Wszelkiego rodzaju eksperymenty w kuchni są jak najbardziej wskazane. Dlaczego? Bo, jak tego dowodzi historia gastronomii, to one skutecznie doprowadziły sztukę kulinarną na wyżyny.
Nieskromnie przyznam, że od czasu do czasu i ja eksperymentuję. Niedawno, przymuszony okolicznościami, wymyśliłem zupę wiosenną,która może (chociaż nie musi) mieć pewne znaczenie antywirusowe. Skoro wszędzie teraz o wirusie, to dlaczego nie porozmawiać o nim w kuchni? Moja zupa wiosenna, jak się państwo zaraz przekonacie, jest w gruncie rzeczy dość banalna i nie ma w niej jakiejś magii ani niezwykłości. Ale niechby podziałała na wirusa nawet jedynie jako tzw. efekt placebo, a już będzie dobrze…
Proponuję ją, co bardzo istotne- na rozgrzewkę. Na śniadanie. Da z samego rana organizmowi solidne wsparcie, a to się przecież liczy w sytuacji kiedy jesteśmy nie tylko wymęczeni dość podłą pogodą, ale i przytłoczeni stresem.
Cóż nam zatem będzie potrzeba? Cała mozaika jarzyn i warzyw, drobno skrojonych. Ja używam kilku ząbków czosnku, połowy dużej cebuli, posiekana marchewkę, pora i pietruszkę, połowę papryki, a także – to istotne bo przyda osobliwego smaku – garść suszonych śliwek. Pod koniec gotowania takiej mikstury dodaję jeszcze starty na tarce imbir.
Gdy marchewka już miękka, dzieło możemy uznać za ukończone. Teraz zasypujemy naszą zupę garścią kaszy jaglanej i dogotowujemy kilka minut na wolnym ogniu. Wystudzamy, żeby móc z czystym sumieniem wycisnąć sok z połówki cytryny. Nie wolno go pod żadnym pozorem dodawać do zupy gorącej, bo diabli wezmą witaminy. I jeszcze na koniec rozbite żółtko z jajka. Do dzieła!
Ta zupa przyprawi nas o dobry humor, wzmocni po najbardziej koszmarne nocy, doda pewności siebie, pozwoli odrzucić precz największy nawet stres. A ludzie ze stresem są przecież najbardziej podatni na wszelkie infekcje i wirusy. Dlatego moją zupę nazwałem antywirusową. I niechże tak zostanie…
Zygmunt Szych
fot. Ilustracyjne pixabay.com