Dramatycznie przybywa dzieci uzależnionych od smartfonów, Big Techy powinny płacić za ich „cyfrowe ćpanie” – powiedział PAP Rafał Górski, prezes Instytutu Spraw Obywatelskich i zaapelował o utworzenie funduszu, z którego środki byłyby przeznaczane na pomoc tym, którzy wpadli w nałóg.
PAP: W imieniu Instytutu Spraw Obywatelskich zwrócił się pan do minister zdrowia Izabeli Leszczyny oraz do wicepremiera, ministra cyfryzacji Krzysztofa Gawkowskiego z apelem o utworzenie „cyfrowego funduszu korkowego”. Skąd ten pomysł?
Rafał Górski, prezes Instytutu Spraw Obywatelskich: Od lat prowadzimy kampanię „Ratuj dzieci przed telefonami”, gdyż obserwujemy, że dramatycznie przybywa dzieci uzależnionych od smartfonów, tak samo zresztą, jak uzależnionych od nich jest coraz więcej dorosłych, którzy potem sami „wpuszczają” swoje potomstwo w nałóg. Bardzo niepokojące jest także to, że wszyscy oni mają ogromne trudności w uzyskaniu pomocy w sytuacji, kiedy to uzależnienie zaczyna przeszkadzać im w życiu – nie tylko trudno o dobrych terapeutów, ale normalnemu człowiekowi brakuje po prostu pieniędzy na kosztowną terapię.
Dlatego przyszedł nam do głowy taki pomysł, że powinni za nią płacić ci, którzy czerpią z tego największe zyski: korporacje Big Tech, które zarabia na tym nieszczęściu. Szukaliśmy w prawie jakichś funkcjonujących rozwiązań i doszliśmy do wniosku, że regulacje dotyczące producentów alkoholu, czyli tzw. fundusz korkowy, po odpowiednich modyfikacjach mogłyby się tu sprawdzić.
PAP: Proszę wyjaśnić, czym jest ten fundusz?
R.G.: Przedsiębiorcy muszą płacić gminom za wydanie i korzystanie z zezwoleń na handel napojami alkoholowymi, a samorządy muszą je w całości wydawać na przeciwdziałanie skutkom wynikającym z uzależnienia od alkoholu i narkotyków. To w skali kraju duże pieniądze, myślę, że wkrótce przekroczą 1 mld zł rocznie. Stąd pomysł na „cyfrowy fundusz korkowy”.
PAP: Na czym opiera pan informacje o dużej skali uzależnienia od smartfonów?
R.G.: Z obserwacji własnej, z rozmów z ludźmi, wreszcie z literatury naukowej. Na przykład niedawno uczestniczyłem w dużej konferencji „Uwaga! Smartfon” poświęconej temu problemowi – w Krakowie spotkało się ponad tysiąc osób, głównie nauczycieli. Można było usłyszeć o wielu tragicznych historiach dzieciaków, które nawet śpią ze smartfonem. W ciągu dnia się z nim nie rozstają, nie są w stanie się na niczym skoncentrować, bo wciąż siedzą w mediach społecznościowych. Rozmawiałem niedawno z prof. Andrzejem Targowskim, pionierem polskiej informatyki, wykładowcą w Western Michigan University, który zwrócił mi uwagę, że kiedyś na uniwersyteckich korytarzach był gwar i hałas, a teraz panuje tam cisza, bo wszyscy siedzą z wzrokiem wlepionym w telefony. To samo się dzieje w polskich szkołach.
Rodzice także mi opowiadają o swoich dramatach wychowawczych, o tym, że nie są w stanie odciąć dzieciaka nawet na kilka godzin od telefonu, bo zaraz zaczyna się histeria, bywa, że syn czy córka reaguje agresją fizyczną.
PAP: Jak sam pan wcześniej zauważył, uzależnienie dziecka może być winą rodzica.
R.G.: Niestety, to prawda. Potem się tłumaczą, że nie mogą zabrać dziecku smartfona, bo np. ono je tylko wtedy, kiedy ma przed sobą ekran i coś ogląda. Ostatnio spotkałem się z przypadkiem, że – proszę sobie wyobrazić – nauczycielka na lekcji za dobre wykonanie zadania pozwalała uczniom pograć w grę przez kilka minut. Z kolei znajoma położna opowiadała mi, że na oddziałach położniczych także widać zmianę związaną z uzależnieniem od smartfonów – matki zamiast zajmować się dziećmi „siedzą” w internecie, nawet podczas karmienia czy przewijania maleństwa. A niektóre, kiedy noworodki płaczą, podtykają im pod nosy ekrany – z jakąś piosenką czy bajeczką, bo „może się uspokoi”.
PAP: To moim zdaniem ewidentne zaburzenia zachowania, ale jeszcze bardziej poruszające jest to, o czym wspomina pan w swoim apelu – że nałogowe korzystanie ze smartfonu prowadzi do utraty istoty szarej mózgu.
R.G.: Wskazują na to liczne badania, zainteresowanych odsyłam do popularnonaukowych książek prof. Manfreda Spitzera czy do książki „Dzieci Ekranu” Nicholasa Kardarasa. Warto także sięgnąć po książkę Adama Altera „Uzależnienia 2.0. Dlaczego tak trudno się oprzeć nowym technologiom”, który wprost pisze, że twórcy nowoczesnych urządzeń do komunikacji trzymają się żelaznej zasady handlarzy narkotyków: „nigdy nie ćpaj własnego towaru”. Powszechnie wiadomo, że Steve Jobs nie pozwalał swoim dzieciom korzystać z tabletów. Bossowie Big Techów nie posyłali potomstwa do szkół, gdzie są one obecne, bo dobrze wiedzą, czym grozi takie „cyfrowe ćpanie”, jakie rodzi koszty dla całych społeczeństw, dla naszych rodzin. Więc pomyśleliśmy, że dlaczego nie mają dołożyć się do tego ze swoich ogromnych zysków. Niech te pieniądze idą na programy edukacyjne, gdyż niestety, świadomość tego, że uzależnienie od smartfonu może być równie groźne, jak to od narkotyków czy alkoholu, w społeczeństwie niemal nie istnieje.
PAP: Nie uważa pan, że jest ona również bardzo niska wśród polityków, którym cyfryzacja niezmiennie kojarzy się wyłącznie z nowoczesnością, więc starają się ją włożyć w dużej ilości do szkół?
R.G.: Tak, w dodatku jest to o tyle kuriozalne, że cała Europa lawinowo wprowadza zakazy używania tabletów, smartfonów w szkołach. Pytałem o to ekspertów, skąd taki napór na tę cyfryzację i usłyszałem, że po pierwsze brak jest świadomość tych związków przyczynowo-skutkowych, po drugie obawa „wychylenia się”, pójścia pod prąd trendu cyfryzacyjnego w Polsce. Obawiają się także rozjuszyć swoich wyborców tak samo, jak dyrektorzy szkół nie wprowadzają takich zakazów, choćby mogli, bo obawiają się gniewu rodziców, którzy uważają, że dzięki urządzeniom mobilnym ich dzieci mają większy dostęp do wiedzy i lepiej się uczą.
Tymczasem jest odwrotnie, z badań wynika, że ich nieobecność w szkołach podnosi wyniki w edukacji dzieci z mniejszym zapleczem kulturowym, natomiast nie ma żadnego wpływu na pozostałe.
PAP: Wydaje się więc, że taki zakaz byłby korzystny dla całego społeczeństwa, dla państwa wreszcie.
R.G.: Zapewne, ale trzeba wziąć pod uwagę jeden aspekt: kiedyś rozmawiałem o tym z jednym z polityków, który na taką propozycję odparł, że on do tego ręki nie przyłoży, bo Google mu obniżą rankingi i częstotliwość wyskakiwania jego nazwiska spadnie. No cóż, dyktat kapitalizmu inwigilacji, o którym pisała w swojej książce Shoshana Zuboff, jest faktem. Nie tylko w Waszyngtonie wpływowi ludzie boją się potęgi wielkich koncernów cyfrowych.
Jednak jestem przekonany, że strona społeczna, czyli takie organizacje obywatelskie jak nasza, przynajmniej na poziomie debaty publicznej powinny takie problemy podnosić, by wywrzeć presję na polityków, aby zmienili regulacje prawne w taki sposób, aby były one korzystne dla nas, dla naszych dzieci, a nie dla zarządów i akcjonariuszy Big Techów.
Rozmawiała: Mira Suchodolska (PAP)