Opowieści niesamowite. Pasażer starego parowozu

IKC
IKC

Zapiszczały niemiłosiernie hamulce i nocny pociąg zatrzymał się na tarnowskim dworcu. Garstka pasażerów z ciężkimi walizami gramoliła się niepewnie po peronie zmierzając do podziemnego przejścia. B. taszczył za sobą podróżny kufer i podręczny bagaż.

- reklama -

– Życzy pan sobie do hotelu? – podszedł do niego woźnica z postoju dorożek. Słota taka plugawa dzisiaj od samego rana… Podwiozę, dużo nie wezmę…

- REKLAMA -

– Nie- odparł B., ale skoro już tu jesteście, dobry człowieku, to zanieście mój kufer do bagażowni.

- Advertisement -

– Ma się rozumieć, łaskawy panie-woźnica tylko ukradkiem zerknął na wręczony mi zwitek banknotów. Musiało być tego sporo, bo skłonił się nisko i przejął bagaż.

Tymczasem B., pozbawiony ciężkiego kufra i tylko z lekką walizeczką podręczną wrócił na peron trzeci. Tu zapytał jeszcze spóźnionego pasażera o dzień tygodnia, nie przejmował się bowiem specjalnie upływem czasu ani też porządkiem rzeczy.

Na wiadomość, że „mamy czwartek, szanowny panie”, uśmiechnął się tylko pod nosem i mruknął: ” no to wszystko się zgadza”. Dopytał jeszcze o godzinę, bo w roztargnieniu nie spojrzał na dworcowy zegar przy wejściu do budynku..

– Jest kwadrans po jedenastej, szanowny panie.

– Ale wieczorem czy rano?

-Ależ proszę szanownego pana!- spóźniony pasażer był w najwyższym stopniu zdumiony na tak postawione pytanie, a nawet z lekka poirytowany, bo miał wrażenie, że gość się z niego naigrywa- przyjechaliśmy nocnym pociągiem,więc jakże może być kwadrans pod jedenastej przed południem? Ma się rozumieć, że jest przed północą.

B. machnął lekceważąco ręką na taką odpowiedź. Czas i tak nie miał dla niego żadnego znaczenia.

Odsapnął chwilę na trzecim peronie, po czym śmiało ruszył w ciemność, przechodząc po torach, rzadko już używanych w tych miejscach, tak były pordzewiałe i zarośnięte chaszczami.

W oddali majaczył cel jego wędrówki: parowóz, stojący na bocznym torze. Stał tam niemy i opuszczony, a jednak można było odnieść wrażenie, że na widok zbliżającego się człowieka jakby obudziła się jego żelazna dusza.

B.,c hoć nie był absolutnie obeznany z parowozami, z gracją chwycił się poręczy i jednym susem znalazł się w środku. Usiadł na zydelku dla maszynisty, zdjął kompletnie przemoczony płaszcz i po chwili rozejrzał się w mroku, przyświecając sobie kolejarską lampą.

Wszystko było na swoim miejscu. Za plecami miał pełen węgla skład, ale parowóz był wygaszony,więc B. natychmiast wziął się do roboty.

Upłynęło może z pół godziny, kiedy parowóz stęknął, buchnęła para, dał się słyszeć przeciągły gwizd, z komina uniósł się najpierw snop iskier, a potem gęsty, siwo-rdzawy dym.

-Wszystko w najlepszym porządku- ucieszył się B.- jedziemy!

Parowóz, otoczony to dymem to parą, ruszył z miejsca i B. odniósł miłe wrażenie, że,c hoć to jedynie stara maszyna z żelaza i stali, to przecież ma duszę i uśmiecha się do niego z zadowoleniem.

Ujechali kilkanaście metrów i B. zatrzymał stalowego kolosa.

– Nooo, dość na dzisiaj tej jazdy.

Wyskoczył tak samo zgrabnie z parowozu jak do niego wsiadał i miał wrażenie że parowóz żegnał się z nim, prychając przy tym z niezadowolenia i rozczarowania tak krótką przejażdżką.

Nie zważając na fochy maszyny B. zszedł powoli w dół, minął kładkę nad Wątokiem, wyciągnął z kieszeni płaszcza niespotykanych rozmiarów klucz i otworzył bramę cmentarza,tę od południowej strony. Chwilę mocował się z dawno nie używanym zamkiem, ale w końcu rygle puściły i B. zniknął w czeluściach nekropolii.

Zygmunt Szych

Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *