Opowieści niesamowite. Żebrak z odpustu tuchowskiego

IKC
IKC

Pojawiał się tu od dawna na początku lata, kiedy rozpoczynał się Wielki Odpust Tuchowski w klasztorze redemptorystów. Wczesnym rankiem, nim jeszcze rozpoczęła się pierwsza msza w przyklasztornym kościele, nim odsłonięto cudowny obraz Marii Panny łaskami słynący, zanim jeszcze właściciele straganów z różnościami otwarli swoje kramy- on był już na miejscu.

- reklama -

Przesiadywał stale na raz obranym stanowisku, tu gdzie zaczynają się schody do kościoła. Siedział z jedną nogą opatuloną kocem i przebierał paciorkami różańca. Był w nieokreślonym wieku: równie dobrze mógł mieć pięćdziesiąt jak i ponad siedemdziesiąt lat. Schodził ze swojej przystani, kiedy dogasał dzień i wokoło robiło się pusto.

- REKLAMA -

Można by rzec, że żebrak z odpustu tuchowskiego był przypisany na stałe do tego miejsca, stanowił od zawsze jego fragment i pewnie nie było nikogo, kto by mógł wyobrazić sobie, że go tu zabraknie. Tłumy wędrowały do samej góry i niemal każdy z pielgrzymów uznawał za konieczność, by wrzucić do jego słomkowego, obszernego kapelusz za parę groszy.

- Advertisement -

Tym bardziej, że żebrak był kaleką. Za takiego przynajmniej uchodził do czasu, kiedy pani Mila, straganiarka z Sosnowca, handlująca świętymi obrazkami. balonikami i watą cukrową nie wypatrzyła przypadkiem, jak żebrak podnosi się i oddala. Na dwóch nogach, a przecież powinien nie mieć jednej!

Okazało się, że żebrak był znakomitym mistyfikatorem. To pewnie z powodu sztuczki, która sobie obmyślił zjawiał się tu tak wcześnie. Na dwóch zdrowych nogach.

Ale jedną wpuszczał zgrabnym ruchem do studzienki kanalizacyjnej, a drugą przykrywał kocem. Dla spieszących się pielgrzymów wyglądał na kalekę.

Kiedy pani Mila dokonała swojego odkrycia, zaklęła szpetnie, tak paskudnie i głośno, że zupełnie nie pasowały te słowa do jej kramu ze świętymi obrazami. Nie podzieliła się swoją wiedzą z nikim, ale zaprzestała go dokarmiać: wcześniej zawsze w południe, kiedy dzwony biły na Anioł Pański, smarowała grubą pajdę chleba, dodawała do tego kiszony ogórek i wołała córkę: ” na, zanieś tam temu bez nogi. Niech się naje, bo pewnie głodny”.

Ogórki dla swojej licznej rodziny i żebraka odpustowego kupowała na samym dole, gdzie od dawna przyjeżdżał z Kielanowic Ogórkomistrz, jak nazywano żartobliwie człowieka z wielką drewnianą beczką, pełną smakowitych małosolnych. Jego ogórki nie miały równych sobie i rozchodziły się w mig, tak wśród kramarzy jak i pielgrzymów. To był specjał, który tylko raz w roku, w porze odpustu, można było skosztować.

W porze odpustu,w pierwszych dniach lipca pojawiała się wśród kramów jeszcze jedna drewniana beczka. Jej właściciel sprzedawał spragnionym zabarwioną na różowo wodę na szklanki. Kupowali, interes kwitł znakomicie do czasu kiedy urzędnicy z Tarnowa zbadali tę wodę i wyszło na jaw, że to woda z pobliskiej rzeki Biała, a kolor bierze się stąd, że spryciarz maczał w niej aż do skutku różowa bibułę.

Żebrak dziwnym zrządzeniem losu znał te wszystkie sztuczki, sam zresztą był twórcą jednej z nich. Przyjaźnił się z człowiekiem, który pojawiał się z wielką papugą na ramieniu i stosem niebieskich kopert, z których ptak wyciągał losy. Papugaż czasami przysiadał do żebrzącego i godzinami gawędzili o zmianach, jakie odpust przechodzi. Jeszcze czasami dostojne rodziny z okolic zjeżdżały tu bryczkami zaprzężonymi w kare konie, przybrane różami z farbowanych ptasich piór. Mogliby nie dojeżdżać na samą gorę lecz wygodnie zatrzymać na parkingu, ale im szło o to, żeby się pokazać. Z czasem bryczki zanikały z wolna, a wypierały je pierwsze w tych stronach „polonezy”.

Przyszedł taki lipiec, że żebrak nie zjawił się w ulubionym miejscu. Nie uszło to uwadze pani Mili. ”Patrzcie, był, a nie ma go!- zawołała do sąsiednich straganów. – A przecież on tu powinien siedzieć, jak zawsze!”

Mijał lipiec za lipcem, na straganach dawno już zaprzestano sprzedawać odpustowe serca z piernika i drewniane zabawki, wszystkie te cudeńka opanował plastik i plastikowe koszmarki- a żebraka jak nie było tak nie ma. Już nawet stoisk z watą cukrową ubywało, a kramy na gwałt traciły swój charakter.

Minęło chyba ze czterdzieści lat od kiedy ostatni raz widziano tu odpustowego żebraka. Pani Mila odeszła, a interes po niej odziedziczyła córka. Znała żebraka, bo często, za dobrych czasów zanosiła mu kromkę z margaryną i kiszonego ogórka.

Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Wśród tłumu pielgrzymów- te tłumy to jedyne zjawisko nie podlegające tu jakimkolwiek przemianom- szedł on, niegdysiejszy odpustowy żebrak!

Szedł o kulach, pozbawiony jednej nogi, tej samej którą, kiedy była, ukrywał w studzience kanalizacyjnej dla niepoznaki i po to, by wzbudzać litość.

Usiadł na tym samym co przed lat miejscu i wpatrywał się w te tłumy. Ale już nie żebrał, nie odmawiał różańca i nie trzymał przed sobą słomkowego kapelusza na datki.

Córka pani Mili odruchowo posmarowała pajdę chleba margaryną,dodała ogórek i zeszła w dół, pod schody. Ale kiedy dotarła w owiane legendą miejsce, nie było tam nikogo.

Kramarze gotowi byli przysiąc, że oni też widzieli niezwykłego, starego znajomego o kulach. Przechodził przecież kilka minut temu obok nich, skłaniając lekko głowę, jakby witał starych znajomych.

Zygmunt Szych

Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *