Ukraiński pisarz Serhij Kulida: wyjeżdżaliśmy z Buczy w ciszy, po obu stronach drogi leżały trupy

Grzegorz Skowron
Fot. Wikipedia

Dwa lata temu cudem uniknąłem losu swoich zamordowanych znajomych – powiedział PAP ukraiński pisarz i dziennikarz z Buczy Serhij Kulida. Jak wyjeżdżaliśmy, po obu stronach drogi leżały trupy – wspominał autor relacji z Buczy „Rozstrzelana wiosna”. Z żoną mieszka w podłódzkim Tuszynie.

- reklama -

Dwa lata po inwazji rosyjskiej na Ukrainę nie słabną echa tragedii mieszkańców napadniętego przez Moskwę kraju. Symbolem rosyjskiego barbarzyństwa stało się podkijowskie miasteczko, gdzie przed wojną mieszkali artyści, pisarze, dziennikarze i parlamentarzyści. Już pierwszego dnia Rosjanie próbowali zająć pobliskie lotnisko i zakłady samolotowe.

- REKLAMA -

„Obudziłem się o godz. 6.10. Dzwoniła moja córka. Nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem. Jak to Ruscy napadli? Usłyszeliśmy wtedy w Buczy odgłosy walki na pobliskim lotnisku w oddalonym o kilka kilometrów Hostomelu. Nie mieściło mi się w głowie, jak nieodwracalnie zmienił się wokół mnie świat” – mówił Kulida, który jest redaktorem naczelnym najstarszego w swoim kraju periodyku specjalistycznego „Literacka Ukraina”. Pracował też w lokalnych pismach wydawanych m.in. przez buczańskie merostwo.

- Advertisement -

W „Rozstrzelanej wiośnie”, która obejmuje także zbiór pierwszych po 24 lutego 2022 r. wspomnień pisarza z Buczy, Kulida opisuje stan zawieszenia okupowanego 40-tysięcznego miasta, którego co piąty obywatel zginął w rozpętanym przez Rosjan piekle.

„Miasto podzielono na cztery sektory, dwa rosyjskie, jeden dla kadyrowskich bandytów (najemnicy prokremlowskiego czeczeńskiego przywódcy Ramazana Kadyrowa – PAP) i jeden sektor dla Buriatów (naród pochodzenia mongolskiego z południowej Syberii – PAP). Wiedzieliśmy, że trwa masakra, nie wiedzieliśmy tylko, kiedy nasza kolej” – mówił. „Potem rozpoznałem ciała kilku znajomych w pokazywanych przez światowe agencje relacjach i zdjęciach z Buczy” – podkreślił.

Po kilku dniach w Buczy nie było już prądu wody i Internetu. Kończyła się żywność. „Próbowaliśmy jakoś żyć. Mieliśmy jakieś zapasy, wspólnie z mieszkańcami naszego bloku, których wcześniej nie znaliśmy, gotowaliśmy i próbowaliśmy przetrwać, chroniąc się w piwnicach przed rosyjskimi atakami ” – wspominał. „Słyszeliśmy okropne rzeczy. Ruscy weszli do mieszkania mojego znajomego architekta i po prostu go zastrzelili. Opowiadano o okaleczeniu młodej, pięknej dziewczynie, która umierała w potwornych męczarniach. Takich przypadków były setki” – dodał.

Kulida opisuje w książce olbrzymie napięcie ukrywających się przed okupantami mieszkańców Buczy.

„Miałem szczęście, że dwa lata temu uniknąłem losu swoich bestialsko zamordowanych znajomych. Niektóre dzielnice miasta przechodziły z rąk okupantów we władanie naszego wojska. Potem znowu przychodzili Rosjanie. Nie wiem nawet, ile razy to się powtarzało” – powiedział PAP.

„Były też sytuacje kuriozalne – nawet humorystyczne, bo rosyjscy żołdacy kradli m.in. niekompletne muszle klozetowe, czajniki bezprzewodowe bez podstawek umożliwiających podłączenie do prądu. Jeden z okupantów wyciął nawet kilkadziesiąt metrów przewodu internetowego, myśląc, że kradnąc go, podłączy się w domu do sieci” – opowiadał Kulida. „Raz wyszedłem na balkon naszego mieszkania. Zapaliłem papierosa. Nagle zobaczyłem przed sobą ruski wóz bojowy i wychylającego się z wieżyczki młodego chłopaka. +Co tam dziadku?+ – zapytał. Ja z nerwów nie mogłem wydusić słowa, ale z trudem odpowiedziałem +OK+. +Przyszliśmy was wyzwolić+ – wyjaśnił mi okupant. Chwilę potem +wyzwolicielski+ wóz bojowy staranował nasz blokowy kontener na śmieci i odjechał” – opisywał Kulida.

Kiedy pojawiła się możliwość ewakuacji Serhij i Tamara Kulidowie podjęli decyzję o wyjeździe do Polski.

„Do kraju mojej babci. Przez całą podróż modliłem się m.in. do Matki Boskiej Częstochowskiej, którą często babcia wspominała. Jechaliśmy w ciszy, bo po obu stronach drogi leżały trupy. Były to też ciała ludzi, którzy próbowali jechać swoim autami. Zatrzymywano ich i zabijano” – wspominał.

„Jestem wdzięczny władzom Tuszyna, partnerskiego miasta Buczy, że nas przygarnęły” – mówił Serhij. Po przyjeździe pracował m.in. w Urzędzie Wojewódzkim w Łodzi i w Centrum Służby Rodzinie w Łodzi. Mimo choroby chciałby jeszcze pracować. W pomoc dla Serhija i jego rodziny włączyło się Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. Jego artykuły są publikowane w portalu sdp.pl. Kulida ma kilka pomysłów, które chciałby zrealizować: polsko-ukraiński ośrodek literacko-kulturalny, muzeum big-beatu, czy kolejne książki.

„Nigdy nie zapomnę, jak wy Polacy, jak Tuszyna i Łodzi, nam pomogliście” – podsumował.

Dyrektor Centrum Służby Rodzinie ks. Arkadiusz Lechowski wspomina, że dwa lata temu nikogo nie trzeba było zachęcać do pomocy przyjeżdżającym do Łodzi Ukraińcom.

„Wolontariusze pojawili się natychmiast. Był punkt recepcyjny w centrum Łodzi, był jeszcze do niedawna specjalny punkt pomocy i u nas. To była i jest gigantyczna praca, ale ufam, że nikt nie odszedł bez pomocy” – wspominał ksiądz Lechowski, dodając, że historia pisarza z Buczy jest poruszająca.

„Kiedy człowiek zatrzymuje się nad tymi niewyobrażalnymi zbrodniami, wszystko milknie, ale to nie znaczy, że mamy milczeć” – podsumował.

Polski ksiądz z Charkowa: przez te dwa lata nigdy nie pomyślałem, żeby wyjechać z Ukrainy

Przez te dwa lata nigdy nie pomyślałem, żeby wyjechać z Ukrainy. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej uświadomiłem sobie, że powinienem tu być i pomagać na miejscu, aby ta wojna się dzisiaj, jutro zakończyła” – powiedział PAP dyrektor Caritas-Spes-Charków ks. Wojciech Stasiewicz.

Pochodzący z Lublina ks. Wojciech Stasiewicz posługuje we wschodniej Ukrainie od 2006 r. Jest dyrektorem Caritas-Spes-Charków, wikariuszem w parafii katedralnej w Charkowie. Zapytany o aktualną sytuację podkreślił, że od dwóch miesięcy trwa zwiększony atak rosyjski na miasto. „Odzwyczailiśmy się od takiej intensywności. Bywały dni, że trzykrotnie w ciągu dnia były ostrzały rakietowe i to, np. na bloki mieszkalne, domki jednorodzinne, szpital, szkołę, hotele – miejsca zupełnie niezwiązane z armią. W ostatnim czasie wiele osób zginęło po uderzeniach rakietowych w Charkowie” – wyjaśnił duchowny.

Jak wskazał, do tego dochodzą informacje o zwielokrotnionej liczbie wojsk przy granicy. Wszystko to – jak zauważył – nie napawa optymizmem, a powoduje duży lęk i niepewność. Ksiądz dodał, że również zajęcie Awidijiwki przez wojska okupanta podcięło Ukrainie skrzydła i ma symboliczne znaczenie. „Z tego względu, że otwiera bramę dalej. Jeśli chodzi o nasz region, to gorącym miejscem ostrzałów jest Kupiańsk. Mówi się, że gdy Kupiańsk zostanie zajęty, to następny będzie już Charków” – zwrócił uwagę duchowny.

Ks. Stasiewicz przekazał, że w Charkowie przebywa ok. 600 tys. uchodźców m.in. z obwodu charkowskiego, donieckiego, ługańskiego, którzy przyjechali tu głównie z nadzieją na znalezienie pracy. „Jest to ogromne wyzwanie, bo tej pracy kolosalnie brakuje i to jest dla nich takie brutalne zejście na ziemię. Wiele osób się nie odnajduje i jedzie dalej albo wraca do swoich domów” – zaznaczył.

Odnosząc się do życia codziennego w Charkowie przekazał, że ludzie przyzwyczaili się już do trudnej sytuacji i starają się żyć normalnie mimo zwiększonej liczby alarmów. Szkoły i uniwersytety są nadal zamknięte, nauka odbywa się online. „Na kilku przystankach metra podjęto prób stworzenia mobilnej, bezpiecznej szkoły, ale bardzo mało osób z tego korzysta ze względu na temperatury w zimie, ale jest to jakaś alternatywa” – ocenił duchowny.

Jego zdaniem społeczeństwo ukraińskie trzyma się dzielnie pomimo trudnych warunków zimowych i braku optymistycznych informacji o kontrofensywie. „Nastroje są teraz nieco słabsze, da się odczuć zmęczenie, ale zawsze potem ludzie mówią, że przecież jesteśmy razem. Tego narodu nikt nie pokona. Wierzymy, że zwyciężymy” – podkreślił ks. Stasiewicz.

Nawiązując do doświadczeń, które najbardziej zapamiętał z tych ostatnich dwóch lat wskazał na pierwsze dni „totalnego chaosu, ewakuacji i bezradności”. „Stoisz w obliczu wojny i nic nie możesz zrobić – nawet jak masz pieniądze i samochód. Pamiętam wielkie zdziwienie i niedowierzanie, że to się dzieje. Każdy liczył, że jutro to się skończy” – powiedział polski duchowny.

Jak dodał, w pamięci ma również najsmutniejsze widoki piwnic i schronów przepełnionych rodzinami, dziećmi, płaczem, krzykiem wobec ogromnego cierpienia. „W tym ogromnym źle pojawiło się też wiele postaw dobra, solidarności, miłości. Na miejscu i za granicą wiele osób się zjednoczyło w udzielaniu pomocy” – zwrócił uwagę.

Zapytany, czy w ciągu tych dwóch ostatnich lat pojawiła się u niego myśl, aby wyjechać z Ukrainy, odpowiedział bez wątpliwości: „nigdy”. „Wręcz przeciwnie. Ta sytuacja jeszcze bardziej uświadomiła mi, że powinienem tu być i pomagać na miejscu, żeby ta wojna się dzisiaj, jutro zakończyła” – dodał duchowny.

Odniósł się też do szans na zawarcie pokoju. „Wierzymy, że nie tylko pokój przyjdzie, ale i zwycięstwo Ukrainy. Pytanie tylko, jaką ceną” – dodał ksiądz.

24 lutego 2022 r. Rosja wspierana przez Białoruś rozpoczęła inwazję na Ukrainę; wcześniej Federacja Rosyjska uznała niepodległość dwóch separatystycznych „republik” znajdujących się na wschodzie Ukrainy. W związku z wojną do Polski i innych europejskich krajów sąsiadujących z Ukrainą napływały setki tysięcy uchodźców.

(PAP)

Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *