Pan K. wsiadł w Tarnowie do zwykłego pociągu, starej „jednostki”, która jeździ jeszcze do Dębicy. Ale, w sposób zupełnie dla siebie niezrozumiały, tuż za Grabinami znalazł się w nieoczekiwanym miejscu, na małej stacyjce kolejowej bez nazwy.
– Pamiętałem- wspomina dziś tamten incydent- że gdzieś w tym miejscu są stare tory dawno nie używanej bocznicy. Nie spodziewałem się jednak, że mój pociąg tam właśnie skręci.
Ta nieostrożność wzięła się prawdopodobnie stąd, że w połowie drogi, tuż za Czarną zdrzemnął się, co mu się na tej trasie nigdy nie zdarzało wcześniej. Pociąg jednak dudnił i stukotał tak, jak to bywa już tylko w bardzo starych składach. I to pana K. uśpiło.
– Wysiadłem, bo obudził mnie konduktor w wytartym, niemodnym surducie i, o dziwo, z lampą karbidową w ręku. Oznajmił, że to kres podroży i pociąg już dalej nie jedzie.
K. rozejrzał się po najbliższej okolicy. Tory zarośnięte były po pas jakimiś chwastami, na sąsiednim zardzewiałym torze stał na bocznicy stary wagon z napisem „noclegownia dla konduktorów”. W wąskich okienkach kwiaty i firanki.
Wokół budynku dworcowego nieopisany gwar i ruch. Co i rusz podjeżdżały furmanki, wysiadali z nich objuczeni tobołami ludzie, najpewniej z tej okolicy. Kobiety taszczyły jaja i sery w plecionych z wikliny kobiałkach, mężczyźnie wsiadali do powrotnego pociągu z plecionymi batami końskimi i brzozowymi miotłami. Bez wątpienia wszyscy ci ludzie udawali się na targ w jakiejś pobliskiej miejscowości.
Początkowo panu K. wydało się, że to statyści do jakiegoś filmu z życia prowincji. Rozglądał się nawet za reżyserem z tubą i za jego asystentami, ale nikogo takiego nie dostrzegł. Nie było też kamery. Za to ludzie byli jak najbardziej prawdziwi. Kobiety w kraciastych chustach na głowach, mężczyźni w czapkach z daszkiem. Co i rusz zdejmowali je, by się podrapać po czole.
Ten niepisany rejwach, to kwiczenie prosiaków, gdakanie kur i rżenie koni posilających się owsem trwało dobre pół godziny. Kiedy już wszyscy zajęli swoje miejsca na drewnianych ławach, konduktor, gwiżdżąc niemiłosiernie na specjalnym gwizdku dał znak do odjazdu i pociąg ruszył powoli. Zdumiony K. zauważył, że czteroosobowy skład ciągnie parowa lokomotywa. Ostatni wagon miał wymalowaną wielką cyfrę „3”. Był to wagon dla pasażerów trzeciej klasy i tych tłoczyło się tu najwięcej.
K. rozejrzał się po okolicy i wstąpił do dworcowej poczekalni. Z rozkładu jazdy dowiedział się, że jego pociąg odjedzie dopiero późnym wieczorem.
– Ale nie ma co pan na niego liczyć – usłyszał głos znajomego konduktora, który wyrósł przed nim znienacka. – Ostatnio jeździ bardzo nieregularnie i my sami, ludzie kolei, nie wiemy czy na pewno się tu pojawi.
– To jakież mam wyjście? – zapytał zaniepokojony K.
– No cóż, może pan u nas zanocować. Mamy tu dwa pokoje gościnne dla spóźnionych pasażerów.
– Ależ ja nie jestem spóźnionym pasażerem – K. był oburzony do żywego. To pociąg… który przecież jest w rozkładzie, ale, jak pan mówi, nie wiadomo, czy przyjedzie.
-Ano cóż, to prawda. Ostatnio jeździ, jak już panu mówiłem, bardzo nieregularnie. Niech pan się zamelduje u naczelnika stacji, przydzieli panu pokój. Późno, a do Tarnowa stąd jakieś dwieście kilometrów. Nie warto wynajmować furmanki, bo nikt panu nie pojedzie końmi tak daleko.
Zrezygnowany K. wynajął pokój. Zmęczony nadmiarem wrażeń rzucił się na łóżko i w blasku lampy ze staromodnym kloszem jął czytać gazety. Były świeże, wczorajsze i donosiły o napiętej sytuacji na granicy polsko-niemieckiej.
Obudziło go głośne pianie kogutów. To zawiadowca stacji hodował trochę drobiu. Kury i koguty rozsypały się po zardzewiałych torach.
-Pan już na nogach?- usłyszał znajomego konduktora. To dobrze. Odebraliśmy właśnie telegram, że pana pociąg wkrótce nadjedzie. Czytał pan we wczorajszej gazecie o mobilizacji? Kotłuje się na świecie, nie ma co…
K. z ulgą wsiadł do żółto- niebieskiej jednostki. Jechali torowiskiem przez las, a potem pociąg wtoczył się na główny szlak. Nie minęło pół godziny jak znalazł się ponownie w Tarnowie.
xxx
Minęło kilka lat od tamtej podroży. K., powodowany dziwnym sentymentem, postanowił odwiedzić tamten kąt. Wysiadł w Grabinach, dalej kilka kilometrów piechotą, żeby trafić na tamten boczny tor.
Bez trudu znalazł to miejsce. Opuszczona stacyjka marniała w oczach, po opustoszałej poczekalni hulał wiatr. Zauważył, że stary wagon na bocznicy miał ledwie czytelny, mocno wypłowiały napis: „dla podróżnych”.
Wszedł do poczekalni,w której ciągle jeszcze wisiał rozkład jazdy. Przyjrzał mu się z uwagą.
– Tędy nie jeżdżą już żadne pociągi- głos człowieka w połatanym, kolejarskim mundurze wydał mu się dziwnie znajomy.
Zygmunt Szych