Opowieści niesamowite. Wyprowadzka z powodu mroku

IKC
IKC

Minęły dwa lata od kiedy Zenobiusz T. ostatecznie wyprowadził się z tego miejsca. Ostatecznie, bo prób wyprowadzki dokonywał kilkakrotnie. Za każdym razem jednak coś zatrzymywało go w tym miejscu i rezygnował w ostatniej chwili.

- reklama -

– Opowiadał nam, że kiedy już pakował sprzęty i książki, to za każdym razem coś podpowiadało mu, żeby jednak został. I zostawał. Aż do tamtej chwili…

- REKLAMA -

Wyjechał z tych stron z powodu mroku. W pierwszych dniach swojego tu pobytu, gdy remontował dopiero co kupioną, zmurszałą chałupę w okolicy Żdżar, wszystko było w najlepszym porządku. Słońce kładło się długim cieniem za stawami, a nad łąki przychodziły znienacka mgły, jakby wynurzały się od strony pól. T. bardzo chwalił sobie taki pejzaż o zmroku, a że od lat próbował swoich sił w malarstwie, zostało mu po tych estetycznych przeżyciach kilkanaście całkiem udanych malowideł.

- Advertisement -

Wszystko popsuło się jednego zaledwie wieczora, kiedy to zauważył z najwyższym zdumieniem, że zamiast mgieł pojawia się nad łąkami mrok. Czarny i nieprzenikniony. Początkowo ciekawiło go to zupełnie nowe zjawisko, nigdy dotąd tu nie oglądane. Postanowił nawet przyjrzeć mu się z bliska i poszedł w tym kierunku, z którego mrok się wyłaniał.

Mało brakowało, a zostałby tam, ledwie kilkaset metrów od chałupy, na zawsze. Choć znał tu już doskonale każdy skrawek ziemi, nie potrafił się w żaden sposób z owego dziwnego mroku wydobyć na ścieżkę prowadząca ku domostwu. Wołanie o pomoc nie przyniosło żadnego skutku, choć, jak sądził, musiało być słyszane we wsi, skoro dobiegało go wyraźne pianie kogutów u sąsiadów.

Miejscowi przypomnieli sobie wtedy dawne opowieści o Błędzie, dziwnej zjawie, która potrafi sprowadzić na manowce i bagna ludzi tułających się po okolicy. Odnajdowali wtedy znane kąty dopiero przy pierwszych promieniach słońca.

To samo czekało Zenobiusza T. Mimo usilnych starań, przemierzania mroku w różnych kierunkach stwierdził z przerażeniem, że stale znajduje się w tym samym, trudnym do określenia miejscu. W końcu zasnął, oparty z wyczerpania o pień starej sosny. Obudził go sąsiad, wybierający się do koszenia łąki.

– Zażywamy przyrody, co? Ha, noc była piękna, cieplutka, nic dziwnego,że wybrałeś drzemkę pod drzewem- zagadnął.

-To nie słyszeliście mojego nocnego wołania o pomoc?

– O pomoc? Z jakiegoż to powodu?

– Bo błądziłem tu, w zupełnym mroku. Nijak nie udawało mi się stąd wyjść i wrócić do chałupy.

Wieść szybo rozeszła się po okolicy. Jedni śmiali się z nocnej przygody Zenobiusza T., inni żegnali znakiem krzyża z trwogą. Co odważniejsi wychodzili po zachodzie słońca przed chałupy, żeby zobaczyć ów tajemniczy mrok. Ale widział go tylko T.

Po jakimś czasie zauważył z przerażeniem, że mrok przesunął się znad łąk ku jego chałupie. Nie mógł z niej wyjść, bo mrok czaił się i kusił tuż za za drzwiami. Nie sposób było iść bodaj i do studni po wodę, choć znajdowała się tuż, niemal na wyciągnięcie ręki.

-Sąsiedzie, jesteście tam?- usłyszał znajomy głos najbliżej mieszkającego- masz jodynę, bo mi się chłopak skaleczył w palec?

– Ale…jak…jak się tu dostałeś przy tym …mroku. Nic nie widać, a wejść w ten mrok to pewna zguba, wiem coś o tym.

– A gdzież to niby ten mrok? Ciemnawo, owszem, bo słonko zaszło za stawy, ale żeby z tego powodu się pogubić?

T. zrozumiał wtedy, że mrok należy wyłącznie do niego. Nikt inny go nie spostrzega i nikogo innego nie dotyczy.

Pewnej nocy siedział przy otwartym oknie i słuchał kumkania żab z nieodległych stawów. I wtedy stało się coś, czego absolutnie nie przewidział, a co ostatecznie skłoniło go do decyzji o wyprowadzce.

Przez otwarte okno mrok wdzierał się do pokoju. Do tego stopnia nieprzenikniony, że T. stracił orientację. Ledwie zdołał zamknąć okno, ale mrok już tu był, czaił się w każdym znajomym kącie, zmieniając jego przeznaczenie. T. zdołał jeszcze, czołgając się po podłodze, dotrzeć do lampy naftowej. Domostwo nie posiadało elektryczności. Zapalił ją, ale konturów pokoju nie zdołał dostrzec, lampa dawała mdłe światełko tylko wokół szklanego klosza. Wszędzie panował ciężki, przysadzisty mrok.

Kilka dni później wynajął furmankę i z lichymi sprzętami, wśród których pomieszkiwał, przeniósł się do samotnie mieszkającego brata, kilkanaście kilometrów od stawów. Kiedy woźnica z sąsiadem do pomocy podjechali, zmierzchało już, ale mroku jeszcze nie było. Nastał, zupełny i nieprzenikniony gdy pora była odjeżdżać. Konie spłoszyły się i drżały im nogi. Woźnica próbował jazdy w różnych kierunkach. Wszystko na nic. Kręcili się w kółko.

Obudził ich kosiarz. Ten sam, który zastał ongiś śpiącego pod sosną Zenobiusza T. Po twarzy, jak przylepiony, błąkał mu się dziwny uśmiech.

-No i co?- zagadnął ironicznie- mrok był?

Woźnica, zły jak nieszczęście, strzelił z bata kilka razy. Kosiarz ukłonił się z gracją i zniknął wśród łąk.

Zygmunt Szych

Share This Article
Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *