Kiedy przed dwoma miesiącami po raz pierwszy wczesnym rankiem, czyli między 5 a 6 rano wybierałem się na kilkusetmetrową wędrówkę boso po rosie, nie przypuszczałem, że dzięki temu prostemu zabiegowi zostanę socjologiem z przypadku.
Zajęcie któremu oddawałem się i nadal oddaję z pasją, pozwoliło mi na obserwowanie zachowań nielicznych co prawda osób, które o tej porze znalazły się dokładnie tam, gdzie chodziłem boso po trawie, buty trzymając w ręku. Ich rekcje na, co tu dużo mówić – pewien rodzaj dziwactwa skrzętnie odnotowywałem. Teraz, po dwóch miesiącach udało mi się zebrać kilkadziesiąt przez przypadek zasłyszanych opinii na mój temat. Nie jest to co prawda wiarygodna „próba socjologiczna”, ale przecież zajęcia tego nie zarzuciłem i rezygnować z niego nie zamierzam, więc tych opinii, od skrajnych po zaciekawienie, będzie stale przybywać.
Jako pierwszy na moje chodzenie boso po trawniku zareagował pewien taksówkarz, który około 5.30 przejeżdżał obok Galerii Gemini i zupełnie przypadkowo zauważył jak zdejmuję buty i zanurzam moje boskie stopy w zimną trawę. Był tak zaskoczony zjawiskiem, że wydawało mi się, iż facet z wrażenia wpadnie na barierki oddzielające jezdnię od skarpy i zrobi sobie krzywdę. Kątem ka widziałem, że jeszcze jakiś czas po moich przejściu po chłodnej trawie człowiek ten nie był w stanie dojść do siebie. Zupełnie jakby zobaczył ducha!
Celowo wybrałem tak wczesną porę, licząc na to, że nie trafię tu na nikogo kto będzie mi się przyglądał z rosnącym zainteresowaniem.
Pierwszą osobą, na jaką natrafiłem się pod koniec mojej bosej wędrówki ok. 6 rano był Kapturnik. Człowiek w głębokim kapturze, który wybrał tę wczesną porę by dokładnie zlustrować pobliskie śmietniki pod kątem występowania w nich puszek po piwie, które mógłby spieniężyć w pobliskim punkcie skupu złomu.
– Ło Jezu !- wykrzyknął z wrażenia na mój widok – a co to takie idzie? Bose, z butami w rękach? Widział kto takie cuś? – nie mógł się nadziwić.
Kilka dni później, o równie co przedtem wczesnej porze natknąłem się, ku mojemu niezadowoleniu na dwie panie, zmierzające prawdopodobnie do pracy w Gemini.
– Widziała to pani? – zagadnęła jedna do drugiej – rozumu mu brak czy jak?Boso, a przecież trawa mokra jak jasny pieron.
Zatrzymały się na alejce i długo odprowadzały mnie wzrokiem.
– No nie, to chyba wariat jakiś – usłyszałem kilka dni później od pewnej pary. Mężczyzna i kobieta zmierzali do pierwszego, porannego autobusu do Mościc.
– Łazęga jakaś. Żeby tak chodzić na bosaka, zamiast w domu siedzieć – zgodził się z nią mężczyzna.
Takich opinii na mój temat zebrałem w sumie kilkanaście, nie dając po sobie poznać, że słyszę te reakcje.
Po jakimś czasie przyszło zaciekawienie moim postępowaniem. Było ono udziałem pewnego pana, który o tak wczesnej porze wychodził z psem na pierwszy, poranny spacer. Zastał mnie siedzącego na ławce i wycierającego ręcznikiem mokre stopy. Zatrzymał się z wrażenia na ten widok.
Wyjaśniłem mu, dlaczego to robię i skąd się wzięło to moje kilkuset metrowe chodzenie boso po rosie.
– I daje to panu coś? – zainteresował się moim losem.
– Owszem. Znakomicie hartuje organizm, poprawia krążenie, likwiduje wiele dolegliwości.
Z niedowierzaniem pokręcił głową, ale w rewanżu opowiedział mi historię pewnego emerytowanego kapitana Wojska Polskiego, z którym przed laty przebywał w sanatorium.
– On też tak wcześnie wstawał jak pan. Bo mówił, że nie chce, żeby zobaczyli co robi. Bo wzięliby go za idiotę.
Zrozumiałem aluzję i teraz zastanawiam się, czy nie wstawać do tej nietypowej działalności jeszcze wcześniej. Na przykład o czwartej, kiedy wszyscy jeszcze śpią w najlepsze.
Na razie wniosek z moich obserwacji i zasłyszanych opinii jest jeden: ludzie są mało tolerancyjni na najdrobniejsze nawet dziwactwo. A choćby i takie, jak wczesno poranne chodzenie boso po rosie.