Otyłość to śmiertelna choroba. Jest, jak gdyby szczytem góry lodowej, pod którym tkwią: niewydolność serca, cukrzyca, zaburzenia oddechowe, niewydolność żylna, jak również zaburzenia ośrodkowego układu nerwowego i zaburzenia psychiatryczne – mówi w rozmowie z PAP prof. Wojciech Lisik, krajowy konsultant transplantologii klinicznej.
PAP: Z doniesień, jakie do mnie docierają, wynika, że lekarze coraz częściej decydują się leczyć otyłość chirurgicznie, np. zmniejszając pacjentowi żołądek. Czy tak jest faktycznie?
Prof. Wojciech Lisik: Nie wszystkie te operacje polegają na zmniejszeniu żołądka, ale wszystkie należą do grupy zabiegów tzw. chirurgii metabolicznej (kiedyś mówiło się bariatrycznej), czyli chirurgicznego leczenia otyłości, gdyż leczą one, bądź zapobiegają wystąpieniu chorób metabolicznych związanych z występowaniem otyłości, czyli tzw. powikłań otyłości.
Ten wzrost istotnie nastąpił, a wzięło się to z dwóch rzeczy: po pierwsze rosnącej świadomości pacjentów, ale też lekarzy, którzy leczą takich chorych; te operacje stały się akceptowalne w szeroko rozumianym społeczeństwie. Po drugie zaś wynika to ze skuteczności tych operacji w leczeniu otyłości i jej powikłań; jest ona o wiele większa, niż leczenie zachowawcze.
PAP: Na czym polegają te zabiegi?
W.L.: Zanim do tego dojedziemy, trzeba sobie powiedzieć wprost, że otyłość jest chorobą. To nie tylko zaburzenie związane ze zwiększoną objętością ciała, z „inną urodą”, ale chorobą, której źródłem jest mózg, ośrodkowy układ nerwowy, a nie żołądek czy wątroba. Osoby otyłe mają zaburzone poczucie sytości po przyjmowaniu pokarmów, mają zaburzoną reakcję hormonalną przewodu pokarmowego na jego wypełnienie pokarmem. W przypadku osób szczupłych pojawia się granica sytości: ktoś je i w pewnym momencie ma dość, czuje się nasycony. W przypadku osób otyłych ta sytość pojawia się albo bardzo późno, albo nie nadchodzi prawie wcale. Chory ma już wypełniony cały żołądek, jelita, ale wciąż czuje się głodny, gdyż do mózgu nie dopływa sygnał „już jestem najedzony”.
Kolejna rzecz to ta, że od 2012 leczenie chirurgiczne zaczęło być akceptowane w Polsce przez diabetologów, jako skuteczna terapia w przypadku chorych z cukrzycą typu 2., u których występuje nadmiar masy ciała – i to też wpływa na to, że takich zabiegów jest coraz więcej.
Pytała pani, na czym one polegają – ingerujemy, różnymi metodami, w przewód pokarmowy – nie w ośrodkowy układ nerwowy – w taki sposób, aby zmniejszyła się pojemność żołądka i pojawił się sygnał, że pacjent już się najadł. Ingerujemy również w proces absorbcji substancji pokarmowych poprzez odpowiednią zmianę architektoniki przewodu pokarmowego.
PAP: Spotkałam się z opinią, że otyłość to choroba śmiertelna. To prawda czy przesada?
W.L.: Większość chorób nieleczonych, które się nie samoograniczają, prowadzi w konsekwencji do śmierci. Otyłość jest, jak gdyby szczytem góry lodowej, pod którym tkwią: niewydolność serca, cukrzyca, zaburzenia oddechowe, niewydolność żylna, jak również zaburzenia ośrodkowego układu nerwowego i zaburzenia psychiatryczne – pojawia się depresja. Więcej: otyłość sprzyja chorobom nowotworowym; dziś znamy dobrze zależność pomiędzy otyłością a nowotworami np. jelita grubego czy macicy u kobiet. Takich nowotworów zależnych od otyłości mamy kilkanaście, a inne są przez otyłość stymulowane.
PAP: Jaki jest mechanizm tej zależności i stymulacji?
W.L.: To jest mechanizm przede wszystkim zaburzeń hormonalnych, które się pojawiają u osób otyłych. Do tego dochodzi zwiększony ładunek potraw wysokoprzetworzonych – jedzenie dobre, jest jedzeniem drogim, to „śmieciowe” jest tanie, więc najczęściej osoby otyłe jedzą właśnie takie. Zwiększa się aktywność adipokin, interleukiny, cytokin, które jak gdyby współistnieją z otyłością – a to rozpoczyna nowotworzenie. Otyłość jest przewlekłym stanem zapalnym, akumulowanie tłuszczu w komórkach tłuszczowych, w wątrobie, która zaczyna być bardzo duża i otłuszczona – to wszystko powoduje, że osoby otyłe są w przewlekłym stanie zapalnym – i to jest jeden z głównych przyczynków do nowotworzenia.
PAP: Powiedział pan, że są różne metody wykonywania operacji metabolicznych. Proszę opowiedzieć, na czym one polegają.
W.L.: Możemy wpłynąć na dwa mechanizmy, pierwszy to zmniejszenie możliwości przyjęcia pokarmu, np. robiąc rękawową resekcję żołądka: z żołądka, który ma kształt worka, robi się wąską rurkę, jakby rękaw, usuwa się dno żołądka, w którym znajdują się komórki odpowiedzialne za powstawanie uczucia głodu, co przekłada się na modulację hormonalną takiej osoby. Ta metoda operacyjna powoduje także opóźnienie opróżniania żołądka, czyli zmniejszenie perystaltyki, gdyż usuwamy również komórki, które te ruchy inicjują (nie wszystkie, one znajdują się także w innych miejscach przewodu pokarmowego). Poczucie sytości występuje więc nie tylko na skutek działalności hormonalnej, ale także wypełnienia tej części przewodu pokarmowego, która została. Inne operacje, np. gastric bypass, oprócz zmniejszenie objętości żołądka, powodują ominięcie części układu pokarmowego. Dzięki temu zmniejszamy wchłanianie, gdyż jeśli jelito jest krótsze, pokarm przebywa w organizmie krócej, mniej składników odżywczych jest absorbowane przez układ pokarmowy, więc nawet jeśli ładunek kaloryczny przyjętego pokarmu jest duży, to wchłania się tylko jego część.
Kolejnym czynnikiem, który przyczynił się do upowszechnienia tych operacji jest to, że obecnie przeprowadzamy je metodami minimalnie inwazyjnymi, czyli nie przecinamy brzucha, nie robimy cięcia dwudziestocentymetrowego, po to, by dotrzeć do przewodu pokarmowego, tylko wkładamy, przez małe nacięcie o szerokości jednego centymetra, pięć narzędzi, za pomocą których robimy duży zabieg operacyjny. Chorzy rehabilitują się błyskawicznie, następnego dna po operacji wychodzą do domu, zamiast, jak kiedyś, leżeć w szpitalu nawet kilka tygodni.
PAP: Jakie są wskazania do tego typu operacji?
W.L.: Mamy tutaj dwie granice. Pierwsza – jeśli chory jest tylko otyły (i to musi być otyłość związana tylko z żywieniem, a nie z zaburzeniami endokrynologicznymi, które mogą spowolnić metabolizm, jak np. niedoczynność tarczycy), ma BMI (wskaźnik masy ciała) powyżej 40., a nie ma innych powikłań otyłości, jak cukrzyca, przewlekła niewydolność serca, obturacyjnego bezdechu sennego czy zaburzeń lipidowych – to taka osoba ma wskazania do operacji.
Natomiast jeżeli takie choroby związane z otyłością występują, to wystarczy, że ma BMI powyżej 35, aby się kwalifikować do zabiegu. W tej chwili uważa się, że należy się zastanowić nad operacją u chorych z BMI powyżej 30., u których występuje cukrzyca typu 2., niedająca się leczyć w sposób zachowawczy.
PAP: Na ile ważna w procesie leczenia jest świadomość pacjenta co do jego choroby oraz chęć współpracy z lekarzami i personelem medycznym?
W.L.: To jest podstawowy warunek kwalifikacji do operacji. Jeżeli chory chce być zoperowany, musi mieć świadomość tego, że jest otyły. Musi wiedzieć, że otyłość doprowadzi do jego wcześniejszego zgonu, bo ci chorzy umierają 10-15 lat wcześniej, niż ich rówieśnicy z prawidłową masą ciała. Generalnie – jego zgoda na zabieg operacyjny musi być świadoma.
Wymagamy od takich pacjentów, żeby w trakcie kwalifikacji do zabiegu schudli o osiem procent masy wyjściowej – jeśli to się to uda, jest dowodem, że chorzy są zdeterminowani, czyli będą w stanie utrzymać reżim, który występuje po zabiegu operacyjnym.
Poza tym taki ubytek w pierwszej kolejności powoduje zmniejszenie objętości wątroby, bo wątroba chudnie najszybciej. A jeśli schudnie wątroba, to mamy większą przestrzeń do operacji, gdyż operujemy głównie pod wątrobą.
Tak więc, jeżeli taki chory w okresie obserwacji, w okresie kwalifikacji, która trwa od trzech do sześciu miesięcy, jest w stanie zastosować się do naszych zaleceń i spełnić nasze oczekiwania, to jest on dobrym kandydatem do zabiegu bariatrycznego.
PAP: Jaki odsetek tego typu zabiegów kończy się sukcesem?
W.L.: To wszystko zależy od tego, jakie są oczekiwania pacjenta, bo czym innym jest sukces terapeutyczny z medycznego punktu widzenia, a czym innym jest sukces osobisty pacjenta. W przypadku sukcesu medycznego mówimy o skutecznym ubytku masy ciała, przynajmniej 70 proc. nadmiaru, w okresie roku-półtora od zabiegu operacyjnego. Ten nadmiar masy ciała oblicza się od wagi idealnej.
Dam przykład: jeżeli hipotetycznie mam 180cm wzrostu, ważę 130 kg. (czyli moje BMI wynosi 40 kg/m2), to moja idealna waga wynosi 76 kg. a nadmiar masy ciała 54 kg. Jeśli uda mi się schudnąć 38 kg, czyli uzyskam wagę 92 kg., będzie to sukcesem z punktu widzenia medycznego.
Obserwujemy jednak, że chorzy już kilka-kilkanaście dni po operacji wymagają zmniejszenia leków na cukrzycę. Kilka tygodni po ubytku wagi, nawet nie jakimś spektakularnym, wymagają zmniejszenia dawek leków na nadciśnienie, a po jakimś czasie u części tych chorych leki te są zupełnie odstawiane. To wszystko jest związanie nie tyle z ilością ubytku masy ciała, ale również z mechanizmem działania zabiegu operacyjnego. Więc jeśli dana osoba miała trudno prowadzącą się cukrzycę, jeśli miała niestabilne nadciśnienie tętnicze czy przewlekłą niewydolność serca, a te dolegliwości, te choroby zmniejszają swoje nasilenie lub wręcz ustępują, możemy wtedy również mówić o sukcesie z punktu widzenia medycznego, ale osobistego też.
Inaczej jest, jeśli przychodzi pani, która ma 170 cm wzrostu, waży 125 kg, a chciałaby ważyć 55 kg, bo kiedyś tam, w okolicach matury, tyle ważyła – możemy nie osiągnąć takiego ubytku. Jeśli więc nie ma świadomości, jaki jest cel tego zabiegu, albo celem jest tylko osiągnięcie wymarzonej wagi, to może się okazać, że ten sukces osobisty nie zostanie osiągnięty nigdy, mimo że będzie sukcesem z medycznego punktu widzenia.
PAP: Proszę wyjaśnić, dlaczego cofnięcie się chorób, bądź osłabienie ich nasilenia, nie jest tyle związane z utratą masy ciała, co z samym zabiegiem.
W.L.: Jedno z drugim się wiąże, ale nie jest tak, że ilość zrzuconych kilogramów przekłada się bezpośrednio na poziom zmniejszenia objawów towarzyszących chorobom. Już sama ingerencja w przewód pokarmowy sprawia, że w organizmie pojawia się wrażliwość na hormony wydzielane przez jelita oraz w sposób istotny zmniejsza się poziom insuliny – to jest też bardzo ważny czynnik.
PAP: Czy zdarza się, że pomimo udanej operacji, pomimo początkowego sukcesu terapeutycznego, chory wraca do poprzedniego stanu?
W.L.: Do poprzedniego rzadko kiedy wraca, nie mniej zdarzają się takie osoby. Jedzenie, objadanie się jest uzależnieniem, daje bardzo podobne objawy psychologiczne, jak uzależnienie od alkoholu. I tak, jak wyleczonym alkoholikiem, tak samo osobą otyłą (z mentalnego punktu widzenia) jest się przez całe życie.
Jest to inprint dotychczasowego trybu życia. Poza tym, przy dobrych „chęciach” nawet do malutkiego żołądka można wlać litr czekolady. Ubytek masy ciała po zabiegu to jest oczywiście wynik operacji, ale również zmiana trybu życia, przyzwyczajeń, postępowania dietetycznego. Kwestia świadomości, chęci podjęcia współpracy i wreszcie zgody na trzymanie reżimu wyznaczonego po operacji jest kluczem do osiągnięcia sukcesu. Dlatego, jak mówiłem, nie każdego chcemy zoperować, bo nie każdy osiągnie taki efekt, jaki sobie wymarzył.
PAP: Rozumiem, że mimo zmniejszenia objętości żołądka, chory może nadal się objadać i ponownie go sobie rozpycha.
W.L.: O to właśnie chodzi: jeżeli ktoś będzie jadł wysokokaloryczne produkty, takie, które w małej objętości mają bardzo duży ładunek kaloryczny, będzie pił napoje gazowane, które same z siebie rozciągają żołądek, to z biegiem czasu może się on rozciągnąć. Skrócony przewód pokarmowy też w pewnym momencie może przejąć funkcje tej części, która jest wyłączona, bo nawet jeśli ktoś ma krótkie jelito, to może ono zacząć bardzo intensywnie wchłaniać. Powtórzę: to kwestia świadomości, motywacji i celu. Dlatego niechętnie przyjmujemy do operacji osoby, których jedynym celem jest utrata wagi, żeby lepiej wyglądać, żeby nie mieć kłopotów z kupowaniem ubrań.
PAP: Bo wszystko tkwi w głowie? Ci pacjenci nie wymagaliby operacji, gdyby się lepiej kontrolowali?
W.L.: To nie jest takie proste. Mózg sam z siebie nie wie, że się najadł, musi dostać odpowiedni sygnał z przewodu pokarmowego. Jeśli nie dostanie takiej informacji, to nie kontroluje łaknienia. Jest takie powiedzenie, że „syty głodnego nie zrozumie”, i ono bardzo przylega do grupy osób otyłych.
Wie pani, jaka jest nośność normalnego roweru, który można kupić w sklepie sportowym? To jest ok. 110-115 kg., co wynika z wytrzymałości kół, ramy, tych wszystkich podzespołów, które się nań składają. Rowerki treningowe dla osób ważących powyżej 150 kg. są o wiele droższe, niż te standardowe do 125 kg. Namawianie więc ludzi otyłych do tego, aby zwiększyli swoją aktywność fizyczną, bez wsparcia psychologa, dietetyka, wreszcie rodziny i całego jego otoczenia, nigdy nie będzie skuteczne; taka osoba nie wstanie nagle i nie zacznie spacerować po sześć kilometrów dziennie.
PAP: Wiem, czym jest taki nienasycony głód, gdyż jako dziecko przechodziłam leczenie encortonem.
W.L.: Sterydy świetnie działają przeciwzapalnie, ale w stopniu znacznym zaburzają układ endokrynologiczny i hormonalny i same z siebie powodują zwiększanie masy ciała.
Muszę podkreślić po raz kolejny – nie ma jednej cudownej metody leczenia otyłości Terapia powinna przebiegać na kilku płaszczyznach: behawioralnej – powinniśmy wpłynąć na nasze otoczenie, zmienić warunki w jakich żyjemy; terapia psychologiczna, która powinna określić cele i wesprzeć chorych w ich osiągnięciu. Terapia dietetyczna wreszcie, bardzo istotna, gdyż wprowadzenie odpowiedniego reżimu dietetycznego, przy zachowaniu objętości pokarmów dających wczesną sytość, może zmniejszyć ładunek kaloryczny spożywanych posiłków. Na koniec kuracja farmakologiczna: w tej chwili mamy leki, które działają na układ hormonalny przewodu pokarmowego, dzięki nim mózg chorego, nawet po małej porcji jedzenia, dostaje informację, że jego właściciel jest najedzony.
PAP: Jak dużym problemem jest otyłość w naszym społeczeństwie?
W.L.: W naszym badaniu POL-O-CARIA prowadzonym w grupie 1,5 mln aktywnych zawodowo Polek i Polaków pokazaliśmy, że co trzecia aktywna zawodowo kobieta ma nadwagę lub otyłość, natomiast taki problem ma aż 2/3 aktywnych zawodowo mężczyzn. Pozostaje jeszcze grupa osób nieaktywnych zawodowo. Ten problem dotyczy 45-50 proc. naszej populacji. Nasze nastolatki są w tej chwili najgrubsze w Europie. Teoretycznie, zabiegu bariatrycznego – z BMI powyżej 40 lub 35 w przypadku występowania powikłań otyłości – potrzebowałoby prawie milion osób. Jak widać, jest to poważny problem.
PAP: Czym się różni nadwaga od otyłości?
W.L.: To rozgraniczenie wymyślono już ponad sto lat temu: ci, którzy mają BMI do 25 mają prawidłową wagę ciała; ci, którzy mają BMI pomiędzy 25 a 30 mają nadwagę; między 30 a 35 to jest pierwszy stopnień otyłości; między 35 a 40 – drugi; a powyżej 40 mamy trzeci stopień otyłości.
PAP: Ten trzeci stopień to już chyba krytyczny?
W.L.: Trzeba by było zdefiniować, gdzie się zaczyna kryzys. Jedno jest pewne: chorzy z taką otyłością prawie nigdy nie osiągną satysfakcjonującego, długotrwałego ubytku masy ciała stosując tylko metodę zachowawczą. To są osoby, u których należy rozważyć operację bariatryczną – skierować je bez zwłoki do odpowiedniego ośrodka, który jest w stanie takich chorych dobrze ocenić, oszacować ryzyko operacji, oraz stwierdzić, czy dana osoba na taki zabieg jest na tyle gotowa, że można się spodziewać sukcesu terapeutycznego.
PAP: Jakie jest ryzyko tego typu operacji, bo – jak przy każdych zabiegach – przecież istnieje.
W.L.: Operacje bariatryczne wchodzą w grupę dużych zabiegów chirurgicznych, czyli takich, które obarczone są ryzykiem poważnych powikłań. Te powikłania mogą być związane zarówno z występowaniem chorób, które już otyłość u chorych wywołała, ale również mogą być spowodowane powikłaniami chirurgicznymi, które po takim zabiegu mogą się pojawić.
Ale jest taka ciekawa praca: oceniono w niej ok. 65 tys. osób, które zostały zoperowane, a miały cukrzycę typu drugiego, i się okazało, że zabiegi bariatryczne są jednymi z najbezpieczniejszych zabiegów operacyjnych w tej grupie chorób. Tu podkreślono również, jak ważne jest przygotowanie do operacji – pacjent wymaga rozpoznania chorób, które przez chorobę mogły być wywołane, a jeśli były wcześniej rozpoznane i leczone, należy ocenić, czy leczenie było adekwatne.
Ten przedoperacyjny ubytek wagi, o którym mówiłem, powoduje, że choroby istotnie zmniejszają swoje nasilenie, zmniejsza się zatem ryzyko powikłań okołooperacyjnych. Jednak, jak w przypadku każdej dużej operacji, ryzyko powikłań zawsze jest wkalkulowane w zabieg. Moją rolą jest zmniejszenie tego ryzyka, przez odpowiednie przygotowanie przedoperacyjne.
Powiem jeszcze, że jesteśmy jedynym ośrodkiem w Polsce, który leczy operacyjnie osoby wymagające przeszczepów narządów – wątroby, nerek, jednak ze względu na swoją otyłość nie mogą być bezpiecznie zakwalifikowane do transplantacji. Takie osoby, często nie będące w stanie stosować się do reżimu leczenia zachowawczego otyłości, są przez nas kwalifikowane i operowane, ostatecznie obniżają swoją wagę, dzięki czemu mogą wejść na listę do przeszczepień.
Mamy tez grupę osób, u których zaawansowanie niewydolności serca wymaga jego przeszczepienia, jednak ze względu na masę ciała i ryzyko operacji nie są kwalifikowane do transplantacji. Tutaj wykonanie zabiegu bariatrycznego otwiera im drogę do przeszczepienia, ale, co ciekawe, u części dochodzi do takiej poprawy funkcji serca, że już nie muszą być wpisani na listę transplantacyjną. Dochodzi do takiej poprawy funkcji tego organu, że przeszczepienie jest im do niczego niepotrzebne. Niesamowite, prawda?
PAP: Niesamowite, jestem pod wrażeniem, Ale proszę wytłumaczyć, na ile współczynnik BMI jest precyzyjny, jeśli chodzi o kwalifikację do operacji bariatrycznych?
W.L.: Samo BMI jest dość kiepskim parametrem, gdyż nie mówi o tym, czy ktoś ma nadmiar masy ciała, czy nadmiar tkanki mięśniowej, a w interesie pacjenta jest nie tyle sam ubytek wagi, co ubytek tkanki tłuszczowej – bo na tym polega problem otyłości. W związku z czym warto tych pacjentów zbadać na analizatorze składu masy ciała i ocenić, czy mają oni za dużo wody, za dużo tłuszczu, czy mają bardzo dużo mięśni. Nie każdy chory z BMI 35 ma wskazanie do zabiegu bariatrycznego, bo – tak, jak w przypadku chorych z niewydolnością serca, nerek czy niewydolnością wątroby – ten nadmiar masy może być spowodowany nadmiarem płynów ustrojowych.
PAP: Albo gromadzeniem się tkanki tłuszczowej na brzuchu?
W.L.: Są dwa podstawowe rodzaje otyłości: brzuszna i biodrowo-udowa. Otyłość brzuszna jest typowa dla mężczyzn, choć też występuje w przypadku kobiet, natomiast otyłość biodrowo-udowa jest charakterystyczna dla kobiet. Ta brzuszna jest związana z o wiele większym ryzykiem występowania chorób metabolicznych związanych z otyłością.
Natomiast jakość życia ma też tutaj kolosalne znaczenie. Problem bardzo często zgłaszają nam panie – dla nich powszechnie dostępne rajstopy są za małe, nie są w stanie kupić sobie ubrań, wstydzą się pójść do sklepu, wstydzą się wyjść na ulicę. Wreszcie, jak bardzo utrudniona jest podstawowa toaleta i czynności higieniczne w przypadku zaawansowanej otyłości. I to wszystko możemy załatwić zabiegiem bariatrycznym: uzyskać poprawę jakości życia.
PAP: Jakie są granice wieku pacjentów, kiedy mogą się poddać takiej operacji?
W.L.: Kiedyś granicą był 60. rok życia. W tej chwili nie ma granicy wielu metrykalnego, oceniamy pacjenta pod względem biologicznym. Operujemy również osoby powyżej 65. roku, choć generalnie zabieg nie przedłuża im życia, gdyż najczęściej czas trwania chorób wywołanych przez otyłość był na tyle długi, że poczyniły one nieodwracalne zmiany narządowe.
Jednak warto, bo poprawa jakości życia jest nieosiągalna innymi metodami zachowawczymi. Jestem chirurgiem ludzi dorosłych, mam możliwość operowania pacjentów powyżej 18 r. życia, ale obserwuję, że coraz więcej zabiegów bariatrycznych robi się u dzieci – chroniąc je przed nadmiarem masy ciała w dorosłości i przed wystąpieniem chorób metabolicznych przez tę otyłość wywołanych.
PAP: Wstrząsające.
W.L.: Wstrząsające, jak każda choroba, a otyłość jest chorobą. Bardzo duże znaczenie ma otoczenie, w jakim przebywają te dzieci. Tak samo, jak depresja, która jest dziś powszechna wśród najmłodszych, o czym się mówi dopiero od niedawna. Przy czym leki na depresję, choć wyrównują nastrój, często sprzyjają otyłości.
Poza tym jedzenie daje przyjemność, wyzwala endorfiny, poprawia więc nastrój. Łatwy jest dostęp do słodyczy, produktów wysokoenergetycznych, które w dodatku są tanie. Rodzice, którzy kupują swoim dzieciom cukierki lub chipsy, zamiast wsłuchać się w ich potrzeby i nauczyć je zdrowego tryby życia, przykładają się do ich nieszczęścia.
Co gorsza, dzieci nie chodzą na zajęcia wychowania fizycznego, opiekunowie „załatwiają” im zwolnienia. A nawet, jeśli wożą je np. na basen, to – jak obserwuję jeżdżąc tam z moimi pociechami – nie pływają z nimi. Siedzą na brzegu i patrzą, jak ich potomstwo tapla się leniwie w wodzie. Nie dają im przykładu, nie wdrażają schematu, który ich dzieci mogłyby przyjąć.
PAP: Często słyszy się opinie, że otyłość w krajach rozwiniętych, jakim jest Polska, dotyka przede wszystkim uboższe warstwy ludności. Czy to się zgadza z pańską obserwacją?
W.L.: Powiem przewrotnie, że na świecie więcej osób choruje na otyłość, niż cierpi z powodu niedożywienia. Tymczasem o niedożywieniu mówimy często, natomiast o otyłości – w tym kontekście – rzadko.
Jedzenie dobre, jest jedzeniem drogim, jedzenie śmieciowe jest tanie i łatwo dostępne, ponad to daje błyskawiczne impulsy do głowy, sprawia przyjemność.
Nie chciałbym tutaj wchodzić w tematykę bogactwa i biedy, ale, jak się przyjrzeć, to wśród np. aktorów czy innych celebrytów, nieczęsto zdarzają się osoby otyłe. Mamy kult szczupłego ciała.
I dobrze, ja bardzo nie pochwalam tego, że ostatnio promuje się tzw. ciałopozytywność, rozumianą jako akceptację dla otyłości. Zaczyna się zrównywać osoby otyłe z osobami szczupłymi promując modelki w rozmiarach XXXL. Jestem temu przeciwny, i to nie ze względu na urodę, czy na samopoczucie. To jest cały proces, który powoduje destrukcję naszego organizmu.
I znów wrócę do zabiegów bariatrycznych: dzięki nim zmniejszamy ryzyko wystąpienia chorób towarzyszących otyłości, a poprzez to zmniejszamy koszty leczenia tych chorób, a więc przyczyniamy się do bardziej ekonomicznego zarządzania środkami publicznymi. Koszty związane z takim zabiegiem nie są małe, ale, generalnie, są opłacalne w systemach, gdzie się liczy pieniądze.
Z tego też powodu zabiegi bariatryczne zaczęły być finansowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia, czyli płatnika wydającego na nie pieniądze. Po prostu: z perspektywy długoterminowej to się opłaca.
Niemniej jednak nie tylko o koszty stricte medyczne tutaj chodzi. Zapewne pani słyszała o sytuacji, podczas której pewien dżentelmen miał zawał, ale, jako że był wielkiej tuszy, nie sposób go było wynieść na noszach poprzez drzwi, gdyż w nich się nie mieścił. Trzeba było wezwać straż pożarną, aby go ewakuowała przez okno. I tu pojawia się pytanie: skąd mężczyzna, który mieszkał sam, miał jedzenie? Oczywiście, odpowiedź jest prosta – z internetu, dziś każdy może sobie zamówić w sieci wszystko, co tylko zapragnie.
PAP: Przypomniał mi się tu film z Leonardo di Caprio pt. „Co gryzie Gilberta Grape’a” – bohater musiał poradzić sobie ze swoją otyłą, schorowaną matką, która wymagała pomocy, ale jej także nie dało się wynieść z domu poprzez drzwi.
W.L.: To stary film, bodaj z 1993 roku, reżyser był prorokiem, gdyż dziś takie sytuacje to nie temat na film, ale szara rzeczywistość. I wielki problem. Choćby z tego powodu, że nośność łóżek w szpitalach jest ograniczona, podobnie jak nośność stołów operacyjnych. Osobie otyłej nie można zrobić badania za pomocą tomografu komputerowego, gdyż nie mieści się do tzw. tuby. Osobom otyłym nie można się wkłuć do układu żylnego, gdyż mają za dużo tkanki tłuszczowej.
Osoby otyłe źle się dializuje. Ablacje, dość powszechne zabiegi w kardiologii, mające na celu wyrównanie pracy mięśnia sercowego, są przez kardiologów niechętnie robione osobom, które ważą ponad 130 kg. – w ich przypadku zaburzenia mają tendencję do powracania, a stoły, na których się takich pacjentów poddaje procedurze, zwykle mają nośność do 130 kg.
PAP: To są więc takie zupełnie przyziemne, fizyczne przeszkody?
W.L.: Oczywiście, że tak. Weźmy na przykład zwyczajne krzesło – jeśli ma poręcze, to zazwyczaj będzie za wąskie dla osób, które przychodzą do mojego gabinetu. Dla osób otyłych są zupełnie inne wózki inwalidzkie. Albo łóżka dla otyłych – o nośności powyżej 200 kg. – są ponad dwu i półkrotnie droższe od łóżek standardowych. Więc choćby z tego punktu widzenia nie jesteśmy gotowi do zajmowania się ludźmi, którzy mają aż taki nadmiar ciała.
PAP: Może przekroczę tutaj jakieś reguły poprawności politycznej, ale – moim zdaniem – nie powinniśmy być gotowi. Myślę tak, gdyż uważam, że przestawienie systemu służby zdrowia na leczenie otyłości oznaczałoby jej akceptację.
W.L.: Dążymy do tego, żeby zoptymalizować leczenie, ale, co chcę podkreślić – nikt nie jest otyły ze swojego wyboru. Otyłość jest chorobą, otyłość nie jest wyborem. I bardzo się cieszę, że otyłość przestaje być tabu. Coraz więcej osób trafiająca do specjalistów kierowanych jest przez lekarzy POZ. Oni także zrozumieli, że otyłość można leczyć, że istnieją narzędzia, które pozwalają się z nią zmierzyć i ostatecznie wygrać.
PAP: Proszę opowiedzieć o jeszcze innych barierach i niedogodnościach, z którymi spotykają się osoby otyłe.
W.L.: Jest ich wiele, poczynając od tego, że nie są w stanie dobiec do tramwaju, zmieścić się w bramce w metrze, czy na lotnisku, usiąść wygodnie w pociągu, wreszcie mówiąc kolokwialnie „się podetrzeć” – jak ktoś waży ponad 200 kg, to jest to poza jego możliwościami. Ciało wtedy składa się z setek fałd i fałdek, jeśli nie jest odpowiednio pielęgnowane, pojawiają się odparzenia i owrzodzenia.
Inna sprawa – ci pacjenci nie są w stanie założyć na stopy innych butów niż klapki czy japonki. Moim sukcesem jest również to, kiedy przychodzi pacjent po operacji i mówi: profesorze, proszę popatrzeć na moje stopy, założyłem na nie normalne buty, wiązane!
Rozmawiała: Mira Suchodolska (PAP)