Ze Starej Szafy. „Mówi się?” Szych spisuje, Bielawski opowiada

IKC
IKC

– Dokonałem niedawno pewnego eksperymentu psychospołecznego, mającego zarazem charakter happeningu. W czasie podroży koleją, w wagonie bezprzedziałowym zademonstrowałem koledze najnowszy egzemplarz telefonu komórkowego. Cud techniki, bardzo prosty przy tym w użyciu…

- reklama -

– Nooo, zapowiada się interesująco!

- REKLAMA -

– W plecaku wiozłem niewielki chiński budzik. Kiedy zaczął dzwonić, wyciągnąłem z plecaka telefon na korbkę sporych rozmiarów. Zakręciłem nią parokrotnie udając, że rozmawiam. Mój współpasażer był wtajemniczony, ale pozostali nie. Zachwalałem zdobycz techniki, co wywołało pewną konsternację i uśmiechy niedowierzania.

- Advertisement -

– Pewnie podróżowała sama młodzież. A pomyśleć, że takie telefony na korbkę były w urzędach w powszechnym użyciu jeszcze w połowie lat siedemdziesiątych minionego stulecia. Żeby uzyskać połączenie należało trzykrotnie zakręcić korbką. Telefon taki nie posiadał bowiem tzw. cyferblatu. Dopiero po tym zakręceniu odzywała się centralka i można było poprosić o połączenie z żądanym numerem. Kiedy w 1977 roku Urząd Miasta i Gminy w Tuchowie jako jeden z pierwszych w województwie ostatecznie rozstał się z telefonem na korbkę, pisały o tym gazety. Wkraczało oto Nowe…

– Ale nie tak od razu. Dziś telefonia komórkowa jest w powszechnym użyciu, a przecież ponad sto lat od wynalezienia telefonu byliśmy do niego przywiązani. Niemal dosłownie: istniały wyłącznie telefony stacjonarne, dziś już w niektórych tylko domach. Żeby zadzwonić gdzieś albo odebrać połączenie, trzeba było być na miejscu,w mieszkaniu.

– Tamta rewolucja dokonywała się stopniowo. Przez długie lata w urzędach pocztowych istniały stanowiska „zamiejscowych”. Nie można było ot tak, zadzwonić gdziekolwiek, wykręcając numer kierunkowy jak dziś. Najpierw do zamiejscowej. Te panie dzierżyły kawał władzy nad każdym telefonującym, i zdawały sobie z tego sprawę. ”Zamiejscowa 237, słucham”- odzywał się na ogół niezbyt uprzejmy głos telefonistki. „Poproszę Kraków, pod numer taki a taki”. „Przyjęłam”. I czekało się na zmiłowanie boskie, a raczej telefonistki. Czasami godzinę, dwie albo i dłużej. Wtedy trzeba było te „zamiejscowe” ponaglać, co je niezmiernie złościło.

– Pamiętam. Pracowałem wtedy w Urzędzie Wojewódzkim, więc wzięliśmy się na sposób, i najpierw oznajmialiśmy, skąd dzwonimy. ”Tu Urząd Wojewódzki. Proszę o połączenie…” Skutkowało, połączenie było już po kilkunastu minutach!Luksus na tamte lata.

– Ale zdarzały się i dramaty. Pamiętam pewnego nieszczęśnika, który przyszedł na skargę do redakcji. Dostał telefon z Chicago z wiadomością, że zmarł stryj. I tak się rozgadali, że zapomniał zapytać kiedy pogrzeb. Zamówił rozmowę z rodziną w Ameryce. Połączenie dostał po dwóch tygodniach…

– Pewnie sobie bidulki zapomniały, choć połączeń z Tarnowa akurat do Chicago było sporo ze zrozumiałych powodów: wiele osób stąd miało tam bliskich krewnych. Ale w epoce przedkomórkowej prawdziwe katusze przeżywało się w tak zwanej „rozmównicy publicznej”. Do takiego pomieszczenia z telefonistkami należało pofatygować się osobiście. I czekać w kolejce. Telefonistka wywoływała na cały głos: ”Kraków, kabina trzecia”. Kabiny były nieszczelne, słyszalność marna więc trzeba się było wydzierać na cały głos. Szczegóły takiej rozmowy słyszeli wszyscy oczekujący. ” Halo, no jak tam u was, ciotka żyje? Jak to, przecież mówiliście, że jest umierająca! Aha, poprawiło jej się… A testament zmieniła, czy zostało jak dawniej, gdzie tobie nic nie zostawia?”. Groteska!

– A kiedy zamawialiśmy rozmowę z domu lub urzędu, co jakiś czas słychać było w słuchawce pytanie telefonistki: „mówi się?”. Należało odpowiedzieć : „tak, mówi się”. Wścibskie takie były, czy co?

– Niezupełnie. One w ten sposób naliczały czas rozmowy. Metodą króla Ćwieczka. Ale i tu zdarzały się przykre niespodzianki. Pewien mój znajomy musiał interweniować, kiedy dostał horrendalnie wysoki rachunek, choć rozmowa trwała krótko. Telefonistka chyba przysnęła na stanowisku pracy, bo nie pytała czy „mówi się”. Dopiero po dłuższym czasie zorientowała się, że trzeba zapytać, kiedy było już po wszystkim. Najwyraźniej do czasu rozmowy doliczyła także swój sen…A epoka „zamiejscowych” skończyła się bezpowrotnie, kiedy nadszedł kolejny, rewolucyjny krok w telekomunikacji: numery kierunkowe. Co za ulga! Już nie trzeba było dzwonić na zamiejscową i prosić o połączenie. Był to czas samodzielności. Wojewódzki wtedy Tarnów najpierw takie połączenie dostał z Krakowem, potem stopniowo z innymi wojewódzkimi miastami. Pewną pozostałością po tej wojewódzkiej telekomunikacji jest fakt, że aczkolwiek Dębica, niegdyś w Tarnowskiem, a od lat w Podkarpackiem, nadal ma tarnowski numer kierunkowy- czternaście.

Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *