Ze Starej Szafy. Podróż znikąd donikąd

Ilustrowany Kurier Codzienny

– Doświadczałeś podróżowania pekaesem z tak zwanej ”minionej epoce”?

- reklama -

– Doświadczałem, a jakże. I od razu powiem, że nie był to mój ulubiony środek lokomocji. Ale cóż zrobić innych, poza pociągami, nie było. Podróż pociągiem z Tarnowa do Krakowa trwała coś ze dwie godziny, pekaesem dłużej nieco. Pekaes (Państwowa Komunikacja Samochodowa,w skrócie PKS- przyp. Z. Sz.) wybierałem z konieczności, kiedy np. na dworcu PKP ogłaszano, że „przyspieszony pociąg osobowy z Przemyśla do Krakowa jest opóźniony 120 minut. Opóźnienie pociągu może się zwiększyć lub zmniejszyć”. Zabawna formułka o tym zmniejszeniu lub zwiększeniu, swoją drogą. No to biegło się na pobliski dworzec PKS…

- REKLAMA -

-A tam?

- Advertisement -

– A tam tłum ludzi. Liczyła się fizyczna siła, by dostać się do środka. Potem pieniądze za bilet, które sprzedawał obecny na „pokładzie” konduktor wędrowały z rąk do rąk, bo nie sposób było się dopchać w takim tłoku do stanowiska konduktora, siedzącego na przedzie, tuż przy kierowcy.

– Taka jazda zawsze dostarczała emocji. Ale pekaes dbał o swoich pasażerów. Pamiętam moje zdumienie, kiedy pewnego dnia powitał pasażerów, w tym także mnie w niemiłosiernie zapchanym autobusie głos konduktora, podany przez mikrofon: ” witam państwa na pokładzie naszego autobusu. Pokonamy 120 kilometrów, w Zakopanem będziemy za cztery godziny. Życzymy państwu przyjemnej podróży”. To było nowe, humanitarne podejście do pasażera. Do tego stopnia, że pisały o tym zabawnym jakby nie patrzeć incydencie gazety, w czym ja także uczestniczyłem. Scenka ta ogromnie mnie rozbawiła. Jak można było życzyć przyjemnej podroży biedakom stłoczonym jak sardynki w puszce. Przy czym pamiętać należy, że autobus zabierał tyle osób, ile zdołało się doń wepchnąć. Dopiero później wprowadzono limit: miejsc siedzących tyle a tyle, stojących tyle…

– Tak było. Dziś byśmy powiedzieli o tej przemowie konduktora, że to czysty bareizm. Podobnie jak scenka, którą zapamiętałem z jednego z autobusów. Mniej więcej pośrodku znajdowało się tzw. wyjście awaryjne, z wypisaną instrukcją, jak w razie wypadku z niego skorzystać: ”w razie niebezpieczeństwa zbij młotkiem szybę awaryjną. Rozbawiło mnie to serdecznie, bo młotek znajdował się za szybą, na zewnątrz pojazdu! Idąc takim tokiem rozumowania, należałoby w razie wypadku najpierw wysiąść, potem dojść do tego młotka, oderwać go, przyklejonego do szyby i tę szybę stłuc. Ciekawe rozwiązanie jakby nie patrzeć…

– Ja z moich licznych podróży dziennikarskich po głębokiej prowincji zapamiętałem zwłaszcza przystanki- widma. Na specjalnym betonowym słupie u samej góry dumnie tkwiła przerdzewiała tabliczka z godłem PKS, żeby nie było wątpliwości do kogo przystanek należy. Poniżej tabliczka z rozkładem jazdy. Kiedyś zastałem tu zziębniętego nieszczęśnika, który na PKS do Tarnowa czekał już od 2 godzin, i im bardziej czekał, tym bardziej autobus nie chciał nadjechać. Zapytał, czy nie wiem, co się stało. Ponieważ osobnik trząsł się z zimna- była późna jesień, siąpił lekki deszczyk- napoiłem go gorącą herbatą z termosu i objaśniłem, że ten przystanek już od dobrych 10 lat jest nieczynny, więc czeka tu jak na Godota. Złapał w końcu jakąś okazję. Nie było to łatwe, bo incydent miał miejsce we wsi o malowniczej nazwie Wysranów, a samochodów osobowych tyle co kot napłakał. W sumie miał facet szczęście.

– Taaak. Podróżowanie pekasem w tamtych latach to była wielka przygoda i zawsze dostarczało sporo emocji. Często była to taka podróż znikąd donikąd…

Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *