Opowieści niesamowite. Dziwadło

IKC
IKC

Był wczesny ranek, 14 lipca 1979 roku kiedy wsiadłem w Tarnowie do zakurzonego autobusu PKS. Niby żadna wtedy nowość, wszystkie były jednakowo zakurzone, ale ponieważ oprócz mnie jechał do Radomyśla Wielkiego tylko kierowca, wdałem się z nim w miłą pogawędkę.

- reklama -

– On musi być taki… zakurzony?

- REKLAMA -

– Kto?

- Advertisement -

– Nooo, ten autobus.

– Musi. Zwolnili u nas wszystkie sprzątaczki. Wie pan, oszczędności. Gazet pan nie czyta? Było plenum partii czy cuś takiego i tam tak zarządzili. Jak pan chce, niech się pan przesiądzie tu. Na miejsce poselskie. To akurat czyszczą.

Autobus jechał do Mielca. Wysiadłem w Radomyślu Wielkim, najmniejszym miasteczku w Polsce bo intrygowała mnie sprawa dziury w drodze w Dulczy Małej, wsi od Radomyśla Wielkiego większej jednakowoż.

– Ma pan pecha- powiedział naczelnik (wójtów jeszcze wtedy nie było) w Dulczy nie ma dziś nikogo, kto by coś panu powiedział na ten temat. Ale mamy tam Dziwadło. Człowieka który odżywia się kwiatami.

To mnie niesłychanie zaintrygowało i już po godzinnym oczekiwaniu na autobus w tamtą stronę ( Dulcza znajdowała się pięć kilometrów od Radomyśla) znalazłem się na zupełnym pustkowiu.

– To Dziwadło, które je od lat tylko kwiatki? Niech pan idzie krawędzią wąwozu. Potem będzie chałupa Miszczyków, a dalej, za zagajnikiem, już on.

Tak poinstruowany przez miejscowego znalazłem się przed drewnianą, pobieloną chałupinką.

Do obejścia prowadziła ścieżka, usłana kwiatami lawendy, ogórecznika, dziewięciornika błotnego, o których zupełnie nie miałem pojęcia.

– Więc powiada pan że naczelnik powiedział panu, że mieszka tu Dziwadło, odżywiające się kwiatami? To ja. Dobrze pan trafił. Tak, to ja jestem tym Dziwadłem. Zjadam kwiaty. Pierwsze na czczo, zaraz przed południem. Potem na obiad. Dzień kończę kolację kwiatową.

Zostałem wprowadzony do domu. Drewniana chałupinka miała dwa pomieszczenia. Wszędzie wisiały zasuszone zioła, w słojach rozmaitej wielkości – nalewki, napary, kremy i „różności”, jak mówił gospodarz.

– Grunt to jeść o stałej porze. Owszem , jadam też chleb, ziemniaki, ale nic poza tym. Żadnych mięs. Mięsa mnie brzydzą. Śmierdzą.

Trudno było przejść do drugiego pokoju,bo wszędzie stały u Dziwadła wielkie i małe donice z kwiatami.

– Robię tak, żebym miał też coś na zimę. Jadł pan kiedyś dziewannę kutnerowatą?

Nie jadłem nigdy, ba, na oczy nie widziałem. Gospodarz posmarował masłem własnego wyrobu kilka kromek i rozsmarował je małymi, żółtymi kwiatkami.

– Niech pan spróbuje. Jechał pan zakurzonym autobusem z Tarnowa do Mielca i pewnie nawdychał się pan tego paskudztwa. Dziewanna zrobi z tym porządek.

I zrobiła. W drodze powrotnej nie kasłałem już tak bardzo.

Lubiłem małe miasteczka dla ich niepowtarzalnego klimatu i niezwykłych ludzi ,których tu odkrywałem. Teraz dołączył do nich człowiek nazywany Dziwadłem.

Ludzie stąd opowiedzieli mi niezwykłą historię o Czterech. Tak nazywano zakapturzonych mężczyzn w nieokreślonym wieku, którzy nocami odwiedzali Dziwadło. Podobno wymieniali się informacjami gdzie jakie ziele rośnie i które należy zbierać wyłącznie nocą, o pełni księżyca, bo wtedy ma najlepszy aromat i moc. Czterech przesiadywało u Dziwadła do późna, odchodzili do lasu dopiero tuż przed świtaniem. Nie używali powszechnie dostępnych ścieżek. Rozpływali się we mgle nie zostawiając po sobie żadnych śladów. Mawiali ludzie, że Dziwadło ma kontakty z biesami i na wszelki wypadek omijali szerokim łukiem pobielaną, drewnianą chałupinkę.

Jeździłem do Radomyśla Wielkiego wielokrotnie i dużą przykrość sprawiła mi wiadomość, że Dziwadło, człowiek odżywiający się kwiatami- nie żyje.

Podobno próbował silnie trujących jagód wawrzynka wilcze łyko. Dawkował je sobie w sposób umiarkowany, tak jak się podtruwa kogoś arszenikiem…..

Ale najdziwniejsze było to, że chałupę bardzo szybko rozebrano, poznikały też ogrodowe rośliny lecznicze. Ludzie stąd mawiali, że którejś nocy, już po śmierci Dziwoląga, przyszło Czterech i zabrali wszystko, w obawie, jak mawiano w Dulczy Małej i okolicy- że ktoś przejmie wiedzę tajemną po zmarłym.

Jedynie spory krzew wawrzynka wilczego łyka zostawili na tym samym miejscu, gdzie rósł od lat…

Zygmunt Szych

Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *