B. wysiadł z niemiłosiernie zakurzonego autobusu PKS w samym rynku miasteczka, gdzie mieszkał przed laty. Pierwsze co zrobił to otrzepał kurz z marynarki.
„Nooo – mruknął pod nosem – czyli wszystko tu po dawnemu. Nigdy wcześniej nie trafiłem tu na autobus który lśniłby czystością.
Pobyt zaplanował na kilka dni. Ot, tak, żeby pochodzić po starych kątach, które znał na pamięć. Liczył też, że może napotka na jakichś znajomych z dawnych lat, kiedy chodził tu do liceum.
Przy ulicy Poprzecznej, na samym rogu, trafił na zakład wyrobu trumien, z krótkim , ale za to wielkim nadpisem „TRUMNY”.
– Ciekawe – pomyślał, czy jak dawniej, za moich czasów, handlują nielegalnie alkoholem.
Uchylił drzwi. Za stołem siedział trumniarz, pochylony nad papierami. Ale nie zwrócił na B. uwagi, choć drzwi mocno skrzypiały kiedy wchodził.
– Ten sam co niegdyś . Pewnie mnie nie poznał.
B. postanowił się zameldować w hoteliku. –
– Mieszkałem tu kiedyś- zagaił, licząc, że może uda mu się porozmawiać z recepcjonistką, której twarz wydała mu się znajoma.
– No i cóż tego? Każdy tu kiedyś mieszkał – rzuciła nieuprzejmie- ale powyjeżdżali. Taki B., dajmy na to. Wyjechał i ślad po nim zaginął.
B. był przekonany, że to o nim mowa. Już, już miał powiedzieć że to on jest tym, B., ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
– Dziś jego pogrzeb. Może pan słyszał o nim?
Nic nie odpowiedział, bo sytuacja wydała mu się absurdalna.
Udał się na spacer po rynku .Jego uwagę zwróciła grupka osób, które zgromadziły się przed tablicą ogłoszeń i głośno o czymś rozmawiali, gestykulując przy tym żywiołowo.
Zaintrygowany podszedł bliżej. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Jakby nie istniał.
Ktoś z grupki mieszkańców czytał na głos nekrolog i B. ze zdumieniem stwierdził, że jest na nim jego nazwisko!
„No, w końcu noszę popularne w tych stronach nazwisko. A i imię Jan, też pospolite. Przecież niemożliwe, żeby nekrolog mnie dotyczył.”
Ale z najwyższym zdumieniem przeczytał, że nieboszczyk jest dokładnie w tym samym wieku, co on. Dla pewności postanowił wziąć udział w pogrzebie.
Ktoś wygłaszał mowę pożegnalną i B. stwierdził, że mówca podaje dane z jego życiorysu!
– Dwadzieścia lat temu wyjechał z naszego miasteczka w nieznane i wszelki słuch po nim zaginął – mówił człowiek w którym B. rozpoznał licealnego kolegę. Chodzili do tej samej klasy.
Po ceremonii ludzie rozchodzili się powoli do domów.
– Staszek, nie poznajesz mnie?- zawołał do byłego kolegi- popatrz, ja żyję, a ty opowiadałeś tu o mnie jak o zmarłym.
Ale mężczyzna zupełnie nie zwracał na niego uwagi. Podobnie było z innymi, którzy uczestniczyli w pogrzebie.
– Do licha, przecież ja żyję. Nie umarłem! – zawołał, ale i na ten jego okrzyk nikt nie zareagował.
Zygmunt Szych