-Namnożyło się nam rozmaitych Dni. Obchodzimy Dzień Bagien i Mokradeł (!!!- przyp. Z. Sz.), Dzień Wody Mineralnej i Dzień Pustynnienia. W zasadzie już każdy dzień w roku jest czyimś albo jakimś Dniem. A co z naszymi galanternikami i skórzalnikami?
– W minionej epoce mieli oni swoje święto, tak jak hutnicy, górnicy czy nauczyciele. Był osobny Dzień Galanternika i Skórzalnika, bo oba te „przemysły”na bazie tarnowskiej Galwy miały tu swoje siedziby. Przebojem rynkowym Galwy, który podbijał radzieckiej rynki były wytwarzane eleganckie „dyplomatki”, o których posiadanie dobijał się, i to z dobrym skutkiem, jaki miejscowy ważniak. Taka teczka, wykonana ze skayu , ale i dla nielicznych wybrańców z prawdziwej, cielęcej skórki, dodawała posiadaczowi prestiżu, nawet gdy z rozumem było u niego nietęgo. Te ze skóry szyto dla przedstawicieli ważnych delegacji,zwłaszcza radzieckiej,kiedy np. do Tarnowa przyjeżdżał konsul ZSRR z Krakowa. Nie muszę dodawać, że galanternicy i ich „Galwa” byli w cenie, posiadali uznanie władz i byli, jak byśmy dziś powiedzieli- marką miasta. Dużo lepszą niż nawozy sztuczne…
– Jakże przebiegało takie święto?
– Najpierw obowiązkowo akademia ku czci. Czesto na terenie zakładu, rzadziej w tarnowskim teatrze. Przemówienia, odznaczenia, referat wprowadzający „o potrzebie dalszego wzrostu produkcji”. Bo popyt rzeczywiście był, i niejeden wysokiej rangi dygnitarz z dumą nosił taką aktówkę, wypełnioną ważnymi papierami. W części artystycznej podawano tarnowski szampan, czyli wino „Bankietowe”, też markowy produkt, dostarczany przez wieloletniego prezesa „Fruktony”, która go produkowała. Prezes Kozioł, bo o nim mowa, był posiadaczem kilku aktówek z Galwy. Ale tak naprawdę galanternicy i skórzalnicy naprawdę świętowali w późnych godzinach popołudniowych. W Bristolu oczywiście, tym magicznym miejscu Tarnowa. Magicznym i prestiżowym. Tu mogli się bezpiecznie odstresować, wypić „za zdrowie”, potańczyć. Władza na taką ceremonię nie przychodziła, więc galanternicy i skórzalnicy używali, a nawet nadużywali…
– Były też inne święta obchodzone w Bristolu.
– Szczególnie zapamiętałem to z okazji Dnia Leśnika. Leśnicy , jak wiadomo, las traktują jak zakład pracy, zresztą nic w tym dziwnego, tak przecież jest. Więc zamienili salę taneczną, tak zwaną „bawialkę”, na prawdziwy las! To było piękne na swój sposób, że tak bardzo nie chcą się rozstać ze swoim zakładem. Sprowadzili brzozy, świerki i drzewa innych jeszcze gatunków, by w ich otoczeniu, siedząc w lożach i wygłaszając toasty, czuli się jak w swoim lesie. Co bardziej uzdolnieni naśladowali z dobrym skutkiem głosy ptaków. Dodawało to uroku takiemu spotkaniu.
– Dlaczego nie ma już takich Dni jak tamte?
– Bo przepadła, jak niegdysiejsze śniegi, tamta epoka z jej obyczajami. Mówię rzecz jasna o tzw.”epoce gierkowskiej”. Żyło się licho, ale weselej niż teraz. Zdecydowanie weselej. Zmienili się ludzie i ich obyczaje, a raczej epoka ich zmieniła. Zamknięci w sobie, wolą do siebie opowiadać o drobnych incydentach przez telefon komórkowy, przez co spotkania towarzyskie zupełnie zaginęły, jeszcze tylko nieliczni, przywiązani do tradycji, je kontynuują. Taki Dzień Leśnika i Drzewiarza jak tamten w Bristolu jest teraz nie do powtórzenia…