Obyczaje kulinarne. Baranina po tarnowsku

Ilustrowany Kurier Codzienny

Dziś już wydaje się to nieprawdopodobne, ale wystarczy sięgnąć po roczniki WUS (Wojewódzki Urząd Statystyczny) w Tarnowie, by przypomnieć sobie, że niegdyś, jeszcze pod koniec lat siedemdziesiątych minionego stulecia hodowano na terenie miasta, wtedy dopiero co wojewódzkiego, stado ponad 100 baranów. Bez aluzji, owce też się trafiały…

- reklama -

Trzymano je głównie na przedmieściach, na niewielkich przydomowych łączkach. W tamtych latach „przejściowych kłopotów” z mięsem były dla właścicieli znakomitym uzupełnieniem domowej kuchni i to do tego stopnia, że z czasem pojawiła się na rodzinnym, najczęściej świąteczno- niedzielnym stole baranina po tarnowsku. Ot, sąsiad od sąsiada uczył się sztuki, wcale zresztą nie skomplikowanej, przyrządzania baraniny. Domowy specjał podchwyciły nawet niektóre restauracje. Dziś po tamtej baraninie ani śladu, a w handlu łatwiej o ekskluzywną cielęcinę niż kawałek jagnięciny czy baraniny. Cierpię z tego powodu niewymownie, bo przecież kawałek tłustej baraniny to niezbędny dodatek do każdego staropolskiego bigosu. W gastronomii tutejszej królują kuchnie azjatyckie.

- REKLAMA -

A baranina po tarnowsku była dziecinnie prosta w przyrządzaniu. Obgotowywało się pozbawioną łoju i pokawałkowaną sztukę mięsa, podduszało- kogo było na to stać, dodawał szklankę czerwonego wina wytrawnego, dodawało korzenie i przyprawy: czarny pieprz, owoce jałowca, ziele angielskie. Pod koniec, gdy mięso miękkie, dorzucano drobno pokrojoną kiszoną domowym sposobem kapustę… I to wszystko!

- Advertisement -

Zniknęła też- choć może nie bezpowrotnie-maczanka po tarnowsku, czyli opiekany i duszony schab, podawany na grzankach z bułki i polewany sosem spod mięsa ze śmietaną. Z tego specjału słynął „Bristol”, a danie to pozwoliło tej restauracji zdobyć nie lada gastronomiczne wyróżnienie, czyli „Srebrną Patelnię”, szczególny znak jakości w tamtych latach wznoszący lokalną gastronomię na wyżyny.

Z Bristolem konkurowała o ową „Patelnię” restauracja w hotelu „Tarnovia”, gdzie równie słynnym jak maczanka przebojem była „szpada hetmana Tarnowskiego, czyli wieprzowe polędwiczki, smażone i podawane na niewielkich szpadkach”. Urozmaicano ten specjał białą i czerwoną cebulą w dużych plastrach i kolorowymi paprykami, a podawano obowiązkowo w formie płonących szaszłyków.

Proszę pozwolić, że przy okazji wspominania dawno zapomnianej sztuki kulinarnej strawestuję fragment jednej z ballad Bułata Okudżawy:

”co było nie wróci/ dziś szaty rozdzierać by próżno /cóż, każda epoka ma własny porządek i ład/ a jednak mi żal…”

Zygmunt Szych

Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *