Damian Kosierb, od kilkunastu lat kierownik Gospodarstwa Rybackiego w Lasach Wierzchosławickich zna doskonale miejsca gdzie kłusownicy próbują nielegalnego połowu karpi. Z psem obronnym u boku patroluje takie strony, a kłusownicy już z daleka na jego widok zwijają swój interes i znikają w lesie. Ale są też inne przypadki, czasami komiczne, choć groźne dla hodowanych tu ryb. Pan Damian zna wiele takich zdarzeń, a z ostatnimi z nich spotkał się niemal dzień po dniu, kiedy poluzowano przepisy związane z pandemią i można już było swobodnie poruszać się po lasach.
– Mamy tu bardzo atrakcyjną ścieżkę przyrodniczo- edukacyjną, ale widzę, że ludzka natura i przekora biorą górę i są tacy, którzy wolą chodzić własnymi ścieżkami – wspomina.
Ostatnio, kiedy stawy katastrofalnie powysychały i gdzieniegdzie jeszcze trzymały się karpie, kierownik Kosierb trafił na osobliwy przypadek. W niewielkiej tafli wody jakaś dama próbowała starannie wykąpać swojego psa.
-Trafiłem w czasie patrolu akurat na moment kiedy płukała go z szamponu z detergentami. Zwróciłem jej uwagę na niestosowność takiego zachowania.
– Proszę pani, tu są hodowane karpie. Wpuszcza pani do tej wody detergenty, od których mogą pozdychać.
Właścicielka psa była oburzona, że wraca się jej uwagę.
– No coś takiego!… Bo widzi pan… Ja z miasta jestem, tam nie ma takich jeziorek jak to tutaj. Chciałam skorzystać z okazji i wykąpać psinę. Przecież od jednego pieska rybom nic się nie stanie…
Innym razem pan Damian spotkał uradowanego turystę, który niemal biegł nad jeden ze stawów, trzymając na plecach jednoosobowy kajak.
– Pytam go, gdzie się wybiera z tym kajakiem…
– A popływać sobie chciałem po stawie. Taka ładna pogoda, tyle tu wody.
Oczywiście zawrócił niefortunnego kajakarza, który tłumaczył się, że znalazł na jakiej mapce w internecie, że są tu duże stawy i chciał na nich wypróbować swój świeżo zakupiony sprzęt do pływania.
– Zatrzymuję się przy Maruszce, stawie skąd podczas suszy zdecydowanie ubyło wody. Ale pośrodku woda jeszcze została, a w niej karpie. Patrzę i oczom nie wierzę: Jakiś pan rzuca piłeczkę na taflę wody i woła „aport!” do swojego psa. Pies posłusznie płynie po piłkę, płosząc przy tym ryby.
– Wyjaśniłem mu, że karpie muszą mieć spokój i poczucie bezpieczeństwa, a od takiego płoszenia stresują się, chorują, a nawet padają. Mężczyzna nie był przekonany do mojej argumentacji. Pewnie uznał ją za przesadzoną bo ” przecież tyle tu wody dookoła, pies chciał się w niej wyszaleć”.
Wszystkie te trzy przypadki, a także kilka innych, mniej malowniczych, kończyły się upomnieniami. Ale kiedy takie procedery, naruszające zakaz wchodzenia na groble będą się powtarzać, kierownik Kosierb będzie musiał sięgnąć po broń ostateczną. Czyli karanie mandatami ludzi, którzy naruszają prawny porządek na stawach hodowlanych…
Zygmunt Szych
fot. Artur Gawle