Doczekaliśmy strasznych czasów: oto właśnie mamy końcówkę sezonu na bób, ulubione, choć przecież niewyszukane danie milionów Polaków. O tragedii jaka nas czeka dowiedziałem się od sympatycznej pani z jarzyniaka na Falklandach, gdzie najczęściej w pełni lata najsmaczniejszy bób kupowałem. Zanim powiemy mu „żegnaj”, postanowiłem wyprawić ucztę na pożegnanie bobu.
Zaserwowałem go w rozmaitych postaciach: marynowany, pieczony, duszony z jarzynami i podlany pikantnym sosem od Roleskiego. No i klasyka, czyli bób z wody, polany stopionym masłem.
Ale żeby podkreślić wagę tego Wielkiego Święta Bobu przyrządziłem także coś extra: bób gotowany w białym winie wytrawnym z pikantnymi papryczkami chili. Białych win mamy pod dostatkiem, ale z uwagi na lokalny patriotyzm polecałbym to pochodzące z podtarnowskich winnic, zamiast win reńskich. Sosik od Roleskiego zamiast takiego z Madery i wino z naszych winnic to te patriotyczne, lokalne akcenty. Trzeba popierać swoich!
Bób najpierw moczymy przez kilka godzin w białym winie rozcieńczonym wodą w proporcjach jeden do jednego. Następnie gotujemy w lekko osolonej mieszance w której był trzymany. Ważne, by gotować go na małym ogniu, przez mniej więcej pół godziny.
Kiedy lekko przestygnie, traktujemy go wspomnianym tu sosem, posypujemy obficie posiekaną nacią pietruszki i podajemy na stół, koniecznie z dodatkiem grzanek. Nie zgrzeszymy, jeśli znowu sięgniemy po białe wino wytrawne, solidnie schłodzone, tym razem żeby wznieść toast na rzecz naszego bohatera, który znika by znowu pojawić się dopiero w czerwcu przyszłego roku.
Przy tak uroczystej okazji nie od rzeczy będzie wypowiedzieć jakieś magiczne zaklęcie. Na przykład takie:
– Bobie, bobie, skórkę zrzuć
– Bobie, bobie, za rok wróć!
Zapewniam że po takiej uczcie smak bobu będzie nam jeszcze długo towarzyszył, a wspomnienie pożegnalnej uczty niejednej i niejednemu wyciśnie łzę z oczu…
Zygmunt Szych
Fot. ilustracyjne pixabay.org