Jakże szybko zmieniają się językowe obyczaje! Jeszcze w latach 70-tych minionego stulecia, wg słownika języka polskiego mianem „makolągwy” określano prymitywną i kłótliwą kobietę. Obecnie mało kto wie, jakie to określenie miało pejoratywne znaczenie. Dziś makolągwa to jedynie określenie na niewielkiego, mniejszego od wróbla ptaszka, jednego z nielicznych, który potrafi pięknie śpiewać także… zimą! Zwłaszcza w takie ciepłe dni jak te styczniowe.
Właśnie wróciłem z wędrówki po rezerwacie Debrza, gdzie miałem przyjemność wysłuchać wyjątkowo miłej pieśni tego ptaszka ,oczywiście samczyka, z różowawym podgardlem i brzuchem, co wyróżnia go od samiczki. Kiedy przez całe dnie, od wczesnego ranka po zmrok słyszy się teraz niemal wyłącznie ponure, ochrypłe głosy gawronów i kawek, śpiew makolągwy jest czymś wyjątkowym. Przypomina wiosnę… I cóż ten subtelny ,doskonale śpiewający ptaszek komu winien, że jego imieniem nazywano niegdyś swarliwą, zrzędliwą kobietę?
Makolągwa doskonale przystosowała się do warunków bytowych i zapewnienia lęgowi bezpieczeństwa, a wyprowadza ta rekordzistka aż trzy lęgi w roku. Pierwszy ma miejsce już w marcu, kiedy drzewa są jeszcze gołe ,więc ptaszyna buduje gniazdo w niedostępnych krzewach i drzewach stale zielonych żywopłotów, dopiero później, w kwietniu i maju przenosi się w zaciszne miejsca puszczających pąki i liście drzew. Ponieważ jest nieustająco niepokojona przez kobuza i krogulca, musi wyprowadzać więcej niż jeden lęg. Nakazuje jej tak instynkt zachowania gatunku.
Makolągwy są wyłącznie ziarnojadami, i nawet parodniowe pisklę wypluje owada ze wstrętem, gdyby mu go podać. W niektórych regionach nazywają je konopniczkami, dla ich upodobania do ziaren konopi. Młode trawi powoli, a kiedy wydala w specjalnej osłonce ziarenko, matka zabiera je z gniazda i często… zjada! Odchody młodych, jeszcze nie strawione, niczym w gruncie rzeczy nie różnią się od odchodów dorosłych ptaków i w znacznej części zawierają składniki odżywcze.
Odrobinę wiosny tej zimy zawdzięczam też szczygłom, które jak wielobarwne motyle pojawiły się pewnego ranka w wielkiej gromadzie na uschniętych ostach, zgrabnie wybierając z nich niewielkie nasiona. Ale kosy mnie tej zimy niemile zaskoczyły: przed rokiem śpiewały donośnie i cudownie tak, że ich głos – od zmroku aż do późnej nocyprzez cały grudzień i styczeń roznosił się po okolicy. Tym razem milczą zawzięcie i, doprawdy, trudno wytłumaczyć jak rozumieć to ich milczenie. Może jednak wolą mróz i śnieg zamiast wysokich, zimowych temperatur?
Zygmunt Szych