Ze Starej Szafy. Najemnicy na Burku. Bielawski opowiada, Szych spisuje

Ilustrowany Kurier Codzienny

– Nieprawdopodobne, jak bardzo zmienił się Burek. Nie mam tu na myśli wyglądu zewnętrznego, co tę jego duszę. Ten koloryt lokalny, przydający mu egzotyki.

- reklama -

– No cóż, to prawda. W zasadzie jest jeszcze tylko jedno miejsce, gdzie czas się jakby zatrzymał. Mam na myśli ten niewielki placyk gdzie handlują serami, jajami, masłem. Cała ta reszta przypomina raczej zadaszony supermarket jarzynowo- warzywny. Było nie pomyślenia, żeby sprzedawać na Burku, jak dziś, cytrusy i wszelkie te egzotyczne owoce. Królowało niegdyś wszystko co polskie, te nadwyżki z chłopskich zagród. Dziś, kiedy w supermarkecie promocja, jak to dziś się mówi, czyli obniżka, bo wkrótce zgniją- mandarynek i pomarańczy, są tam one masowo wykupowane, a potem sprzedawane, na Burku, drożej niż np. w galerii. A tak przy okazji: jakże zmienił się zakres rozmaitych pojęć. Dawniej promocja to awans na wyższy stopień w wojsku albo przejście do następnej klasy. Dziś to obniżka cen… Galeria to było miejsce, gdzie obywały się wernisaże.

- REKLAMA -

– Pamiętam „Króla cebuli” na Burku. Zawsze pojawiał się jako pierwszy.

- Advertisement -

– Ale bo też przyjeżdżał z daleka, z Kieleckiego. Żeby zająć dobre miejsce, pojawiał się tu późnym wieczorem. Nocował na Burku! Dziś nie do pomyślenia. Podobnie jak chłopi z Charsznicy z ich wyborną kapustą, nie mającą sobie równej w Polsce, bo wyrosłą na cudownym czarnoziemie. Dobre miejsce, ”na widoku” było bardzo ważne, bo handel rozpoczynał się bladym świtem. W pierwszych dniach stanu wojennego na Burku pojawiły się kolejki, rzecz w takim handlu nie domyślenia. Panował nieurodzaj na czosnek, niezbędny do wiejskiej, świątecznej kiełbasy. Sprzedawano go tylko na jednym stoisku. I tylko tu można było zaopatrzeń się w jelita do takiej kiełbasy. Pracownicy Zakładów Mięsnych owijali się nimi i wynosili na taki potajemny handel. Trzeba było znać „umyślnego”, poprzez którego trafiało się na sprzedawcę jelit. Transakcja odbywała się w bramie, szybko i ukradkiem, bo to był towar zabroniony i milicja robiła naloty.

– Najlepsze jabłka?

– Burek z daleka już pachniał od nich. Żadne tam mckintosze czy jonatany cuchnące chemią, tylko szare i złote renety, antonówki, papierówki, kosztele. I tylko tu można je było kupić, bo w jarzyniakach wchodziła już światowa moda na te wszelkie sztuczności. Jak kto miał znajomego chłopa, mógł sobie u niego zamówić te starodawne, polskie jabłka.

– No i ta knajpa na rogu Łaziennej.

– Najlepsze cynaderki w mieście. Wybornie smakowały pod kufelek zimnego piwa. Knajpka miała pewien obyczajowy rys. Okupowali ją „najemnicy”

– ?

– Przesiadywali w niej od rana rosłe chłopaki z rynku i okolic. A „najemnicy” , bo najmowali się do rozmaitych prac przeładunkowych. Kiedy ktoś się przeprowadzał odwiedzał tę knajpę i zawsze spotkał tam dyżurnego „najemnika”, a ten zwoływał resztę i można było się przeprowadzać. Jeszcze jeden lokalny koloryt, który odszedł, razem z tą knajpą, w zapomnienie i nie wróci, bo teraz są wyspecjalizowane firmy do przeprowadzek.

Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *