmaitych rupieci, fragmentów ogrodzenia, drutów, kawałków wszelakiego żelastwa ma pan Adam w swoim królestwie także rzeczy przedziwne. Na przykład statuetkę z mosiądzu.
Statuetka przedstawia postać Gazownika, który trzyma gazowy znicz i łudząco przypomina Oskara za najlepsze filmy świata. Była wręczana i przedstawia symbolicznie, jak udało nam się ustalić – pracownika Karpackich Zakładów Gazowniczych, zapewne z jakiejś uroczystości z okazji Dnia Górnika. Gazowników uważano za górników i hucznie obchodzono ich święto w Barbórkę, 4 grudnia. Najpierw akademia w tarnowskim teatrze, potem jubel do rana w Bristolu.
– Gratulujemy! Zasłużył pan na tę statuetkę!
Jeszcze do dziś brzmi mi w uszach ta wypowiadana uroczyście w czasie akademii ku czci formuła.
Dziś honorowe wyróżnienie leży w punkcie skupu złomu u pana Adama wśród rupieci. Na ścianie wiszą też mosiężne konterfekty papieża Jana Pawła II i ryngraf Matki Boskiej z Dzieciątkiem Jezus.
– Bo było tak, że dawniej ludzie byli bogatsi – mówi pan Adam – i różne rzeczy wyrzucali na śmietnik, jak mieli remont w domu. Teraz już sami przychodzą i przynoszą. Wszystko na sprzedaż, rodzinne pamiątki też.
Chciałbym wiedzieć, ile można dostać za papieża. Ale pan Adam uważa to za tajemnicę zawodową i nie mówi nic.