Jan i Krzysztof,obaj z tego samego rocznika. Czterdziestoparoletni. Historia ich narodzin była tak niezwykła, że kiedy o niej opowiadali w towarzystwie, musieli pokazywać metryki urodzenia- na wszelki wypadek zrobili kilkanaście ich odbitek- bo nikt nie chciał im uwierzyć na słowo.
Słuchający ich opowieści byli przekonani, że obaj blefują. Ot tak, żeby zaciekawić i rozbawić gości. Nikt jednak nie przypuszczał, włącznie z nimi samymi, że pewnego dnia, a raczej pewnej głuchej, zimowej nocy przytrafi się im coś znacznie bardziej dziwniejszego…
Ich mamy były siostrami- bliźniaczkami. Tak niezwykle podobnymi do siebie, że rodzice, aby móc odróżnić jedną od drugiej, wiązali im specjalne, kolorowe kokardki. Ale i w ich dorosłym życiu mieli problemy, by bezbłędnie rozpoznać, która jest która.
Bliźniaczki, jedna mieszkająca w niewielkim, poniemieckim miasteczku u podnóża Sudetów, druga na Pogórzu,w pewnej wsi w okolicach Gromnika, powychodziły za mąż w wieku dwudziestu lat. Tego samego miesiąca- był to wrzesień- i tego samego dnia,choć bynajmniej wcale się ze sobą nie umawiały w ten sposób. Ich kontakty, także z racji odległości, były w tamtych latach dość luźne.
Jedna urodziła chłopca, któremu dano na imię Jan, druga ochrzciła swego syna imieniem Krzysztof. Okazało się,że chłopcy urodzili się tego samego dnia i o tej samej godzinie. Tuż po północy. W grudniu, kiedy w jednej i drugiej okolicy szalała sroga zima ze śnieżycami i zamieciami śnieżnymi.
Obaj utrzymywali ze sobą częste kontakty, jeszcze od czasów dzieciństwa. Wakacje w małym miasteczku w dalekich stronach były taką samą atrakcją dla jednego, jak i te, spędzane na wsi, nad brzegami rzeki Białej dla drugiego z nich. Przylgnęli do siebie jak rodzeni bracia.
…Byli już dorosłymi mężczyznami. Był grudzień, tęga , mroźna zima, przetykana śnieżycami. Późną nocą wracali z weseliska z podtarnowskiej wsi. Żeby skrócić sobie drogę do kuzynostwa w Klikowej,a zarazem nie zgubić drogi w śnieżycy,postanowili poruszać się torami „szczucinki”.
W pewnym momencie Jan oślepiony został ostrymi światłami parowozu, przebijającego się wśród zamieci. Usłyszał przeraźliwy gwizd lokomotywy, usiłował rozpaczliwie odciągnąć na bok kuzyna, odskoczyć na bok w głęboką zaspę…Ciągnął go bezskutecznie, bo tamten utknął w miejscu, noga wsunęła mu się między szyny i nie był w stanie jej uwolnić.
Pociąg zaczął gwałtownie hamować, ale zrozpaczony Jan widział tylko jak lokomotywa miażdży Krzysztofa. Widział resztkami sił jak z okien pociągu wyglądają ludzie i słyszał ich krzyk: ”zginęli, zginęli obaj!”. I ten przeraźliwy krzyk maszynisty:
– Wy dwaj! Odpowiecie mi za to!.
I ten właśnie krzyk wyrwał go z głębokiego, koszmarnego snu. Długo nie mógł ochłonąć i dojść do siebie. Drżącymi rękoma popijał gorącą herbatę. Senne majaki ulatywały z nieco powoli. Zamierzał zadzwonić do kuzyna, żeby mu powiedzieć o koszmarnym śnie, którego baj byli bohaterami.
Ale ten go uprzedził.
– Muszę ci coś powiedzieć – Jan dopijał właśnie herbatę, kiedy z odrętwienia wyrwał go telefon od kuzyna.
– Coś niesamowitego – mówił Krzysztof podnieconym głosem. Śniłeś mi się tej nocy. Wracaliśmy w grudniową śnieżycę z jakiegoś weseliska, szliśmy po torach, żeby skrócić sobie drogę do kuzynostwa i nie zgubić się w tej zamieci. Nagle nadjechał z naprzeciwka pociąg, taaa… szczucinka, jak wy go nazywacie. Usiłowałem ściągnąć cię z torowiska, ale noga utkwiła ci między szynami. Słyszałem wołanie ludzi, że obaj poginęliśmy pod kołami. I dopiero przeraźliwy krzyk maszynisty, wygrażającego nam, wyrwał mnie z tego snu…
Zygmunt Szych