Ze Starej Szafy. Kim był szmukler? Bielawski opowiada, Szych spisuje

Ilustrowany Kurier Codzienny

– Są jeszcze w Tarnowie gwoździarze? – Może jeszcze tacy domowi, na własny użytek. Ale rzemieślnicy gwoździarze, niegdyś bardzo potrzebni wymarli na amen…

- reklama -

– Kim byli?

- REKLAMA -

– Robili ręcznie gwoździe, aż do połowy XIX wieku, kiedy to pojawiły się maszyny. W dawnych wiekach wykonywano gwoździe początkowo z miedzi, potem zaś z żelaza. Były drogie, i to do tego stopnia, że je „naprawiano”. Dziś, jak który się wygnie w czasie wbijania w ścianę mieszkania, też się je naprawia. Młotkiem. Można więc powiedzieć, że gwoździarze jeszcze n całkiem wymarli…

- Advertisement -

– Istniało niegdyś takie powiedzenie że „chłopcy to u szewca gwoździe prostują”. W wieku XX pozostało w mieście kilku fachowców, którzy je jeszcze wykonywali, ale produkowali głównie duże i ozdobne gwoździe. Robili to do śmierci, bo prawdziwi rzemieślnicy nie potrafili zmienić zawodu. I z gwoździarzami pożegnaliśmy się w okresie I wojny światowej.

– Ostrogarze z kolei wykonywali w XX wieku przeważnie strzemiona, a z rzadka ostrogi, w czym konkurowali ze szpadnikami. Na rynku były już do nabycia strzemiona żelazne, robione maszynowo, ale bogatsi ludzie – przeważnie ziemianie , zamawiali mosiężne, wielkością i krojem dostosowane do nogi jeźdźca. Co ciekawe, postępowali tak również oficerowie przedwojennej kawalerii, bo na pobojowiskach wrześniowych bitew odnajdowano je 20 –-30 lat temu. Kto wie, może ostrogarze powrócą do łaska, bo stadnin koni mamy coraz więcej, więc popyta na ostrogi będzie z czasem spory…

– A tacy białoskórnicy?

– Rozwój przemysłu w pierwszej ćwierci zeszłego wieku wykończył wiele zawodów. Poznikali białoskórnicy, zajmujący się specjalnym wyprawianiem skór, nie ma już prawie pończoszników, bo pończoch się od dawna nie wyrabia, kupowano nowe, gotowe, a potem zastały je ostatecznie rajstopy, do historii przeszli też mydlarze. Nowe technologie masowego wytwarzania przesunęły na margines szacowne profesje. Szewcy zaczęli zajmować się naprawą butów, tylko z rzadka robiąc je ręcznie. W Tarnowie już tylko nieliczni potrafią uszyć buty na miarę i zgodnie z życzeniem klienta… A przecież był to jeden z najstarszych cechów w mieście, powstał w 1441 roku.

– Goliłbyś się u golarza, posługującego się brzytwą?

-Ja już nie miałem tej przyjemności, ale mój ojciec- tak. Przed I wojną światową były dwa cechy zajmujące się włosami – fryzjerzy oraz golarze. Ci ostatni, zwani golibrodami, zajmowali się przede wszystkim zarostem na twarzy, a rzadziej fryzurami. Do pierwszych lat XX wieku stosowano wyłącznie brzytwy. Kto z szacownych czytelników golił się brzytwą? Pokaleczyć się było niezwykle łatwo, więc chadzano do golibrody, który miał opracowany cały ceremoniał ostrzenia narzędzia na skórzanym pasku .Czynność tę zwano to wecowaniem. Golarz mydlił twarz, golił, a potem robił gorące okłady . Zmierzch golarzy zaczął się gdy na rynku pojawiły się żyletki. Do brzytwy powrócono jeszcze podczas obu wojen, bo żyletek nie było na rynku. Ale po 1945 roku profesja golarzy wymierała, fryzjerzy używali jeszcze brzytew, a dziś nie stosuje się ich z obawy przed… przenoszeniem wirusa HIV.

– Po I wojnie pojawiły się masowo patefony, potem gramofony, wreszcie radia. Dostęp do muzyki sprawił, że coraz mniej było w domach pianin oraz fortepianów. Istniało zatem zrzeszenie fortepianmistrzów i organmistrzów. W Tarnowie do dziś mamy artystę- rzemieślnika, naprawiającego fortepiany i… harmonie. Do historii przechodzili właśnie formiarze oraz kopyciarze, robiący formy do wytwarzania różnych przedmiotów. W latach 80-tych minionego wieku zniknęła z tarnowskiego pejzażu fabryka, zwana żartobliwie „kopyciarnią”, gdzie produkowano dla zakładów szewskich formy do butów, czyli ”kopyta”. Znikali lakiernicy i kaligrafowie wykonujący szyldy oraz reklamy. Coraz mniej pamiętano o kotlarzach, a były dwa cechy – miedzi i żelaza. Kotlarzami, zwłaszcza w Dąbrowie Tarnowskiej byli wyłącznie Cyganie, dziś nazywani, nie wiadomo czemu Romami.

– Byli niegdyś szpadnicy, którzy połączyli się z nożownikami. Ci ostatni nie rżnęli przechodniów nożami, jakby to wynikało z nazwy, ale wytwarzali przedmioty specjalnego kształtu i przeznaczenia. Ich również połknął przemysł. Natomiast szpadnicy robili jeszcze szpady, głównie dla ozdoby, kordelasy, sprzączki oraz różne okucia. Dziś mamy jednego, jedynego zarazem w Polsce szpadnika, ale jego profesja od dawna nazywa się płatnerstwem.

W okresie międzywojennym znajdujemy też cech szpilkarzy, iglarzy i pilnikarzy. Kiedy nie istniał jeszcze przemysł, wykonanie dobrej igły z uchem było naprawdę sztuką. Podobnie jak szpilek. Po wprowadzeniu maszyn te ostatnie jeszcze robiono, ale jako przedmioty ozdobne. Co ciekawe, nazwa „szpilkarz” odnosiła się także do pracownika umiejącego coś więcej niż zwykły robotnik. Tak było na przykład w przemyśle włókienniczym. Przed wojną , w roku 1934 wybuchła „wojna między rzeźnikami”, jak to relacjonowała ówczesna prasa. Otóż wcześniej pojawił się cech wyrębaczy mięsa, czyli takich „rzeźników zgrubnych” – lecz w wyniku konfliktów zawodowych został rozwiązany. Dwa lata później pisano o „»wybuchu« cechów żydowskich”.

– Była to wojna konkurencyjna z ludźmi wykonującymi swoją profesję znacznie taniej, co przypominało dawnych partaczy. Gwoli wyjaśnienia – tę ostatnią nazwę, dziś będącą wyszydzeniem, stosowano przed XX wiekiem do niezrzeszonych producentów i firm usługowych. Drzewiej takim ludziom nie wolno było osiedlać się w mieście, mieszkali na jego peryferiach jak wspomina w swojej zajmującej książce o ginącym rzemiośle Anna Sumińska. Partacze robili nie gorzej od ludzi zrzeszonych w cechach, ale taniej. Wspomniane zaś cechy żydowskie były niezwykle przydatne dla biedniejszych mieszkańców miasta. gotowe ubrania można było kupić, płacąc o 20 – 30 proc. mniej. W branżach rzemieślniczych toczyła się nie tylko walka ekonomiczna, lecz także polityczna. W okresie rewolucji 1905 roku Feliks Dzierżyński pisał w jednym z listów, że szewców ma już zjednanych. Nawiasem mówiąc synem szewca-pijaczyny był Wielki Chorąży Pokoju, Józef Dżugaszwili, zwany Stalinem… II wojna światowa prawie wszystko zniszczyła, a z kolei komunistyczne władze usiłowały pognębić resztkę rzemiosła, które z czasem zmieniło się w usługi.

– A szmukler, któż to taki

– Ha! Po szmuklerzach, czyli pasamonikach, została już tylko nazwa jednej z baszt w Krakowie, okalających Stare Miasto, Baszta Pasamoników. Przed wojną w Tarnowie był tylko jeden szmukler , jak podaje w swojej monografii Tarnowa i okolic Zdzisław Simhe. I to w mieście, które przecież było siedziba diecezji! Szmulker, czyli pasamonik to był rzemieślnik zajmujący się produkcją wyrobów włókienniczych służących do zdobienia odzieży (np. mundurów), szat liturgicznych, zasłon, firanek, mebli itp., takich jak: pasy, taśmy, frędzle, galony, rozety.

– Ale białoskórników mieliśmy w Tarnowie?

– Białoskórnictwo to było rzemiosło garbarskie specjalizujące się w wytwarzaniu cienkich, delikatnych skór na rękawiczki i odzież. W procesie natłuszczania używano ałunu glinowego i żółtek. Skóry przed garbowaniem były mocno zwapnione i starannie obrobione mechanicznie. Cechy białoskórnicze posiadały folusze, w których ugniatano skóry. Garbowano głównie skóry pochodzące z kozłów, baranów, cieląt, łosi, jeleni, saren. W Tarnowie pozostała po nich pamiątka w nazwie :ulica Garbarska. Garbarze byli zmorą miasta, a to z powodu wylewania do Wątoku odpadów, które okropnie cuchnęły, a Wątok toczył to cuchnące paskudztwo do centrum miasta…

Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *