Opowieści niesamowite. Hotel „Extrema”

IKC
IKC

O M. powiadano i to nie tylko w jego bliskim otoczeniu, że „nosi go po świecie” i ciągnie do sytuacji niezwykłych. Dlatego też jego bliscy znajomi przyjęli ze zrozumieniem fakt, przez jakiś czas przed nimi skrywany pieczołowicie, został członkiem elitarnego Światowego Klubu Przygód Ekstremalnych. Jego debiutem był udział w jednoosobowej wyprawie na skraj Sahary, tam gdzie kończy się cywilizacja. Znalazł był polskie biuro podroży w jednym z dużych miast, które, próbując sprostać rosnącemu zapotrzebowaniu na ekstremalny wypoczynek i niezwykłą przygodę, wysyłało chętnych do takiego miejsca.

- reklama -

M. dojechał na wielbłądzie na głębokość 10 kilometrów w głąb pustyni. Za wyposażenie miał jedynie namiot, kuchenkę gazową, dwa koce i nieco jedzenia. Umówił się z organizatorami, że przyjadą po niego za tydzień.

- REKLAMA -

Kiedy zapadła noc poczuł strach, być może z tego powodu, że był zaledwie debiutantem w tego rodzaju wyprawach. Do jego namiotu dostało się kilka skorpionów: wystarczyłoby ukąszenie jednego z nich, żeby został tam na zawsze. Wpadł na autorski pomysł jak się ich pozbyć: zapalił ognisko w pewnej odległości od namiotu i resztę nocy przespał jak suseł.

- Advertisement -

A potem szło już jak z płatka. Na Bagnach Biebrzańskich spędził noc, zanurzony po szyję w trzęsawisku. Przeżył, bo skorpionów tam nie ma, ale przeraził się, gdy spojrzał do podręcznego lusterka: kiedy spał na stojąco- taki były reguły tej „zabawy”, został tak dotkliwie pokąsany przez komary, że musiał spędzić tydzień w szpitalu.

Ale cierpliwie wspinał się na wyżyny, a każda jego ekstremalna przygoda była skrupulatnie odnotowywana w Księdze Światowego Klubu Przygód Ekstremalnych. Także spotkanie z anakondą, kiedy w nocy postanowił przesiedzieć nad brzegiem Amazonki. Uratowali go miejscowi Indianie, a jego wyczyn stał się na tyle znany, że udzielił pierwszych wywiadów i opowiadał w nich kogo i po co zrzesza taki ruch.

Nadszedł w końcu ten dzień, kiedy M. omal nie postradał życia, a przynajmniej kończyn. I to nie na Saharze, nie w amazońskiej dżungli, ale tu, w Polsce, w niewielkim przysiółku o malowniczej nazwie Krańce.

M. dowiedział się pocztą pantoflową że znajduje się tam niezwykły hotel o nazwie „Extrema”. Mimo starannych rozpytywań dowiedział się tylko tyle, że „to” leży na brzegu Puszczy Knyszyńskiej. Pojechał tam. Pół dnia błądził, żeby trafić w końcu na dziwaczne miejsce.

Była to niewielka stodoła, a raczej nikłe po niej resztki. Na drzwiach, chybotliwych i częściowo rozbitych przez ostatnią wichurę ujrzał dający nadzieję napis, wymalowany na opakowaniu po butach niebieską kredką:

”Recepcja. Proszę się rozgościć”. I dopisek:

”Uwaga! Pokój ze szczurami za 50 procentową dopłatą”.

I M. poczuł się tak, jakby Pana Boga chwycił za nogi. Nigdy jeszcze, mimo wielu ekstremalnych wyczynów, nie udało mu się trafić na miejsce, gdzie mógłby spędzić noc ze szczurami. W dodatku dzikimi, a nie takimi z hodowli.

Hotel „Extrema” położony był tuż za stodołą i żeby dostać się na piętro, mieszczące trzy niewielkie pokoiki, należało wyspinać się po wątłych, metalowych schodkach.

W pokoikach nie było luksusów: metalowe prycze z wojskowego demobilu i stolik zbudowany z obręczy po dawnych kołach od furmanki. Wszystko…

Późnym wieczorem M. strzepnął stado karaluchów łażących po posłaniu ze słomy i, zmęczony do szpiku kości, bo wcześniej przez kilka godzin wałęsał się po okolicy, zasnął.

W nocy obudził go niesamowity hurgot i piski. To szczury, które były główną atrakcją dla takich jak on poszukiwaczy ekstremalnych przygód, dobrały się do jego łydek i pięt. Były nie tylko dzikie, ale i wyjątkowo głodne.

Kiedy nazajutrz, z pierwszymi promieniami słońca pochowały się w licznych jamach, M. stwierdził, że mocno krwawi. Miał pokaleczone palce u nóg i rąk. Najwyraźniej w malignie która go dosięgła próbował się bronić przed furią napastników.

W takie miejsca nie wolno poszukiwaczom ekstremalnych przygód zabierać nic z cywilizacji, ale M. przezornie zabrał telefon komórkowy, i zrezygnowany, że przygoda go przerosła, zadzwonił po sołtysa. Obandażowany, wrócił koleją do domu.

Właścicieli Hotelu „Extrema” nie miał okazji nigdy poznać. Zostawił jedynie w pomieszczeniu gdzie zastał zaproszenie by się rozgościć, pewną drobną sumę pieniędzy, dopisując jeszcze na tekturowym pudełku:” a to dodatek za szczury” i dorzucając 50 złotych.

Dziś nie wiadomo, gdzie się podziewa, ale zyskał światowy rozgłos za ostatni wyczyn i nie zamierza rezygnować z przygód, które tak pokochał.

Zygmunt Szych

Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *