Piątkowe, wczesne popołudnie. Inspektorki Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami jadą na interwencję. – Chciałoby się bardzo rozpocząć weekend z uśmiechem na ustach. Chciałoby się.. Ale niestety – mówią. Właśnie otrzymały zgłoszenie, że na jednej z posesji trzy duże psy zaatakowały małego kundelka i dotkliwie go pogryzły. – Pies przypłacił życiem totalny brak empatii, nie możemy się z tym pogodzić – podsumowują z żalem swoją interwencję i opisują bulwersujące zdarzenie, którego były świadkami.
Pod adresem, który wskazał zgłaszający, inspektorki KTOZ pojawiły się przed godz. 13. – Po rzeczonej posesji luzem biegały trzy psy. Jeden z nich, biało brązowa suka, w okolicach pyska i karku miała widoczne ślady krwi – relacjonują inspektorki. Zadzwoniły dzwonkiem – z domu wyszła starsza kobieta, stanęła na balkonie domu, nie chciała wyjść na podwórko i porozmawiać.
Inspektorki poinformowały, że przyjechały, ponieważ dostały zgłoszenie dotyczące utrzymywanych psów na posesji. Zapytały panią ile psów na niej się znajduje. Kobieta odpowiedziała, że tyle, ile widzą. Inspektorki ponowiły pytanie o liczbę psów. Rozmówczyni odpowiedziała, że na posesji pod jej opieką znajdują się trzy psy. Oświadczyła również, że nie jest właścicielką psów pod jej domem. Gdy inspektorki zapytały o czwartego psa, odparła, że nie będzie z nami rozmawiać. Wobec podejrzenia, że na posesji może znajdować się czwarty pies w stanie zagrożenia życia, został wezwany, chwilę po godz. 13, patrol policji.
W czasie oczekiwania na policjantów pojawiła się młoda kobieta, twierdząca że jest córką właściciela, a wnuczką kobiety, która opiekuje się psami. Potwierdziła, że na posesji są cztery psy. Potwierdziła również, że został pogryziony czwarty pies – kundelek, suczka – i że do tej pory nie została udzielona mu żadna pomoc. Nie został wezwany lekarz weterynarii, nie zabrano zwierzęcia do lecznicy – jak tłumaczyła kobieta, opiekunka psów nie byłaby w stanie temu podołać.
Pogryziony pies leżał w krzakach na posesji…
Jak się okazało, właściciel psów wyjechał na wakacje, a swoich podopiecznych zostawił matce pod opieką. – W rozmowie telefonicznej z stwierdził, że „nic się nie stało, że psy się czasami gryzą, żebyśmy się zajęły sprawami topionych psów, albo psów umierających na łańcuchach” – opowiadają inspektorki, które nadal nie były dopuszczane do pogryzionej suki.
O godzinie 13.36 zjawili się funkcjonariusze. W czasie, gdy policja wyjaśniała z inspektorkami powód wezwania, z posesji wyszła córka właściciela. Inspektorka zwróciła na to uwagę, gdy ta próbowała się oddalić. Na rękach miała psa, zawiniętego w zakrwawioną i brudną szmatę. Zapytana stwierdziła, że zabiera psa do weterynarza. Inspektorki poprosiły w obecności policji, by psa pokazać. – Suka, 10 lat, czarna z białymi znaczeniami, o imieniu Mamba była cała mokra. Na ciele miała liczne rany kąsane, przerwane były powłoki brzuszne. Pies był wiotki i cały umazany krwią – opisują przedstawicielki KTOZ.
– Bulwersujące jest to, że od czasu pogryzienia, opiekunka psa przebywała w domu, a zwierzę leżało w krzakach. Mimo, że od razu zareagowaliśmy na zgłoszenie, do momentu naszego „przebicia” się przez Kraków, minęło sporo czasu. W tym czasie „opiekunka” suni nie udzieliła jej żadnej pomocy, rany nie zostały zaopatrzone, pies nie został przeniesiony w inne miejsce – leżał na tej samej posesji, na której swobodnie biegały pozostałe trzy psy! Poproszono w obecności Policji o okazanie szczepień przeciw wściekliźnie, niestety opiekunka psów nie wiedziała czy są psy szczepione, ani gdzie może mieć zaświadczenia. Właściciel i opiekunka nie chcieli zrzec się psa – w rozmowie podkreślali, że to normalne, że psy się gryzą, że Mamba miała cieczkę, i to było powodem pogryzienia, a do zdarzenia doszło „przed sekundą”. W obliczu bezpośredniego zagrożenia życia suni, została ona odebrana interwencyjnie w obecności Policji i przewieziona do jednej z krakowskich lecznic. Tam potwierdzono bardzo ciężki stan psa, olbrzymie wychłodzenie i pomimo natychmiastowo podjętych działań, sunia odeszła… – opowiadają inspektorki KTOZ.
– To, że psy się pogryzły, mogło się zdarzyć, ale nigdy nie zrozumiemy jak można tak postąpić, nie zrozumiemy jak można bezdusznie patrzeć na cierpienie drugiej istoty. Nie rozumiemy jak można nie udzielić pomocy. Patrzymy na tę znieczulicę i chce nam się wyć. Gdzie my żyjemy?! – pytają inspektorki.
(AI GEG)