Opowieści niesamowite. Patrz, jaki deszcz

IKC
IKC

– Tamtego dnia padało od rana. Pracowałem wtedy w małej stacyjce kolejowej Strychów, tej na drodze kolejowej do Jasła. Kończyłem zmianę o piętnastej i wtedy wracała z pracy moja żona Krystyna. Mieliśmy dwa kilometry do domu. Trochę zagajnika, potem asfaltowa szosa i jeszcze jakieś dwieście metrów do autobusu.

- reklama -

I właśnie chodziło o te dwieście metrów. Padał deszcz, coraz mocniej.

- REKLAMA -

– Krysia mówi do mnie: patrz, jaki deszcz.

- Advertisement -

Ale nie o deszcz chodziło. W strugach wody, lejącej się z buków i dębów zobaczyli postać, która w żadne sposób nie przypominała człowieka.

– Mówili, w okolicy że lubi wracać tędy do domu niejaki Józef, ten od Cwojarów, i czasami lubi sobie pospać pod dębem, tym przy leśnej alejce. Ale to nie mógł on być. To było coś dziwacznego.

To COŚ przeszło koło nich. Zauważyli wtedy z najwyższym zdumieniem, że tam gdzie idzie, deszcz nie padał w ogóle, choć wszędzie wokoło była gęsta ulewa.

– Jakby bokiem szedł, ale tak że TO widzieliśmy. Szło dalej, już poza nami. Rozłożyliśmy ramiona, żeby jakoś dać znać, że tu jesteśmy, ale ono szło dalej. Jakby przeszło przez nas na wylot.

– Ponieważ na zjawę deszcz nie padał, widzieliśmy dokładnie jak TO wygląda. Miało na sobie płaszcz i wydało nam się, że jest on w kolorze tego deszczu: siwy i szary. Do kostek. Długa broda i bardzo długie włosy. I ciemne okulary. Wyglądały na przeciwsłoneczne. Kto nosi takie okulary w ulewny deszcz?

– Stanęliśmy jak wryci, obserwując niezwykłe zjawisko. Ten niby- człowiek zatrzymał się pod dębem i zniknął nam z oczu. Kiedy i my znaleźliśmy się w tym miejscu, zauważyliśmy, że jego niezwykły płaszcz przylepiony jest do drzewa. Odzienie było całkowicie suche, choć mu byliśmy przemoknięci do suchej nitki. A deszcze ciągle padał i bębnił w koronach drzew.

W Skołyszynie uznano, że musiał być to płanetnik, zjawa zarządzająca chmurami i deszczem. Wiązano to z wizytą tajemniczego człowieka- zjawy, który pojawił się przed burzą u Cwojraków. Poprosił o mleko od czarnej krowy- Cwojrakowie mieli jedną taką, pozostałe pięć były brązowe, rasy górskiej. Zapragnął też jajka od czarnej kury. Dostał jedno i drugie i bez słowa poszedł w las.

Żeby odpędzić takie demony, jeszcze w latach dwudziesty minionego stulecia na niewielkim pagórku w przysiółku Skołyszyna zbudowano sygnaturkę z niewielkim dzwonkiem loretańskim. Miał odpędzać chmury gradowe, najgroźniejsze, bo czyniące w polu wielkie szkody. Ale sygnaturki dawno już nie ma, dzwonek też zaginął w jakichś niewyjaśnionych okolicznościach.

Do dziś ludzie stąd zachodzą w głowę, czy do wsi nie zawitał w czasie ulewy dawno zapomniany płanetnik, demon deszczu i gradu.

Zygmunt Szych

Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *