Była późna jesień. W mało dostępnym miejscu Skamieniałego Miasta, dodatkowo jeszcze strzeżonym przez agentów, grupa kilkunastu osób szykowała się do zapalenia ogniska. To na cześć gościa specjalnego, konsula radzieckiego ZSRR w Krakowie, Iwana Korczmy. Wydarzenia które wtedy miały tam miejsce, były przez długie lata- a i są nadal- pilnie strzeżoną tajemnicą. Nie wypadało przecież chwalić się… zamachem na radzieckiego konsula. A jednak pękła zasłona milczenia i szczegóły przedostały się, po 30 latach poza ten mur milczenia…
Konsul składał przyjacielską wizytę władzom w Tarnowie. Przy okazji, jak to przyjaciel, chciał udzielić niezbędnych wskazówek, zorientować się w sytuacji, a potem wysłać zgrabny raport do Centrali – ambasady ZSRR w Warszawie. Tarnowskie władze zamierzały Dostojnego Gościa przyjąć z iście słowiańską gościnnością. Ustalono, że najlepszym miejscem będzie Skamieniałe Miasto w Ciężkowicach, a właściwym rodzajem tej gościny – ognisko, nie tylko z kiełbaskami. Zasiedziały w murach konsulatu konsul bardzo lubił plenery…
Konsul gościł w Ciężkowicach już wcześniej, ale spotkanie, bardzo wylewne i podkreślane toastami, odbywało się w skromnych pomieszczeniach komitetu gminnego PZPR w miasteczku. Przy pożegnaniu obiecano sobie solennie, że braterską wizytę należałoby ponowić, ale tym razem w naturalnej scenerii. Władza odpowiedziała życzliwie, z entuzjazmem nawet, na sugestię gości.
I tak też się stało. Wszystko było jak należy. Wśród gości konsul z konsulową, towarzysz z województwa, niepozorny człowiek z SB (Służba Bezpieczeństwa), drwa na ognisko, pod dostatkiem najlepszych kiełbas(Zakłady Mięsne w Tarnowie raz na jakiś czas uruchamiały specjalną linię, gdzie produkcja kiełbasy przebiegała według specjalnych norm, niedostępnych dla prostego ludu) i ten akurat alkoholu, który konsul lubił najbardziej.
Ale pogoda, jak to w listopadzie, szwankowała nieco, do tego stopnia, że ognisko trudno było rozpalić. I wtedy wpadł ktoś na pomysł, żeby posłać komendanta milicji po kanister z benzyną. Kanistry, warto zauważyć, były wtedy, w dobie kartek na benzynę, w stałym użyciu. Kupowano do nich benzynę na zapas, bo częstymi były przypadki, że na stacjach benzynowych benzyny nie było i zdychający samochód trzeba było tam zostawiać czasem na kilka dni lub tygodni, aż stacja na nowo zaczynała funkcjonować.
Komendant, człowiek nie pozbawiony wyobraźni, pomyślał że dwa kanistry to nie to samo co jeden. A jak trzeba będzie polewać i polewać, bo siąpił deszcz?
Polano drwa z jednego, drugi stał obok. Czy to z nadmiaru emocji na widok Dostojnego Gościa, czy z innych powodów, paliwo rozlało się nie tylko po drewnie, ale wąską strużką popłynęło w stronę tego drugiego kanistra. Kiedy podłożono ogień, pojemnik wyleciał w powietrze z wielkim hukiem, konsul odruchowo padł na ziemię, skromny człowiek z SB kazał wszystkim odsunąć się na bok, a towarzysz z województwa pogroził gminnej władzy palcem. Nie wróżyło to niczego dobrego, tym bardziej, że konsul po tym przykrym incydencie pożegnał się szybko i odjechał.
Przedstawiciele władz gminnych już następnego dnia wezwani zostali do województwa i przesłuchani na okoliczność „zamachu”, zauważmy jednak, że nieudanego – na konsula radzieckiego.
Wydawało się, że w Ciężkowicach polecą głowy, może nawet gmina zostanie rozwiązana, zdeptana, skreślona raz na zawsze i przyłączona do jakieś innej. Gminna władza nie spała po nocach, miała się coraz gorzej ,topiła rozpacz w alkoholu i ani jej w głowie było rządzenie jako takie.
Nadzieja pojawiła się nagle, zupełnie przypadkowo. Na skutek myślenia po bezsennych nocach jeden z uczestników feralnego ogniska przypomniał sobie, że konsulowej radzieckiej bardzo spodobało się futro, bodajże z norek, jakie nosiła na sobie przy ognisku żona jednego z gminnych notabli. Futro z norek było w owych latach dobrem tak samo rzadkim i pożądanym jak samochód.
Oswajano się długo z ledwie kiełkującą myślą. W końcu wystosowano list na czerpanym papierze z przeprosinami, i osobno ledwie zawoalowaną propozycję, że jeśli idzie o to futerko… jeśliby ono nadal się pani konsulowej tak podobało jak wtedy, tam… no mniejsza o to kiedy i gdzie, nikt nie chciał przypominać – to istnieją możliwości, a jakże, i nie będzie, żadnego ale to żadnego kłopotu, żeby je pani konsulowej, jeśliby rzecz jasna zechciała łaskawie – sprezentować.
Czekano czas jakiś, aż tu pewnego dnia – co za radość niesłychana! – przychodzi w długiej białej kopercie pismo z pieczęcią konsulatu z sierpem i młotem. Władza z drżeniem rąk je otwierała. Wyczuwała, że ważą się oto jej losy…
A tu – jakaż miła niespodzianka! Konsul wybacza, puszcza w niepamięć, mało – zaprasza przyjaciół z Ciężkowic do siebie. Tak, na pogawędkę. A co do tego… futerka, to owszem, mogliby je zabrać ze sobą, cóż to szkodzi obejrzeć przy okazji, przymierzyć. Te kobiety! Zobaczą coś, a potem nic tylko tylko chciałyby oglądać i przymierzać!
Wstępne spotkanie miałoby, na życzenie konsula, odbyć się w mieście, przy czym konsul dyskretnie poprosił, aby goście co najmniej kilkakrotnie zmienili samochód, kluczyli trochę po pięknym Krakowie, zwiedzą go sobie przy okazji, a to ładne miasto. A na koniec niech wejdą do środka, ale skromnie, nie zwracając na siebie uwagi i nie wdając się z nikim w pogawędkę. Wiadomo, jak to w konsulacie, kręcą się tu różni tacy.
Nie minęło kilka godzin od przyjazdu ciężkowickiej delegaci, a już siedziała ona w gabinecie konsula, degustując gruzińskie koniaki. Konsul raz jeszcze zaznaczył, że puszcza w niepamięć nie tylko tamten incydent, ale i ten dzisiejszy, kiedy to jeden z gminnych notabli, o słabszej głowie, napaskudził wprost na jego fotel .
W całym tym zamieszaniu, radosnych toastach przy pożegnaniu jakoś zapomniano zabrać z wieszaka futro z norek. Władza gminna wiedziała, że wyjeżdża bez futra, ale machnęła na to ręką. A konsul do tego stopnia był wniebowzięty – jeśli wniebowzięcie dotyczyć mogło radzieckiego konsula- że zapowiedział kolejną wizytę w miłym jego sercu miasteczku.
Ale do wizyty już nie doszło, bo konsul, tuż po wizycie ciężkowiczan, został niespodziewanie odwołany ze stanowiska. Wyprowadzając się, futro zabrał jednak ze sobą.
Dziś, po tylu latach nadal stajemy przed tymi samymi pytaniami: czy wypadek przy ognisku był tylko niezamierzonym przypadkiem, czy może poważniejszym incydentem? Jakież to przyczyny zdecydowały, że po wizycie gminnej władzy został odwołany? Byłżeby to czysty przypadek czy raczej jakaś do dziś niewyjaśniona intryga?
A miejscowa ludność, choć to w rezerwacie zabronione – pali tu ogniska i pije do kiełbasek wódkę, jakby tym skromnym gestem chciała odda cichy hołd temu, co tu się niegdyś wydarzyło.
I tylko smak dzisiejszych kiełbasek zupełnie inny od tych, jakie przyrządzono specjalnie dla konsula, by zaszczyciły jego szlachetne podniebienie.
Fot. Artur Gawle