Obyczaje kulinarne. Próbujemy nalewki, z dzikiej róży, z porzeczki…

Ilustrowany Kurier Codzienny

Próbujemy nalewki, z dzikiej róży, z porzeczki, żeby sprawdzić czy zimą to wypić się da”- śpiewał niegdyś krakowski bard Leszek Długosz, zapraszając, poniekąd niechcąco, do próbowania swych sił w przyrządzaniu tajemnych mikstur. Jak widać z cytowanego dwuwiersza, największy kłopot z nalewkami, na które właśnie nastał sezon- to owo oczekiwanie, często pół roku, czasem nawet kilka lat- aż dzieło stanie się klasyczne i powabne. Nadające się do picia. Stąd ta niecierpliwość, skłaniająca dużo wcześniej do próbowania, czy wszystko w porządku.

- reklama -

Mamy właśnie pełnię sezonu na aronię, cudowny, leczniczy owoc. Bywa wykorzystywany do konfitur, dżemów domowej roboty, kompotów , rzadziej do domowego wina, a jeszcze rzadziej- nalewki. A nalewki z aronii mają swoją moc. Dosłownie i w przenośni. Niejednego postawiły na nogi, choć bywali i tacy, których taka nalewka z nóg zwaliła… Z całą pewnością jednak ma swoje uzdrowieńcze własności, i dlatego warto się pokusić o jej przyrządzenie. I próbowanie z umiarem, „czy zimą to wypić się da”, bo zdarzyć się może, że skutkiem tego próbowania do zimy nie dotrwa.

- REKLAMA -

Do niewielkiej porcji nalewki, sączonej przy sercowych dolegliwościach zwłaszcza, w małych porcjach, w „szpaczkach”, czyli najmniejszych objętościowo kieliszeczkach, używamy kilograma owoców z aronii, półtora litra wody, 80 dkg cukru, szczyptę kwasku cytrynowego i dobrze ponad sto liści z wiśni.

- Advertisement -

Wszystkie te składniki zagotowujemy przez 10 minut, nie dłużej, bo inaczej ”smaki nam się zatracą”, jak powiada mistrz nad mistrze w przyrządzaniu nalewek, pan Leszek Reguła z Braciejowej, od którego mamy ten przepis. Przecedzamy wszystko, studzimy i wlewamy pół litra czystego spirytusu. Po odstaniu wywaru zlewamy go do butelek.

Nalewki mają swoje tajemnice. Tylko wytrawni ich znawcy wiedzą, jak długo musi taka „dochodzić do siebie”, i dojrzewać. Ale tu nie ma jakichś ścisłych reguł, można jedynie ogólnie powiedzieć, że krócej dojrzewają te z owoców miękkich, takich jak maliny, śliwy czy wiśnie, znacznie dłużej, nawet do pół roku takie z orzechów włoskich, dzikiej róży czy głogu.

W początkowej fazie, kiedy nalewka nie jest jeszcze zlana do butelek, należy naczyniem raz na dzień solidnie wstrząsnąć, z czego rezygnujmy gdy napój znajdzie się już w butelkach. Wtedy bowiem potrzebuje on spokoju, nabiera właściwego aromatu, barwy, bukietu. I o ile w pierwszej fazie nie szkodzi takiej nalewce, a nawet jest wskazane słońce, o tyle w fazie „butelkowej”, musi ona przebywać szczelnie zamknięta, w ciemnym miejscu. Im mniej „hałasu” wokół niej wtedy, tym spokojniejsza się staje i łatwiej dojrzewa. Nastawiona późnym latem, najlepiej smakować będzie wiosną następnego roku.

Ale i tak pan Leszek o wszystkim nie wspomniał. Tu każdy musi kierować się własnym pomyślunkiem, instynktem i sposobem, bo „gdyby wszystko było w sprawie nalewki dopowiedziane do końca, nalewka mogłaby się popsuć”. Tak uważa Mistrz, i wypada go słuchać.

Coś w tym jest. Kiedy twórca nalewki trzyma swój sposób w tajemnicy przed światem, możemy mieć pewność, że jest ona niepowtarzalna, jedyna w swoim rodzaju – czego wszystkim należy tym sezonie życzyć…

TAGGED:
Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *