Ze Starej Szafy. Okropna mentalność dąbrowskich autobusów. Bielawski opowiada, Szych spisuje

IKC
IKC

– Z Twoich opowieści o rzemieślnikach dawnych, szczególnie tych z lat 60-tych i 70-tych minionego stulecia przebija jakaś nostalgia za tamtym światem…

- reklama -

– A i owszem. Bo byli to ludzie na swój sposób niezwykli. Czasami bardzo oryginalni, choć ta oryginalność opierała się na innych zupełnie zasadach, niż te dzisiejsze.

- REKLAMA -

– No właśnie. Szczególnie utkwiła mi w pamięci świetlana postać pani Mieci z biura Cechu Rzemiosł Różnych.

- Advertisement -

– Ona sam nie była rzemieślnikiem, obsługiwała biuro i wielu rzemieślników znała od lat. Potrafiła się doskonale maskować i udawać kobietę wysokich lotów intelektualnych, co bardzo rzemieślnikom imponowało. Patrzyli na nią z szacunkiem, z uwielbieniem wręcz, całowali w rękę, a zdarzało się nierzadko i tak że kiedy pojawiali się w biurze w interesach, przywozili jej kwiaty, co jej z kolei bardzo imponowało.

– W jak sposób zdobyła u nich szacunek?

– Bardzo prosty ,ale sprytny zarazem. Używała w ich towarzystwie słów których oni nie rozumieli. Ale uważali, że skoro „ta pani z biura” takich używa ,to widocznie musi być z „wielkiego świata”, dla nich nieosiągalnego. Żeby było śmieszniej, ona też nie rozumiała ich znaczenia. Słyszała je czasami na jakichś przyjęciach, gdzie zdarzało się towarzystwo wyższego sortu, jakbyśmy dziś o niektórych powiedzieli. Jej z kolei imponowało, że operują w wystąpieniach, mowach oficjalnych słów dla niej zupełnie niezrozumiałych. Ale że miała spryt w sobie, przysposabiała te słowa dla własnego interesu i używała ich wśród niezbyt lotnych rzemieślników.

– Co zatem było takiego pociągającego w pani Mieci, tej z biura Cechu Rzemiosł Różnych?

– Wszystko. Była idealnym produktem epoki. Była to kobieta ” z pretensjami”. Obracała się wśród rzemieślników, ludzi co prawda o niezbyt wysokich lotach intelektualnych, ale za to prawych, uczciwych do bólu . I wspaniale znających swój fach. Pomiatała nimi nawet, bo uważała ich za gorszy gatunek ludzi. Ona była „z biura”, a oni gdzieś tam w zakurzonych warsztatach… Chodziła odziana w ciuchy z Pewexu ( dla młodszych czytelników: sieć sklepów Pewex oferowała luksusowe zachodnie towary, ale tylko dla tych którzy posiadali dolary których w zasadzie posiadać nie wolno było – przyp. Z. Sz.) Ale choć za dolary kupowało się markową odzież, za złotówki niedostępną, ona miała gust jak dziś ci, którzy wymyślili i ubrali lalkę Barbie. No i „nosiła się”, co w jej przypadku wypadało żałośnie. Jak u wielu tego typu osób, pozujących na inteligentnych, a nadrabiających braki w wykształceniu i obyciu używaniem zasłyszanych, ”elegancko” brzmiących słów. To na rzemieślnikach robiło wrażenie. Mówili o niej z podziwem i szacunkiem: ”pani Miecia! Ona taka uczona!”. W gruncie rzeczy to prostaczka, szpanerka, nadrabiająca miną.

– Wywyższała się, bo sama była… niskich lotów?

– Ooo, właśnie tak! Podróżowałem z nią kiedyś służbowo autobusem do Mędrzechowa. Tak się złożyło, że ten nasz odjechał z centrum Dąbrowy za wcześnie. Wtedy to była nienormalna normalność. Ale cóż, kraj cały był wtedy taki paranoiczny. Pani Miecia, oburzona do żywego, wylała swą złość na konduktorze kolejnego kursu: ”muszę panu powiedzieć, że autobusy w tej Dąbrowie mają okropną mentalność”. Co chciała przez to powiedzieć mogę się jedynie domyślać. Słyszała gdzieś słowo „mentalność” i bardzo jej się spodobało, ale nie rozumiała jego znaczenia. Opinia o okropnej mentalności dąbrowskich autobusów byłą przecież przekomiczna. Jak z komedii Barei.

– Mówiłeś, że wielu z rzemieślników to były nieliche oryginały…

– Bo było tak w istocie, choć, jak już tu mówiłem, ta oryginalność miewała czasami bardzo przyziemne pochodzenie… Na jednym z takich walnych zgromadzeń mieliśmy przejścia z pewnym krawcem, starszym cechu. Zostać kimś takim to był prestiż. I ten krawiec za nic nie chciał czytać sprawozdania. Pod coraz to innymi pretekstami. A to, przed ucztowaniem- najważniejsze.

-”Głowa mnie boli… Strasznie mi nagryzmolili, nie odczytam tego… To nie takie ważne, niech kierownik biura odczyta… Słabo widzę… Okularów nie mam…”- tłumaczył się po kolei.

– Okulary miał. Na czole. W końcu mówi: ”panowie, tam już kaczusie duszone czekają, indyczek pieczony, wódeczka. Po co mi to czytać”?

Darowali mu w końcu. Wyszło jednak na jaw, że był zwyczajnie… „niegramotny” w czytaniu. Ale krawiec z niego- pierwsza klasa!

Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *