Opowieści niesamowite. W takiej mgle, o zmierzchu

IKC
IKC

S. nie mógł sobie przypomnieć, albo raczej nie wiedział, dlaczego wysiadł z autobusu do Kazimierzy Wielkiej na tym akurat przystanku, w miejscu raczej odludnym, ale dziwnie mu znajomym. Wydawało mu się, kiedy trafił na bitą, wiejską drogę prowadzącą w szczere pola, że był tu już kiedyś i teraz z lubością rozpoznawał stare kąty. 

- reklama -

„Za tym zakrętem, na rozdrożu, stał stary kasztan z figurką, ciekawe, czy stoi jeszcze” – pytał samego siebie, odwiedzając okolice. Kasztan stał jak dawniej , figurka z rzeźbionym w lipowym drewnie Chrystusem frasobliwym też była na miejscu. ”Ooo, a tam, w tym wąwozie, pewnie płynie rzeczka, bo przecież chyba nie wyschła, choć to już tyle lat…”. Rzeczka szumiała jak zawsze i toczyła leniwe wody w głębokim jarze. „Ciekawe, czy nadal są tu raki”.

- REKLAMA -

W miarę jak oddalał się od majaczących na horyzoncie domostw zauważył, że nagle znalazł się w miejscach o których niewiele potrafi powiedzieć. To już nie były te znajome, stare kąty, które nie wiedzieć skąd zapamiętał, skoro zaklinał się, że nigdy wcześniej tu nie był, choć je doskonale rozpoznawał.

- Advertisement -

W pewnym momencie, kiedy zapadał już zmierzch S. zrozumiał, że pobłądził i co gorsze, nie jet w stanie odnaleźć drogi powrotnej. Znalazł się na niedużej ścieżce, prowadzącej nie wiadomo dokąd i postanowił iść nią przed siebie.

Po pewnym czasie ścieżka zanikła zupełnie i S. znalazł się na niewielkiej polance, pełnej soczystej zieleni. Na jej krańcu stał modrzewiowy dworek, opleciony dzikim winem. Na ganku stała jakaś postać.

Była to właścicielka dworku. Spytała, skąd się tu wziął, bo to przecież zupełne odludzie i nikt obcy nigdy tu nie zagląda. S. wyjaśnił, że dobrze zna okolicę i opowiedział o znajomym kasztanie, figurce Chrystusa i rzeczce, niegdyś pełnej raków. Właścicielka przyjrzała mu się uważnie z pewnym rodzajem zatroskania ale i źle maskowanego niepokoju.

– A więc… pobłądził pan, choć okolica znajoma? Dziwne…

– W rzeczy samej, pobłądziłem. A ponieważ zbliża się noc, szukam jakiegoś noclegu.

– No cóż, dworek nasz niewielki, pokoi gościnnych nie mamy. Ale jeśliby to panie nie przeszkadzało… W stodole mamy świeże siano i na pewno będzie się tam panu dobrze spało. No bo przecież nie pójdzie pan na noc do lasu…

– W stodole? Ależ tak, zupełnie mi to odpowiada. Rano wstanę skoro świt i spróbuję odszukać drogę, z której nieopacznie zszedłem, błądząc po tych miejscach.

Został zaproszony na herbatkę w saloniku. Popijając, rozglądał się po kątach. W rogu dostrzegł stary zegar, biurko ze skórzanym fotelem, a na ścianie … Na ścianie duży olejny obraz, który wprawił go w zdumienie, jakiego nie potrafił ukryć przed właścicielką.

– Widzę, że ten konterfekt pana zainteresował, a nawet lekko wzburzył. Czy dobrze się domyślam? No cóż, to nasz pradziad. Portret od pokoleń przechodził z rąk do rąk a teraz trafił do nas.

– Istotnie, jestem… zdumiony, tym więcej, że mam nieodparte wrażenie, że bylem tu już kiedyś. Czyż na poddasze nie wychodzi się, jak dawniej, po zakręcanych, skrzypiących schodach?

Właścicielka przyjrzała mu się uważnie.

– To niemożliwe, by mógł tu pan gościć kiedykolwiek. Nie przyjmujemy gości, a dalsza rodzina od dawna przebywa za granicą. Może to wszystko zawdzięcza pan swojej wyobraźni, książkom o dawnych latach?

– Być może- S. wyczuł zniecierpliwienie w glosie właścicielki. Raz jeszcze, ukradkiem, zerknął na obraz i wydało mu się, że znajduje w nim swoje własne odbicie. Ten sam spiczasty podbródek, rzymski profil nosa, przenikliwe spojrzenie oczu , nawet wąsy i broda, które nosił „od zawsze”. Zachował jednak swoje domniemania dla siebie, podziękował za herbatę i udał się na nocleg do stodoły. Padł jak martwy po przeżyciach dnia i natychmiast zapadł w głęboki sen.

Musiało być tuż po północy, bo dobiegło go z dworku bicie kurantów starego zegara, i obudził dziwny szelest. Początkowo sądził, że pewnie na dole, wśród świeżo zebranych kiści kukurydzy harcują myszy.

Usiadł na prowizorycznym posłaniu, wzrok szybko przyzwyczaił się do ciemności i S. dostrzegł w kącie stodoły nieruchomą postać. Przetarł oczy, by upewnić się, że nie śni, i że nie są to majaki, jakim czasami jesteśmy w stanie ulegać w takich niecodziennych sytuacjach. Ale nie, nie były to zwidy. Postać stała nieruchomo, składając ręce jak do modlitwy i szepcąc coś do siebie. S. próbował zbliżyć się do niej, ale człowiek ów jednym ruchem nakazał mu wrócić na miejsce.

Mimo to udało mu się dokonać niezwykłego odkrycia: ta postać, ten rzekomy pradziad właścicielki, nosił jego rysy. Teraz jednak, kiedy mógł mu się przyjrzeć, gdy światło księżyca przenikało przez szpary w stodole dostrzegł, że to on sam! On, S. stoi w rogu stodoły i przygląda mu się z uwagą!

Ciarki przebiegły mu po plecach i, niepomny na późną porę i wiadomość od właścicielki, że w dworku nie ma gościnnych pokoi, puścił się pędem do dworskich zabudowań. Załomotał do drzwi, ale zauważył, że te stoją otworem. Wbiegł do sieni, potem do saloniku. Przy stoliku jeszcze stał samowar i dwie filiżanki z herbatą, ale pokój był w nieładzie. Wokół żywej duszy, miejsce wyglądało jak po rabunku albo tak, jakby lokatorzy opuścili je w popłochu. Zawołał, ale nikt mu nie odpowiedział. Zapalił świecę stojąca przy pianinie i rozejrzał po dziwnie znajomych kątach.

Wszystko było na miejscu. Wszystko poza obrazem który niedawno musiał być zdjęty ze ściany. Po kątach walały się jakieś ubrania, na podłodze leżało kilka książek z domowej biblioteczki.

Wyszedł na dwór, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Zajrzał do stajni, gdzie jeszcze wieczorem parskały dwa gniade konie. Teraz ich już tu nie było, zniknęła też zabytkowa kolaska. Nie miał wątpliwości, że właściciele w popłochu opuścili dwór.

Przeniósł się tu ze stodoły, zaparzył herbaty, doskonale wiedząc gdzie są zapasy, rozsiadł się wygodnie w skórzanym fotelu.

– No, to jestem u siebie- stwierdził z zadowoleniem i został tu już na zawsze.

Zygmunt Szych

Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *