Na greckiej wyspie Rodos, gdzie szaleją pożary, przebywają Polacy z pięciu biur podróży. Pożar na Rodos doprowadził do największej ewakuacji w historii Grecji – poinformowała w niedzielę grecka policja. Z wyspy udało się już wywieźć łodziami 3 tys. osób. Polscy turyści opowiedzieli Polskiej Agencji Prasowej o tym, co ich spotkało. ich relacje są dramatyczne.
Z wioski zostały zgliszcza
– Dzisiaj dowiedzieliśmy się, że wioska, z której się ewakuowaliśmy statkiem, w tym nasz hotel, praktycznie spłonęła – powiedziała PAP przebywająca na Rodos turystka Anna Pondo. Dodała, że jej rodzina przebywa w jednym z hoteli na północy wyspy i czeka na możliwość powrotu do Polski.
Turystka, z którą rozmawiała PAP, razem ze swoją rodziną na Rodos przyleciała w piątek, gdzie mieszkała w jednym z hoteli w Kiotari. Stamtąd na własną rękę ewakuowała się statkiem do położonego na północy wyspy miasta Rodos. Turystka opowiedziała o chaosie na wyspie i chęci jak najszybszego powrotu do Polski.
– W piątek po wyjściu z autokaru poczuliśmy ogromny smród spalonego drzewa, w powietrzu latał popiół, nie dało się normalnie oddychać, a nad morzem nie było żadnego życia. Wszyscy zasłaniali usta. Mówiono nam, że to chwilowe, a pożar jest ok. 60 km od nas. Jeszcze wczoraj pani rezydent zapewniała nas, że nie ma żadnych podstaw do obaw – przekazała Anna Pondo.
Turystka ewakuowała się z południa wyspy z rodziną po tym, gdy zauważyła chmurę pomarańczowego dymu. – Słońce stało się czerwone, wszyscy z hotelu wyszli razem z obsługą. Nie dostaliśmy żadnych informacji czy ostrzeżeń – przekazała.
Dodała, że ona i jej rodzina ewakuowała się statkiem. – To było coś strasznego. Statek starał się odpłynąć daleko od lądu ze względu na duszący dym. Nikt nas nie zaopatrzył w maseczki. Nie było widać żadnej straży pożarnej, służb – opowiedziała.
– Dzisiaj dowiedzieliśmy się, że wioska w której mieszkaliśmy, praktycznie została spalona, w tym nasz hotel. W niektórych miejscach jest stopiony asfalt – mówiła. Dodała, że w czasie ewakuacji zabrała jedynie najpotrzebniejsze rzeczy.
– Koczujemy w hotelu Rodos Palace, nie mamy pokoi, ale dzięki uprzejmości menadżera śpimy na korytarzach, dostajemy posiłki i napoje. Nie możemy się doczekać szybkiej ewakuacji do Polski. Wpisaliśmy się na listę i o każdej porze dnia i nocy jesteśmy przygotowani na wyjazd – przekazała.
Ewakuacja w ostatniej chwili
To była bardzo szybka akcja. Od tego, że jesteśmy bezpieczni, do ewakuacji za 40 minut – tak o sytuacji w związku z szalejącymi w Grecji pożarami opowiedział pan Marcin, polski turysta spędzający urlop w Kiotari, który wrócić do Polski w poniedziałek.
Gdy przyjechał na miejsce w ubiegły poniedziałek było spokojnie, natomiast później zaczęły się pojawiać informacje o pożarach w głębi wyspy, w jej centralnej części. – Ale mieliśmy informację, że kurorty nadmorskie są bezpieczne, nie są w żaden sposób zagrożone. Nie zakładaliśmy, że w takim tempie ten pożar się rozprzestrzeni – zaznaczył turysta.
Wszystko zaczęło się w piątek. – Gdy spojrzeliśmy w niebo, to najpierw myśleliśmy, że po prostu się zachmurzyło. Jednak okazało się, że to był dym a wiatr zaczął nawiewać popiół. Wtedy dostaliśmy informację od touroperatora, żeby się nie przejmować, że zmienił się kierunek wiatru i dlatego nawiewa ten popiół – dodał.
– Sobotni poranek był jeszcze względnie spokojny, ale już w porze lunchu widzieliśmy bardzo dużo dymu zza wzgórz. O 13.42 czasu lokalnego (w Polsce 12.42) dostałem alert, że zarządzono ewakuację. Natomiast hotel jeszcze wtedy nie zarządził ewakuacji i kazał nam czekać – przekazał pan Marcin.
Sąsiednie hotele zaczęły ewakuować ludzi na plaże, natomiast on nadal był w swoim hotelu, który ewakuacji nie zarządził. – Wtedy zobaczyliśmy, że zza wzgórz wychodzi ogień. Ludzie robili zdjęcia, niektórzy chcieli zamawiać taksówki, ale już wtedy nic tu nie dojeżdżało – wyjaśnił. – Dostaliśmy informację w hotelu, że rekomendują, żeby iść na plażę, bo tam jest bezpiecznie. Później zarządzono bezwzględną ewakuację – powiedział.
Na plaży ewakuowani turyści spędzili 15 minut. – Schroniliśmy się w budynku ze sprzętem do nurkowania i zaraz zaczęły podpływać motorówki, do których nas skierowano – opowiedział pan Marcin. – Pierwszy plan był taki, że odpłyniemy na jakiś czas, poczekamy, jak to się uspokoi i potem tu wrócimy. Dlatego część ludzi zdecydowała się zostawić bagaże – dodał.
Z motorówki pan Marcin trafił na większą motorówkę, a później na statek wycieczkowy.
Polski turysta rozmawiał z panią kapitan tego statku, która opowiedziała, że mieli na pokładzie 260 osób wycieczki, ale zostali zobowiązani przez rząd do wysadzenia tych ludzi w bezpiecznym miejscu i pomocy w ewakuacji.
– Na początku dryfowaliśmy przy brzegu. Patrzyliśmy na brzeg, a tam ogień już zajmował tereny hotelu. Po dwóch godzinach podjęto decyzję o przetransportowaniu nas do miejscowości Kalatos – bliżej miasta Rodos. Natomiast już w okolicy tej miejscowości powiedziano nam, że zgodnie z poleceniem rządu zostaniemy przewieziemy do Rodos z uwagi na to, że kolejne miejscowości są zajmowane przez ogień – powiedział.
W okolicy 23 czasu lokalnego pan Marcin wraz z innymi ewakuowanymi turystami dotarł do miasta Rodos. – Na brzegu czekały autokary i służby porządkowe. Dostaliśmy wodę i jakieś przekąski i zawieziono nas do hotelu Rodos Palace – przekazał
Podkreślił, że wszystkie hotele w mieście są totalnie zapełnione. Nigdzie nie ma miejsc. – Wszystkie sale konferencyjne w hotelu pełne ewakuowanych turystów. Śpimy na podłodze. Dostarczana jest żywność, mamy dostęp do toalet – powiedział.
Pan Marcin jutro popołudniu, zgodnie z planem, ma wracać do Polski. – Z tego co wiemy, lotnisko pracuje – dodał. – Od touroperatora wiemy, że mamy się stosować do poleceń lokalnych i że lot nie został zmieniony – przekazał.
Koczowanie w sali konferencyjnej i nad basenem
– Ludzie spali na trawnikach i na leżakach nad basenem – powiedziała w niedzielę rano w rozmowie z PAP pani Kasia z Wejherowa. Z powodu szalejących na wyspie pożarów, kobieta z dziećmi wraz z innymi turystami została ewakuowana z hotelu na Rodos. Noc spędzili koczując w sali konferencyjnej lub nad basenem.
Pani Kasia z Wejherowa wypoczywała w hotelu Olive Garden w Lardos. W piątek o 22.15 wieczorem otrzymała informację od operatora turystycznego, że sytuacja jest opanowana.
„Kalimera! Chcąc odpowiedzieć na Państwa pytania związane z pożarem na wyspie i pojawiającymi się chmurami dymu – informujemy, że jesteśmy w stałym kontakcie z lokalnymi władzami i otrzymaliśmy potwierdzenie, iż ogniska pożaru są w takiej odległości, że wszystkie nasze hotele pozostają bezpieczne” – napisał operator.
Jednak – jak relacjonuje turystka – już wtedy nad hotelem pojawiał się pył z pożaru a personel hotelu wychodził na zewnątrz i obserwował niebo. Gdy nagle zarządzono ewakuację, panią Kasię i innych turystów wywieziono na Rodos do hotelu Rodos Palac. – Hotel w ogóle nie był przygotowany na nasz przyjazd. Brak jakiejkolwiek organizacji – opowiada turystka.
– Wpuszczono nas do hotelu. Nie ma gdzie spać. Nie ma dla nas ręczników i pościeli – relacjonuje. – Co prawda możemy korzystać z wszystkiego, ale nie mamy za co, bo wszystko zostało w hotelu w Lardos – dodaje.
Turystka opowiada, że po przyjeździe w hotelu zostali poczęstowani napojami i przekąskami, ale już turyści, których przywieziono później, nie mogli skorzystać z bufetu, gdyż był już zamknięty.
– Okazało się, że w hotelu nie ma dla nas pokoi. Dzieci spały na podłodze i krzesłach. Ja próbowałam drzemać – opowiada pani Kasia zaznaczając, że warunki są spartańskie. – Ludzie spali na trawnikach i na leżakach nad basenem… ale wiadomo – w hotelu jest ograniczona ilość miejsc do spania – dodaje.
W tej chwili polscy turyści nadal są na wielkiej sali konferencyjnej. – Jest tu masa ludzi, jest bardzo ciepło – relacjonuje turystka. Zaznacza, że Polaków jest dużo. Nie ma paniki a turyści sami między sobą wymieniają się informacjami.
(PAP)