Armatys Józef, mój kolega z I Liceum. W 1966 roku średnia na maturze 5,0 czyli kosmiczna, idealna. Najlepszy uczeń szkoły. Szybkie studia na AGH i szansa na doktorat przed 26 rokiem życia. Dopadła go choroba, także alkoholowa i zanim się spostrzegł wydalono go z uczelni. Zaczepił się w szkole, ale pił, co przy chorobie schizofrenicznej przynosiło straszliwe rezultaty. Wyrzucono go z pracy i przeszedł na rentę. Obecnie król kloszardów tarnowskich. Zawsze wesoły, uśmiechnięty i życzliwy. Jego polszczyzna tak pięknie kontrastuje z jego wyglądem, że miękną serca strażników miejskich, policjantów czy sędziów, kiedy interweniują za spanie na ławce. Zawsze zapominam go zapytać, dlaczego nigdy nie ma kaca, dlaczego po takim piciu nigdy nie choruje. Falstaff albo Colas Breugnon w tarnowskim pejzażu.
Arvay Wiktor (1877-1959), matematyk I Gimnazjum im. K. Brodzińskiego w Tarnowie. Publikował dużo w periodykach szkolnych. Wielki społecznik, działał m.in. w Sokole czy w Towarzystwie Literackim w Tarnowie. Na emeryturę przeszedł w okresie międzywojennym i wtedy poświęcił się historii!!! Mieszkając w Krakowie przesiadywał w tamtejszych archiwach. Dotarł do źródeł, do których zawodowym tarnowskim historykom nie udało się dotrzeć. Pozostawił w maszynopisie cenne prace „Przyczynki do dziejów szkolnictwa tarnowskiego w XVI-XVIII w.” oraz „Szkice z dziejów Tarnowa 1772-1800”. Jeden z organizatorów jubileuszu 400-lecia I Gimnazjum i Liceum w Tarnowie w 1959 roku. Szczęśliwie doczekał jubileuszu i zaraz potem zmarł. Jeden z pedagogów, jakich wielu było za dawnych czasów. Doskonały metodyk i dydaktyk o zacięciu naukowym. Daj Boże takich nauczycieli obecnie.
Banach Ryszard, ksiądz, doktor Historii Kościoła, wykładowca w Seminarium Duchownym, archiwista, kiedyś kapelan u klarysek w Starym Sączu, ale przede wszystkim kapłan. Znam go od lat i mogę o nim powiedzieć, że tacy kapłani rodzą się na kamieniu. Uczynny, pełen miłosierdzia dla bliźnich, zupełnie nieobojętny na biedę i nieszczęścia maluśkich. Nie dba o swoją kondycję, ani zdrowotną, ani finansową, jak to się mówi chodzi w jednej rewerendzie i w jednym kapeluszu na głowie. Ksiądz, który był obecny na pogrzebie mojej Danusi i kilka lat później dawał nam z Basią Surmiak ślub w tarnowskiej katedrze. Jednym słowem mądry i przyjazny ksiądz.
Czernecka Stanisława (1898-1968), jedna z wielu Niezłomnych w czasie okupacji niemieckiej i bolszewickiej. Dyrektorka legendarnego przed II wojną Liceum i Seminarium Nauczycielskiego im. bł. Kingi. Nasze mamy znały tę renomowaną szkołę średnią. Bolszewia, która przyszła wraz z dziczą rosyjską, zażądała od niej dowodów lojalności, warunkując pozostawienie na stanowisku dyrektorskim. Od niej, obrończyni Lwowa w 1918 roku i żołnierza z wojny polsko-bolszewickiej! Odmówiła, porzuciła zawód nauczycielski i do emerytury pracowała, jako kasjerka w jednej z aptek tarnowskich, zatrudniona przez swoje uczennice. O takich jak ona Herbert pisał: „Idź wyprostowany wśród tych, co na kolanach”.
Dutka Stanisław, proboszcz parafii pw. bł. Karoliny Kózki, gospodarz najwyższego po katedrze kościoła w Tarnowie, na Rzędzinie. Gospodarz surowy, ale przykładny, dbający o parafię, jak mało kto. Znam go od czasu, kiedy był seniorem katedralnym, a ja gościłem często w kancelarii katedralnej pisząc drugi tom „Przewodnika po Starym Cmentarzu”. Na pozór surowy, jak na górala spod Nawojowej przystało. Mój syn Grzegorz twierdzi, że powinien być ministrem finansów. Wtedy budżet byłby rekordowy, podatki regularnie wpływałyby do kasy, a wszystkim lepiej by się żyło.
Edwin Przeszłowski, ksiądz filipin. Od lat w swoim macierzystym kościele, który mieści się naprzeciw kamienicy, która była rodzinnym domem jego mamy i dziadka. Namiętny zbieracz staroci, przy tym znawca historii swojego rodzinnego miasta. W wieku mojego najstarszego syna, z którym razem uczęszczali do przedszkola, a jak twierdzi Grzesiek już wtedy ks. Edwin świecił przykładem poświęcania się. Jak się spotkamy przy dobrym winie mamy o czym rozmawiać, wtedy czuję się jak mistrz, a ks. Edwin jest uczniem. Pewnie przemówi nad moim grobem, kiedy będą mnie chować.
Fleck Maria (1902-1942), bibliotekarka z powołania. Jedna z piękniejszych postaci w ponad 100-letniej historii Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Juliusza Słowackiego. Postać z szekspirowskiej tragedii. W sierpniu 1939 roku wracała z córeczką z wczasów w Łomnicy. Poznany współpasażer żartujący z nimi całą drogę do Tarnowa na odchodnym poczęstował dziewczynkę czekoladką. Po kilku dniach dziecko zmarło. Pralinka była zatruta, ów współpasażer jednym z niemieckich prowokatorów, jacy kręcili się po Polsce tuż przed wybuchem wojny. To nie koniec jej tragedii. Zabezpieczając zbiory biblioteczne przed Niemcami naraziła się im. Aresztowana i więziona została w końcu zesłana do obozu koncentracyjnego w Auschwitz, niemieckiego dodajmy bez fałszywej poprawności politycznej, gdzie zamęczona zmarła. Porusza mnie jej wstrząsająca historia. Nie ma swojej ulicy, chociaż nawet po 1990 roku nadawano placom i ulicom Tarnowa imiona komunistów czy tajnych współpracowników.
Gładyszowski Józef (1889-1941), dyrektor przedwojennej „handlówki”. Podsumowałbym go tylko: co za gość! Ogromnej postury i tuszy. Zwany przez młodzież: Buli. Podobno tańczył z lekkością komara czy ważki, mimo otyłości i wysokiego wzrostu. Uwielbiał życie, towarzystwo, wódeczkę. Nigdy nie widziano go pod wpływem. Mógłby pójść z Zagłobą w zawody, kto ma silniejszą głowę. Aresztowany wraz z inteligencją tarnowską za próby konspiracji w ZWZ. Straszliwe torturowany na gestapo przy Urszulańskiej, zamęczony na śmierć. Pisze o nim w swoich pamiętniku bodajże Czapliński, a może Bielatowicz.
Gryl Witold (1921-2010), gdyby miał talent pisarski i swoją wiedzę o Tarnowie przelał na karty papieru, powstałyby fantastyczne książki. Chodząca encyklopedia przedwojennego Tarnowa. Inżynier chemik, humanista z urodzenia. Wielki erudyta, bibliofil, zbieracz nowoczesnych zegarów, przemykający ulicami Strusiny w baskijskim berecie na głowie. Szczupły, drobny, dużo mu zawdzięczam w związku z pisaniem „Mojego Tarnowa”. Przemawiałem nad jego grobem. Miasto nigdy nie zdobyło się na godne uhonorowanie tej postaci, co było normalką nie tylko w PRL, ale także w jej obecnej mutacji, zwanej III RP.
Habura Franciszek (1843-1921), większość placów i ulic starego Tarnowa została nazwanych na jego wniosek. Wspaniały filolog klasyczny z I Gimnazjum. Przez uczniów zwany „Srogim Mistrzem”. Wielki orator i mówca złotousty. Przetłumaczył klasyków rzymskich na język polski. W młodości uczestniczył w powstaniu styczniowym. Dzięki niemu powstał kopiec powstańczy na Starym Cmentarzu i grób Rufina Piotrowskiego. Inspektor szkolny i radny miasta. Wielki patriota, z wiekiem coraz bardziej wymagający od uczniów, coraz bardziej surowy, jak gdyby dostrzegający całe zło nadchodzącego świata. Ta surowość niepojęta nie była wówczas potrzebna. Nie podoba mi się, że nie ma nawet swojej ulicy w Tarnowie.
Idzikowski Witold (1874-1891), młody maturzysta o wielkim charakterze, który doprowadził go do unicestwienia. Syn inżyniera kolejowego i powstańca styczniowego. Wspaniały uczeń. Na kilka tygodni przed maturą w I Gimnazjum zwrócił profesorowi Haburze uwagę na błędne rzekomo tłumaczenie tekstu łacińskiego. To dla Habury było jak grom z nieba. Postawił sprawę na ostrzu noża i Witek miał go przeprosić. Chłopiec się nie ugiął, mimo próśb kolegów, rodziców, nauczycieli. Przed lekcjami, na tydzień przed maturą zamiast do szkoły poszedł do parku Strzeleckiego i strzelił sobie w głowę. Przez wiele lat, aż do okresu międzywojennego, w tym miejscu młodzież szkolna składała wiązanki kwiatów. Prawy jak Katon, czego łacinnik nie mógł zrozumieć. Kiedyś postawa Witolda była dla mnie drogowskazem, na starość myślę o takiej postawie krytycznie.
Jakubowski Józef (1861-1942), prokurator miejski, wielki podróżnik, jako jeden z pierwszych Polaków zdobył Nord Kapp w Norwegii i to od strony morza!!! Opisał to w książce, która przed I wojną była bardzo znana. Pochodził z rodziny skoligaconej z wieloma mieszczańskimi rodami Tarnowa; Stepkiewiczami, Krogulskimi, Dobrzańskimi, Wilczyńskimi. Na emeryturze był pełnym pasji społecznikiem. Radny miasta Tarnowa, asesor. On uporządkował planty kolejowe, on założył Muzeum w Tarnowie, on wreszcie stanął na czele komitetu sprowadzenia prochów gen. Bema do Tarnowa. Wielka postać, moim zdaniem Muzeum Okręgowe w Tarnowie powinno nosić imię swojego założyciela.
Korczak Mieczysław, stomatolog, znany w Tarnowie od ponad pół wieku. Żołnierz w legendarnych „Jędrusiach”. Wielkiego serca lekarz, pół Tarnowa i cały rodzinny Połaniec miały leczone zęby u sędziwego już dziś stomatologa. Napisał parę fajnych książek o swojej przygodzie okupacyjnej u „Jędrusiów”. Wielki patriota, co dzisiaj przecież tak bardzo nieakuratne. Swoim kolegom partyzantom „Jędrusiom” ufundował wiele tablic wspomnieniowych, szczególnie w okolicach rodzinnego Połańca. Moim zdaniem – wielka postać.
Lytwyn-Kossacki Łukasz, młody doktorant. Ukończył I LO, a później w ekspresowym tempie prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Aktualnie robi doktorat z historii XVII-wiecznego Tarnowa. Mimo młodego wieku wielki autorytet z najstarszych dziejów Tarnowa. Przebadał wszystkie księgi miejskie Tarnowa z XVI-XVIII wieku, jak nikt przed nim. Jego praca doktorska o mieszczaństwie i przedmieściach XVII-wiecznego Tarnowa powinna być jak najszybciej wydrukowana. W przypadku Łukasza sprawdza się maksyma, że największe rzeczy odkrywa się lub pisze przed 30-tką. Szkoda, że jak zdobędzie doktorat, odejdzie od historii, aby robić pieniądze w kancelariach prawniczych. Zaimponował mi wiedzą ten młody człowiek. Rodem z Wojnicza, specjalista od genealogii najstarszych tarnowskich i wojnickich rodzin mieszczańskich.
Łabuz Władysław, inżynier z Azotów. Społecznik, we władzach Stowarzyszenia Energetyków Polskich Oddział w Tarnowie. Organizuje coroczne opłatki w Kasynie w Mościcach, na które mnie zaprasza z gawędą historyczną. Udało mi się zaszczepić go ideą sprowadzenia prochów pierwszego dyrektora Azotów Romualda Wowkonowicza i umieszczenia ich w rodzinnym grobowcu na Starym Cmentarzu. Pan Władysław wielce się przyczynił, za moją namową, do nadania imienia Wowkonowicza jednemu ze skwerów w Mościcach. Jestem mu za to wdzięczny.
Mikucińskie Janina i Anna, siostry, poznałem je przy pisaniu „Przewodników po Starym Cmentarzu”. Obie już nie żyją. Wielkie miłośniczki Tarnowa, jego dziejów i historii. Los rzucił je od dzieciństwa daleko od ukochanego Tarnowa. Zawsze do niego wracały, przynajmniej raz w roku. Dziadek był marszałkiem rady powiatowej, ojciec autorem uroczego pamiętniczka o Tarnowie, przybrany dziadek Karol Trochanowski był dyrektorem III Gimnazjum im. Adama Mickiewicza w Tarnowie. Panie z wielką klasą, przeżyły Powstanie Warszawskie, obie mieszkały w Warszawie, samotne do końca życia, mające siebie nawzajem i ukochany Tarnów. Pochowane w rodzinnym grobowcu na Starym Cmentarzu, miałem tego dopilnować i razem z księdzem Banachem pochowaliśmy Panie Janinę i Annę Mikucińskie.
Niesiołowski Zdzisław (1899-1920), piękny jak Adonis młodziutki 21-letni porucznik. Syn aptekarza z placu Kazimierza Wielkiego w Tarnowie. Absolwent I Gimnazjum im. K. Brodzińskiego w Tarnowie. W Bitwie Warszawskiej 13-17 sierpnia 1920 roku kawalerzysta 9 Pułku Ułanów Małopolskich (Dębica). Po bitwie krótka przepustka u rodziny w Tarnowie. Był piękny i młody. Panny i młode kobiety wodziły za nim oczami, zakochany w bohaterze był cały Tarnów. I szybko musiał dołączyć do kolegów z 9 pułku. Wziął w kilkanaście dni później udział w jednej z największych i najkrwawszych bitew kawalerskich współczesnej Europy, bitwie po Komarowem 31 sierpnia 1920 r. Piszę o tym w „Moim Tarnowie”. Pod Komarowem polska kawaleria, dwukrotnie mniejsza liczebnie, dała straszliwego łupnia owej bandyckiej, bolszewickiej Konarmii Budionnego. W bitwie poległ por. Zdzisław Niesiołowski, dowódca 9 szwadronu. Norman Davies pisze: „To był spektakl, którego Europa nie oglądała już nigdy więcej”. Tarnów zmartwiał na wieść o śmierci młodziutkiego Adonisa. Rodzina dostała przepiękny list od dowódcy Pułku. Zdzisław oczywiście został odznaczony pośmiertnie Virtuti Militari. Jeszcze przez długie lata młode dziewczyny, które stały się już mężatkami, kładły kwiaty na jego grobie na Starym Cmentarzu
Olszówka Stanisław, od wielu, wielu lat człowiek poświęcający się dla innych, szczególnie dla dzieci i tych z przerąbanym na pół życiem. Organizuje kolonie, półkolonie, wigilie dla meneli i bezdomnych. W mojej młodości kierownik kultowego w PRL-u tarnowskiego klubu Zachęta na placu Rybnym. Później w Pałacu Młodzieży przeżył wielu dyrektorów. Uważam, że dawno powinien mieć honorowe obywatelstwo Tarnowa, a on pewnie nie ma żadnego lokalnego odznaczenia. Mieszkaliśmy niedaleko siebie i wraz z czteroma braćmi Olszówkami bawiliśmy się na ulicy w latach 50., podobnie jak z braćmi Burgielskimi, Koziną, Swarowskimi, Potępą, Zakrzewskim, Podkościelnym. Kwestarz na Starym Cmentarzu od początku istnienia „mojego” Komitetu Opieki nad Starym Cmentarzem.
Niemen Czesław, Czesiu to facet, który pokazał nam nastolatkom w latach 60. charakter i klasę. Do końca pozostał niereformowalny, dziś pewnie byłby w sekcie smoleńskiej i sekowany też przez genderowców i lewaków. Długie włosy, dżinsy, oryginalność i Polska w jego twórczości, on był tak jak powstańcy, jak Herbert, jak Niezłomni. Przynajmniej takim dziś go widzę.
Proć Zbigniew, różnimy się zupełnie spojrzeniem na najnowszą historię Polski. On bankowiec, białe kołnierzyki, turysta, miłośnik historii Polski i rodzinnego miasta, ale także na bolszewię nie da złego słowa powiedzieć, czego mu nie wybaczam i pewnie stanie się to powodem do zerwania naszych bliskich stosunków. Ciągle myślę, że on błądzi i nawróci się na prawdę. Dzięki niemu „Mój Tarnów”, największy bestseller w powojennym Tarnowie, ujrzał światło dzienne i to w dwóch wydaniach w latach 2005 i 2007. Pozostanę jego dozgonnym dłużnikiem.
Reuter Jerzy (zm. 2012), poeta, pisarz, Stachura, Hłasko i Jasiu Rybowicz w jednym. Niespełniony literacko. Wiecznie w górach, na połoninach, dręczony zwidami po nieustannych libacjach. Pod koniec nie za długiego życia, trochę dowartościowany artykułami w „Gazecie Krakowskiej”, artykułami i felietonami. Szkoda chłopa, mógł po sobie coś zostawić, nie tylko pamięć. Zmarł nagle dwa lata temu i pozostała we mnie luka po nim, chociaż znaliśmy się krótko, bowiem był młodszy ode mnie o parę lat.
Rylewicz Józef (1910-1966), polonista I Liceum w Tarnowie. Za moich lat szkolnych już nie uczył, był bibliotekarzem szkolnym. Mówiono, że był słabego zdrowia. Dziś widzę, że pewnie nie cieszył się łaskami władz szkolnych. Czasem przychodził na zastępstwa i pięknie nam opowiadał o Słowackim. Napisał monografię szkoły za lata 1918-1959, która miała wejść do ogólnej monografii z okazji 400-lecia liceum w 1959 r. Niestety, jak było do przewidzenia, monografia nie ujrzała światła dziennego. Dopiero prof. Zygmunt Ruta napisał pierwszą, a ja drugą monografię szkoły za okres 1945-1966. Józef Rylewicz zmarł w wakacje 1966 roku, tuż po naszej maturze. Nauczyciele nie powinni umierać wakacje, bowiem na pogrzebie brakuje uczniów, mają przecież wolne.
Spytko z Melsztyna zwany Spycimirem (XIV wiek), najznaczniejsza postać w dziejach miasta. Ojciec założyciel Tarnowa i budowniczy zamku na górze św. Marcina. Protoplasta wszystkich Tarnowskich herbu Leliwa. Bliski współtowarzysz króla Władysława Łokietka. Mąż stanu na miarę europejską. Miał wizję stworzenia z Tarnowa i okolic samowystarczalnego klucza dóbr, wzorowanego na rozwiązaniach zachodnich, z głównym ośrodkiem w postaci Tarnowa. Dopiero jego prawnuk hetman Jan Tarnowski przyćmił sławą wielkiego Leliwitę. Obaj nie mają pomnika w swoim mieście. Zastanawiam się jaka klątwa na nich ciąży?
Świtek Jerzy, facet od kultury. Twórca filmowych festiwali w Tarnowie. Jak na polonistę przystało mówi piękną polszczyzną, ma mnóstwo pomysłów, nie wiem, dlaczego od 25 lat nie może pełnić żadnej ważnej funkcji stojąc na czele instytucji kulturalnej. Gdybym był prezydentem miasta zrobiłbym go dyrektorem miejscowego teatru lub kina Marzenie, i wtedy miałby czas, nie goniąc za marnymi pieniędzmi, spełniać swoje pomysły.
„Tatrzańska”, nazwa kawiarni z placu Sobieskiego, kojarzy się współcześnie z Janem Kudelskim. Ponieważ przy literze K jest sędziwy dr Korczak, tutaj umieszczam Jasia. Mecenas kultury w dosłownym tego słowa znaczeniu. Właściciel najstarszej tarnowskiej kawiarni. Miłośnik historii rodzinnego miasta. Gość, z którym każdy chciałby napić się wódki lub przynajmniej małą czarną po wiedeńsku, taką ma osobowość! Wydał moją ostatnią książkę „Tatrzańska, życie kulturalne Tarnowa XIX i XX wieku”. Edytorsko rarytas, bomba.
Wisz Adam (1921-2011), lekarz ftyzjatra, kolekcjoner, esteta, podróżnik. Zmarł trzy lata temu, kilka lat po wydaniu swojego pamiętniczka, który mu redagowałem. Pamiętniczka nikt nie chciał wydać, więc dr Adam sam sobie go wydał, a Wojtek Podleśny złożył książkę. Raptem 100 egzemplarzy, dziś jest rarytasem bibliofilskim. Taki mamy w Tarnowie rynek wydawniczy.
Zahaczewski Roman (1921-1998), absolwent III Gimnazjum im. Adama Mickiewicza. Uczestnik Września 1939, akowiec, europejskiej sławy profesor, specjalista górnictwa, ekspert ONZ. Wykładowca na wielu uczelniach polskich i europejskich. Syn przedwojennego dyrektora Tarnowskich Wodociągów. Zahaczewscy spokrewnieni byli z takimi tarnowskimi rodzinami, znanymi na pocz. XX w., jak Dudzińscy, Stylińscy, Warchałowscy. Dożył jubileuszu 100-lecia III Liceum w 1997 roku, był honorowym gościem. Wielki miłośnik rodzinnego Tarnowa, wielki człowiek. Czuję dumę, że mogłem go poznać i byłem przez niego lubiany.
Zaprzałka Ryszard, poeta, animator życia kulturalnego w Tarnowie, krytyk filmowy i teatralny. Razem z Jurkiem Świtkiem wymyślili i prowadzili wiele imprez kulturalnych największego kalibru, oczywiście mówię o Tarnowie. Według mnie, Ryszard ma dobre pióro i jest bardzo wrażliwy, co widać w jego poezji.
Żmuda Natalia, nauczycielka. Siostra czterech braci Żmudów, którzy zostali zamordowani przez niemieckich zbirów podczas okupacji. Rodowita Strusinianka, oryginalnej urody. Kiedy ją poznałem na początku lat 70. XX wieku była już na emeryturze. Razem z Panią Heleną Steinową pracowały w internacie Szkoły Krawieckiej i matkowały mi na początku mojej kariery nauczycielskiej. Pani Steinowa kilka lat po ślubie została wdową z małym synkiem. Patrzyła jak jej męża w pierwszym transporcie do Auschwitz prowadzono ulicą Krakowską na rampę kolejową. Pani Żmudzianka była na pozór surową i nieprzystępną, ale miała przecież gołębie serce. W wieku 70-ciu lat ta zatwardziała stara panna wyszła za mąż, ponoć bardzo szczęśliwie.
Antoni Sypek – historyk, wieloletni nauczyciel i wychowawca. Autor licznych artykułów historycznych i publikacji książkowych o dziejach Tarnowa i regionu. Twórca audycji radiowych i telewizyjnych o tej tematyce. Propagator historii miasta i regionu; turystyki górskiej i krajoznawczej. Działacz społeczny i kulturalny, radny miejski, przewodniczący Komisji Kultury i Sportu. Założyciel i prezes Społecznego Komitetu Opieki nad Starym Cmentarzem w Tarnowie, który co roku organizuje kwesty na ratowanie zabytkowych pomników nagrobnych.
Barbara Jaworska
fot. Artur Gawle